Gdy rada miejska Rotterdamu rozważała zaproponowanie mu stanowiska burmistrza, ani razu nie padła uwaga o jego religii. Żaden radny nie zająknął się też w sprawie podwójnego obywatelstwa. Najcięższy zarzut padł pod sam koniec debaty z ust radnego Zielonych: „Ale przecież on jest kibicem Ajaxu! (czyli klubu z Amsterdamu)”.
W 2008 r. kandydatura Ahmeda Aboutaleba przeszła znaczną większością głosów. Jest on pierwszym muzułmaninem, który rządzi dużym europejskim miastem. Choć ten ostatni przymiotnik do Rotterdamu pasuje coraz mniej – przeszło 47 proc. jego mieszkańców to imigranci lub ich potomkowie. Według prognoz już w 2020 r. większość rotterdamczyków będzie muzułmanami. Tym bardziej muszą dziwić słowa Aboutaleba wypowiedziane tuż po zamachu na redakcję „Charlie Hebdo”.
Burmistrz w wywiadzie na żywo dla publicznej telewizji powiedział do braci w wierze: „To niezrozumiałe, że możecie się odwracać od wolności. Ale jeśli nie cenicie wolności, to – w imię niebios – spakujcie swoje walizki i wyjedźcie”. Zrobił sobie przerwę i przyłożył jeszcze mocniej: „Może na świecie jest miejsce, gdzie możecie być sobą. Bądźcie ze sobą szczerzy i nie zabijajcie niewinnych dziennikarzy. Po prostu, jeśli się wam tu nie podoba, bo jacyś satyrycy robią gazetę, to po prostu wyp…lajcie”.
Ta zwięzła recepta na wszelkie problemy z imigracją muzułmanów w Europie zrobiła już międzynarodową furorę. Burmistrz Aboutaleb, miłośnik i tłumacz subtelnej poezji Adonisa, czasem jednak lubi przysolić. Teraz doskonale wstrzelił się w nastroje, które po okresie szoku zaczynają dominować w Europie. To koniec; albo my, albo oni – twierdzą niektórzy obrońcy zachodniej cywilizacji. Problem w tym, że „oni” nie mają dokąd „wyp…lać”, bo są już stąd.
1.
Na początek mała dekonstrukcja. Islam ma zespół cech wrodzonych: jest zacofany, agresywny, nietolerancyjny, niepodatny na zmianę. Z tego wynika nasza – zachodnia – wyższość moralna. A jeśli już jesteśmy o tej wyższości głęboko przekonani, to naturalną (i moralną) rzeczą jest, że chcemy europejskich muzułmanów od islamu uratować. Mówimy: weźcie naszą moralność, a staniecie się tak bogaci i demokratyczni jak my. Jeśli ją odrzucicie, pozostaniecie biedni i zniewoleni. Musimy na was naciskać, bo sami się nie zmienicie – tak już macie.
Jeśli do imigracji podejdziemy w ten sposób, do czego przekonują m.in. znana ze swych antyislamskich wypowiedzi Ayaan Hirsi Ali czy holenderski populista Geert Wilders, to mamy problem. Jeśli agresja, terroryzm i zabijanie to kwintesencja islamu, to porozumienie jest niemożliwe – ktoś musi z Europy wyjechać. Etykietowanie wszystkich muzułmanów jako radykałów jest przy tym jak samospełniająca się przepowiednia, która wpycha umiarkowanych wyznawców islamu w ręce terrorystów, a bez tych umiarkowanych porozumienia nie będzie.
Dlatego tak zaskakujące były słowa burmistrza Aboutaleba – sam wpakował wszystkich współbraci w wierze do jednego worka: zarówno tych, którym Zachód może się nie podoba, ale akceptują jego zasady, jak i tych, którzy te zasady chcą przemocą zburzyć. Gdy w 1976 r. jako 15-latek przyjechał do Holandii z Maroka, sam odrzucał te zasady, uważał, że Holendrzy traktują go z góry, że jest dyskryminowany. Dziś jest modelowym przykładem muzułmanina Europejczyka. Ma sukces i też nowe zdanie o warunkach integracji.
2.
Słowa to jedno, a praktyka drugie – szczególnie u polityka. Jeszcze dwa lata temu na konferencji w Rotterdamie Aboutaleb twierdził, że mówienie o wojnie religijnej na ulicach europejskich miast to przede wszystkim brak zaufania dla zdolności adaptacyjnych demokracji, szczególniej tej lokalnej. Przekonywał, że struktura demograficzna Rotterdamu to przecież gotowy przepis na zderzenie cywilizacji – z jednej strony zamknięci w swoich dzielnicach muzułmanie, z drugiej – kolebka najbardziej skrajnych, antyimigranckich ugrupowań w Holandii. A u niego na ulicach panuje spokój.
Na poziomie miasta nikt nie teoretyzuje o Koranie i szariacie – dowodzi Aboutaleb. Ważniejsza jest praktyka. Marsylia (20 proc. muzułmanów) i kilka innych europejskich miast ogranicza już ruch samochodowy w trakcie muzułmańskich świąt. We wschodnim Londynie od lat zawieszane są przepisy o parkowaniu w trakcie piątkowych modlitw w meczetach. W lyonskich szkołach codziennie na obiad jest do wyboru danie bez mięsa – dzięki temu ruchowi, niby w stronę wegetarian, uniknięto zmieniania menu wyłącznie dla muzułmanów, którzy nie jedzą mięsa nieprzyrządzanego zgodnie z religijnym rytuałem.
Dla tej lokalnej integracji muzułmanów symboliczny stał się meczet w Duisburgu. To miasto w Nadrenii Północnej-Westfalii było jednym z pierwszych celów gastarbeiterów, zaproszonych do Niemiec z Turcji w latach 50. Pierwotnie meczet powstał nieco w tajemnicy, w starej kantynie. Reakcji nie było, więc muzułmanie dodali jeszcze wezwanie do modlitwy przez głośniki, co już spotkało się z buntem autochtonów. Powołano więc radę (m.in. ksiądz, związkowiec), która miała opracować plan integracji.
Dziś w Duisburgu ten prototypowy meczet działa jak dom kultury, z zajęciami dla najmłodszych i seniorów. Odbywają się tam wystawy sztuki, a nawet występują kabarety. Do opieki nad meczetem wciągnięto muzułmanki. Nie było konfliktu o minarety, tak jak w Kolonii, bo przyjęto zasadę, że meczet właśnie ma być widoczny (zamontowano też wielkie okna), aby rozwiewać stereotypy o spiskujących w piwnicach terrorystach.
3.
Dlatego właśnie dla Aboutaleba i wielu ekspertów od imigracji krajem, który najwięcej – obok Holandii – zrobił dla imigrantów, są Niemcy. Tamtejsze władze długo zdawały się nie dostrzegać, że ich kraj staje się mekką dla muzułmańskich imigrantów. Przełom nastąpił w 2006 r., gdy minister Wolfgang Schauble, prawa ręka kanclerz Angeli Merkel, powiedział do muzułmanów: „Islam jest częścią Niemiec i Europy. Jest częścią naszej przeszłości i przyszłości”. Potem te słowa powtarzała wielokrotnie szefowa rządu, która dziś na każdym kroku podkreśla solidarność ze swoimi muzułmańskimi obywatelami.
Ta niemiecka otwartość przynosi efekty. 34 proc. muzułmańskich nastolatków w Niemczech zdaje odpowiednik matury, podczas gdy we Francji zaledwie 20 proc. 95 proc. dzieci z muzułmańskich rodzin bierze udział w koedukacyjnych zajęciach sportowych w szkole, we Francji zaledwie co drugie z nich. Według danych fundacji Bertelsmanna ponad 90 proc. niemieckich muzułmanów jest zadowolonych z demokracji, a ponad 40 proc. akceptuje związki homoseksualne.
Zamach w Paryżu mógł popsuć tę sielankową atmosferę nad Łabą, szczególnie że zbiegł się on z antyimigranckimi demonstracjami organizowanymi przez ruch Pegida. Ciekawe, że najliczniejsze z nich odbywają się we wschodnich landach, gdzie odsetek imigrantów jest znikomy. Np. w Dreznie muzułmanie stanowią 0,1 proc. mieszkańców. Na kontrdemonstracji zwolenników multikulti pojawiła się jednak kanclerz Merkel, co zamknęło w zasadzie dyskusje o oficjalnym stanowisku Berlina.
Na drugim końcu tego spektrum jest z kolei Paryż. W przygotowywanej do druku książce „Why Muslim Integration Fails” („Dlaczego integracja muzułmanów zawodzi”) grupa badaczy z Harvardu stawia tezę o „zamkniętym kole dyskryminacji” we Francji. Muzułmanie, ze względu na odmienną kulturę, od razu wyróżniają się od społeczeństwa w sposób, który według wielu autochtonów zagraża ideałom Republiki. To oczywiście wywołuje wzrost antyimigranckich nastrojów, co z kolei jeszcze pogłębia alienację. I koło się zamyka.
Dość skuteczną receptę na takie zapętlenie już prawie 30 lat temu zaleźli rodacy Aboutaleba: pozwolili głosować imigrantom bez unijnego paszportu. Nie w wyborach na szczeblu krajowym, ale w tych lokalnych, gdzie ważą się sprawy zasadnicze dla ich codziennego życia. Przeciwnicy twierdzili, że to niebezpieczna naiwność, która w przypadku muzułmanów szybko zaowocuje islamską katechezą w szkołach i publicznym finansowaniem minaretów. Nic z tego. W holenderskim przypadku nie zrealizował się żaden z tych scenariuszy. Jak wynika z badań Uniwersytetu w Utrechcie, holenderscy muzułmanie wcale nie głosują blokowo. Nie powstała żadna muzułmańska partia domagająca się wprowadzenia szariatu.
Krok po kroku te imigranckie głosy pomagają realizować podstawową rolę wyborów – gwarantują, że wybrani politycy są odpowiedzialni przed mieszkańcami (a nie tylko obywatelami), którzy płacą podatki i korzystają z usług państwa. Co za tym idzie, również ogólnopaństwowe partie polityczne zaczynają dostrzegać w imigrantach nie tylko problemy, ale również wyborców. Co więcej, wciągają ich na swoje listy, a nawet powołują na burmistrzów, jak w przypadku Ahmeda Aboutaleba w Rotterdamie.
4.
Udostępnienie miejskich garaży w Bredzie dla muzułmanów, aby tam higienicznie dokonali uboju rytualnego podczas Święta Ofiarowania, znacznie gorzej trafia do wyobraźni ludzi niż zamach na redakcję „Charlie Hebdo”. Punktowe, lokalne rozwiązania jednak się sprawdzają. Szczególnie że w Europie nie ma jednego problemu z imigracją. Według ulubionego historyka i publicysty burmistrza Aboutaleba, Iana Burumy, problemy z muzułmańską imigracją są co najmniej trzy, choć populiści usilnie starają się wrzucać je do jednego worka.
Po pierwsze, panuje naturalny strach rdzennych Europejczyków przed obcym. Szczególnie jeśli obcy mieszkają w zbiorowiskach, są biedni i kradną. Ale ten problem, według Burumy, ma akurat niewiele wspólnego z religią. Jest natury społeczno-gospodarczej: jeśli znajdą pracę i będą traktowani jak inni obywatele, problem zniknie. Brzmi to dość abstrakcyjnie w środku europejskiego kryzysu, ale podobną abstrakcją jest stwierdzenie, że to Allah namawia młodych muzułmanów z przedmieść Marsylii do kradzieży.
Drugi problem z muzułmańską imigracją ma charakter kulturowy. W odróżnieniu od muzułmanów w USA, ci w Europie są przeważnie biedni i niewykształceni. Większość z nich uciekła z małej wioski w Maroku lub Turcji, skąd przynieśli cały bagaż kulturowy. Niewiele ma on wspólnego z zachodnim liberalizmem obyczajowym. Ale tak samo niewiele łączy go z islamem. Jest raczej emanacją lokalnych, konserwatywnych tradycji. Lepiej więc unikać generalizacji, bo w końcu jakie zagrożenie dla zachodniej cywilizacji stanowią rodzice, którzy nie pozwalają córkom chodzić na koedukacyjny basen?
Według Burumy próby ograniczania wszelkich przejawów kultury imigrantów mają najczęściej efekt odwrotny do zamierzonego. Wprowadzenie we Francji zakazu zasłaniania twarzy, według autorów tego pomysłu, miało nie tylko wyeliminować symbolikę religijną z republikańskiej przestrzeni publicznej, ale też wyzwolić uciśnione muzułmanki. Jak jednak ocenić, czy kobieta zasłania twarz z własnej woli czy z rozkazu męża? A jeśli nawet tak jest, to efekt zakazu przeważnie jest odwrotny – uciśnione zasłanianiem twarzy muzułmanki są teraz uciśnione w ramach aresztu domowego, bo przecież mąż nie pozwoli im wyjść na ulicę.
I tu obaj europejscy liberałowie, Aboutaleb i Buruma, znów się spotykają – ponieważ nie sposób wyznaczyć obiektywnej granicy między opinią dopuszczalną i taką, która zagraża porządkowi społecznemu, większą szkodą dla integracji europejskich muzułmanów byłoby ograniczenie ich prawa do wypowiadania się, tak jak prawa do ich krytykowania. Liberalne zachodnie społeczeństwo musi tolerować każdą opinię pod jednym warunkiem – że nie towarzyszy jej przemoc lub groźba przemocy. W takim przypadku delikwentowi powinna wystarczyć integracja ze współwięźniami.
5.
W końcu jest też trzeci problem z imigracją, który po ataku na „Charlie Hebdo” zupełnie przysłonił dwa poprzednie. Chodzi o „rewolucyjną przemoc” – stosowaną przez tzw. Państwo Islamskie, ale też tę w rękach braci Kouachi wpadających z kałasznikowami do redakcji „Charlie Hebdo”. Tło w jednym i drugim przypadku jest zupełnie inne, ale głównie dzięki internetowi wszystko, co jest lokalne, natychmiast staje się również globalne. To, co dzieje się na Bliskim Wschodzie i ma związek z tamtejszą polityką, może więc natychmiast przełożyć się na działania mieszkańców Europy, choć mają z tym niewiele wspólnego.
Na Bliskim Wschodzie rewolucyjną przemoc można wytłumaczyć (choć nie usprawiedliwiać) istnieniem wielu świeckich i autorytarnych reżimów. Rebelia wobec takich reżimów, jak w przypadku Syrii i Baszara Asada, z natury ma charakter islamski, bo religia jest doskonałym instrumentem mobilizacji wobec wspieranej przez zgniły Zachód władzy – stanowi źródło alternatywnej moralności, ułatwia organizację.
W Europie takiego kontekstu brakuje. Młodzi muzułmanie nie stają przecież wobec autorytarnej władzy tylko wobec demokracji. Ale też ze względu na swój wiek są podatni na przemoc – nie mają jeszcze swojego miejsca w społeczeństwie, łatwo się radykalizują. Przypadek młodych z rodzin muzułmańskich jest jednak o tyle szczególny, że – w odróżnieniu od hindusów czy chrześcijan – mają w zasięgu ręki gotową odpowiedź: polityczny islam wprost z Bliskiego Wschodu.
Studiowanie Koranu nic tu nie pomoże, nie da wglądu w mentalność tych młodych ludzi. Już więcej o nich można się dowiedzieć z książek Josepha Conrada opowiadających o anarchistach z początków XX w. – z książek o młodych ludziach, którzy czują, że cały świat jest przeciwko nim i dlatego szukają sposobności do odwetu na tym świecie.
W tym sensie też cała Huntingtonowska idea zderzenia cywilizacji okazuje się nieadekwatna. W końcu atak na redakcję „Charlie Hebdo” przeprowadzili ludzie wychowani w tej samej kulturze co ich ofiary. To ich rodzice – pierwsze pokolenie imigrantów – mogliby taką wojnę cywilizacji rozpętać, bo przecież wywodzili się z zupełnie innej cywilizacji niż zachodnia. Nie zrobili tego również ze względu na islam, który ze sobą przywieźli.
Ten współczesny, „czysty” islam, jak mówi o nim lider Al-Kaidy Ajman az-Zawahiri, wcale nie jest tradycyjny. Jego atrakcyjność dla młodych, tu i na Bliskim Wschodzie, wynika właśnie z braku tradycji. Ujmująca prostotą ideologia – do ściągnięcia z internetu w ciągu paru sekund, do przeczytania w jeden wieczór – najłatwiej dociera do ludzi wyalienowanych. Czujących obcość wobec tradycji swoich rodziców i wykluczonych ze społeczeństwa, w którym dorastali. Taki nawrócony na czysty islam radykał z knajpianą przeszłością zabił w 2004 r. holenderskiego reżysera i krytyka islamu Theo van Gogha. Rozrywkowo-kryminalną przeszłość mieli też bracia Kouachi.
Jak więc Europa ma „produkować” więcej Aboutalebów, a mniej braci Kouachi? Może zamiast stawiać muzułmanów pod ścianą i kazać im wybierać między islamem a Zachodem warto ich lepiej poznać i wyzbyć się stereotypów. W liberalnej demokracji nie musimy przecież dzielić tych samych wartości. Jeśli radykalny muzułmanin chce agitować na ulicy w Paryżu, to niech to robi. Komuniści też mogą. Ważne, żeby nie łamali prawa.