Redakcję paryskiego tygodnika zmasakrowano w niespełna pięć minut. Terroryści nie musieli nawet celować, strzelali z odległości kilku metrów. Wśród ustawionych pod ścianą i zamordowanych byli rysownicy znani całej Francji; padł tam wśród kolegów 80-letni George Wolinski. Jego rysunki zamieszczał nie tylko tygodnik „Charlie Hebdo”, ale też najpopularniejsze gazety kraju.
Sztandarowy dla Francji dziennik „Le Monde” nazwał dramat „francuskim 11 września”. Oba ataki terrorystyczne były wymierzone w wielkie symbole. Ale jaka tu ogromna różnica! W Ameryce uderzono w symbole potęgi, biznesu, pieniądza i wojska. We Francji – w symbol inteligencji, swobody artystycznej, wolnomyślicielstwa, prawa do szyderstwa, demokracji. Stąd ogromne poruszenie i ogromna solidarność z zaatakowaną Francją. Szefowie rządów krajów europejskich, w tym Ewa Kopacz, także Donald Tusk obok Angeli Merkel, wzięli udział w paryskim marszu przeciw przemocy i terroryzmowi. Przez Francję przeszły największe w historii marsze – 4 mln ludzi jednego dnia.
Sprawcy obu zamachów byli ci sami: dżihadyści – czy z Al-Kaidy bin Ladena z 2001 r., czy z dzisiejszej Al-Kaidy w Jemenie, czy z tzw. Państwa Islamskiego. Tak samo prowadzą wojnę w imię obrony islamu. Na „Charlie Hebdo” napadli dżihadyści rodzimego chowu: bracia Saïd i Chérif Kouachi, lat 34 i 32, urodzili się w 10 dzielnicy Paryża. Ich życiorysy łatwo wpisują ich w szeregi bojowników świętej wojny przeciw gnębicielom. Bracia, jak i reszta z czworga dzieci imigrantów z Algierii, zostali wcześnie sierotami, wychowała ich placówka państwowa. Saïd, zdolniejszy, ukończył średnią szkołę hotelarstwa, a potem nawet zdobył dyplom wychowawcy sportowego, ale widocznie nie dostał takiej pracy: rozwoził pizzę.