Nie jest jasne, czy jego autorzy uzasadnili tezę, że rzeczywiście można było inaczej, czemu CIA zaprzecza. Niezależnie od tego, kto ma rację, powstaje pytanie: czy tortury byłyby usprawiedliwione, gdyby brutalnie przesłuchiwani powiedzieli śledczym coś, co pozwoliłoby zapobiec kolejnemu zamachowi terrorystycznemu, jak 11 września 2001, i uratować życie tysięcy ludzi?
Przywołanie argumentu skuteczności tortur wskazuje, że autorzy raportu nie ujmują problemu w kategoriach moralnego absolutyzmu i dopuszczają możliwość sytuacji, gdy cel uświęca środki.
Autorzy raportu są bowiem politykami i w odróżnieniu od obrońców praw człowieka biorą pod uwagę, że Ameryka jest w sprawie tortur podzielona.
Część społeczeństwa popiera stanowisko byłego prezydenta Busha, że po 9/11 Ameryka znalazła się w stanie wojny i brutalne przesłuchania były niezbędne, dzięki nim wytropiono Osamę bin Ladena i prowadzącym je agentom należy się podziękowanie, a nie krytyka. Nawet prezydent Obama, który tortury potępił, mimo obietnic nie zamknął więzienia w Guantanamo i autoryzował program polowania na terrorystów z powietrza, co pociąga za sobą ofiary cywilne. Rzecz nie poddaje się łatwym ocenom, moralność wchodzi niekiedy w konflikt z realiami wojny, a wszystko funkcjonuje w kontekście polityki. W USA tortury stały się instrumentem w partyjnej walce i dlatego, dzięki przeciekowi, wyszły na jaw.
Ofiarą upublicznienia wstydliwego faktu stała się reputacja Polski. Ale czy w 2002 r. Polska, będąc w NATO dopiero trzy lata, naprawdę mogła odmówić swemu kluczowemu sojusznikowi, kiedy prosił o udostępnienie bazy w Kiejkutach do przesłuchań Chalida Szejka Muhammada? Nie było fair, że Waszyngton nie dopilnował, by sekret się nie wydał, ale w demokracji trudno coś ukryć. Krzepiąco brzmi zapewnienie Obamy, że zadba, by amerykańskie służby nigdy nie dopuszczały się tortur.
Wolno jednak wątpić, czy na pewno nie będzie się ich w przyszłości stosować. Miejmy więc przynajmniej nadzieję, że poprawi się zapobieganie przeciekom.