Świat

Ja, czyli nein

CSU chce zachęcać imigrantów, by mówili po niemiecku także w domu

Jasmin Merdan / PantherMedia
Jaki powinien być imigrant? – politycy CSU nie mają wątpliwości. Skoro znalazł się na terenie Niemiec i chce pozostać, to powinien uznał język Goethego za swój. Na ulicy i w domowych pieleszach.

Postulat ten zamieszczony został z całą powagą w tezach programowych, przygotowywanych na niedzielny zjazd bawarskiej partii i – zapewne ku zaskoczeniu jego twórców – stał się tematem kpin, zarówno poważnych medialnych komentatorów, jak i zwykłych zjadaczy chleba.

Kolektywna zaduma dotyczyła pytania podstawowego: kto i jak miałby kontrolować wykonywanie tej powinności? Wprowadzić szybkie oddziały policji językowej? Liczyć na nieroztropność naiwnych dziatek, które wygadają rodzinne tajemnice? A może postawić na sąsiadów donosicieli?

Kwestia ta nie doczekała się jednak klarownej odpowiedzi, bo od nieszczęsnego postulatu zaczęli odcinać się sami politycy bawarskiej CSU. Co bardziej przenikliwi Niemcy mogli domyślić się jednak, że zatroskani Bawarczycy pochylili się nad poważnym problemem integracji imigrantów, których kolejne fale spływają do Niemiec rzekomo nieprzerwanym strumieniem. W poczuciu troski o ich i własną przyszłość próbowali znaleźć sposób na harmonijne współżycie przybyszów z tuziemcami. Sposób prosty jak drut. Propozycja zaaplikowania tego niewyszukanego panaceum wywołała tymczasem prawdziwą burzę medialną.

Komentatorzy „Frankfurter Runschau” uznali pomysł, by cudzoziemcy również w prywatnych czterech ścianach rozmawiali wyłącznie po niemiecku, nie tylko za dyskryminujący i rasistowski, ale też zakłamany. Szefowi CSU Horstowi Seehoferowi przypomniano „Veggie-Day” – akcję partii „Zielonych” sprzed roku, kiedy to jej funkcjonariusze domagali się obowiązku wprowadzenia dnia bezmięsnego do niemieckich kantyn i stołówek pracowniczych.

Seehofer wyraził wówczas na łamach „Bild am Sonntag” bezkompromisową krytykę takich zapędów. „Partie powinny trzymać się z daleka od prywatności (mieszkańców). Zieloni dyktują tymczasem, jakie ma obowiązywać tempo na autostradach, zalecają kupno aut w Japonii, dyktują, co ma się jeść (...). To mnie irytuje!”.

Innych komentatorów irytowała bardziej „krótkowzroczna, polityczna zagrywka”, która nawet najbardziej konserwatywnych wyborców CSU mogła wprawić w zakłopotanie. Wszak 82-milionowe Niemcy intensywnie poszukują na światowych rynkach pracy fachowców dla swojej gospodarki, upatrując właśnie w nich gwaranta dalszej pomyślności.

Postulat obowiązkowego niemieckiego dla przybyszów został zastąpiony banalnym życzeniem, by imigrantów „inspirować do nauki języka”. Dalszy żywot zapewni mu jednak z pewnością popularne, komediowe show telewizyjne – kabaret „StandUpMigranten”. Jego twórcami i aktorami są dzieci drugiego i trzeciego pokolenia imigrantów, które – oprócz języków ojczystych – władają niemieckim jak rodowici Niemcy.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną