Obecny lokator Hradu Milosz Zeman (lat 70) trafił niedawno na pierwsze strony gazet i to nie czeskich, a światowych. Najpierw tych fachowych, dzięki udzielanemu niemal wprost poparciu dla polityki Władimira Putina na Ukrainie, a potem – plotkarskich, kiedy uraczył słuchaczy publicznego radia mocno ordynarnym słowem.
Czeska opinia publiczna jego występy rzecz jasna potępia, a publicyści trzęsą się z oburzenia. Zwykli ludzie też reagują tak, jak reagować powinni – Zeman został wygwizdany podczas obchodów 25 rocznicy aksamitnej rewolucji w Czechosłowacji, a sympatia dla niego stopniała niemal natychmiast do poziomu katastrofalnego. Mimo to nie sposób zapomnieć, że także poprzednik Zemana na tym stanowisku, Vaclav Klaus, też gonił od skandalu do skandalu. Czy to jakaś prawidłowość, że postrzegani jako mieszczańscy pragmatycy i realiści Czesi wybierają na głowy państwa ekscentryków, i to takich ze skłonnościami do politycznego ekstremizmu? Klątwa?
Przywalić salonowi
Milosz Zeman został wybrany na prezydenta na początku ubiegłego roku i od początku był postrzegany jako lewicowy populista, ze skłonnością do soczystego języka i alkoholu. Na pytanie: „Jaki on jest?”, Czesi od lat tradycyjnie odpowiadali: „knajpiany”. Od lat, bo w ich życiu publicznym bryluje już od końca komunizmu.
W połowie lat 90., kiedy kraj zachłystywał się wolnorynkową ideologią, Zeman reaktywował socjaldemokrację i nawet na jakiś czas przejął władzę. Szybko jednak okazało się, że centrolewicowe rządy w jego wydaniu to populizm podobny do rządów prawicy. Co więcej, równie szybko wyszło na jaw, że przeciwnikiem numer jeden nie są dla niego konserwatyści, ale wielkomiejska inteligencja, skupiona wokół ówczesnej głowy państwa – Vaclava Havla. Ta niechęć, charakterystyczna dla populistów całego świata, właśnie nabrała cech dobrze znanych Polakom: Zeman wypowiedział wojnę ni mniej, ni więcej tylko „praskiemu salonowi” oraz „praskiej kawiarni”.
Stało się to w radiowym wywiadzie w połowie listopada. Zresztą o programie „Hovory z Lan” mówić „radiowy wywiad” – to gruby nietakt. Program ten jest legendą czeskiej i czechosłowackiej demokracji. Z prezydenckiej rezydencji w zameczku leżącym w podstołecznych Lanach do narodu przemawiał Vaclav Havel. Formą i stylem program nawiązywał jeszcze do przedwojennych wywiadów radiowych z ojcem-założycielem nowoczesnego państwa prezydentem Tomaszem G. Masarykiem.
Havel – filozof na tronie – w radiowych rozmowach komentował z dystansem wydarzenia na krajowej i międzynarodowej scenie politycznej, oceniał poszczególnych polityków, odnosił się też do wydarzeń kulturalnych i społecznych. Program bywał nudny, część komentatorów podśmiewała się z kaznodziejskich zapędów, ale sam prezydent miał swój szczególny urok osobisty i często z dystansem i humorem potrafił zażartować sam z siebie.
Co to znaczy pussy?
Do tej tradycji wspólnego weselenia się postanowił chyba nawiązać Zeman, tyle że zrobił to we własnym przyciężkawym stylu. To on odnowił program „Hovory z Lan”, bo jego poprzednik Vaclav Klaus z radiowych występów zrezygnował. Zeman w porozumieniu z władzami publicznego radia ustalił, że swoich wywiadów będzie udzielać raz na kwartał, w niedzielne przedpołudnia, na żywo. To pierwsza różnica, bo Havel swoje rozmowy nagrywał – kiedyś się nawet publicznie poskarżył, że nagranie przeciągnęło się na kilka godzin, bo mu burczało w brzuchu i trzeba było robić powtórki.
Zeman zadziałał jednak jak odbezpieczony granat i w listopadowym programie zrobił coś, co przeszło do historii publicznego radia. W niedzielne przedpołudnie wywiad z nim prowadził sam szef I Programu, znany i szanowany dziennikarz Jan Pokorny. Zeszło im m.in. na sytuację w Rosji i tamtejsze ruchy obrony praw człowieka, o których Zeman od dawna wypowiada się bardzo niejednoznacznie, wykręcając się jak piskorz od wyraźnego potępienia brutalnych działań władców Kremla.
Pokorny pytał, jak to pogodzić z przyznaniem pośmiertnego odznaczenia rosyjskiej dysydentce Natalii Gorbaniewskiej, która w 1968 r. z garstką przyjaciół protestowała przeciw sowieckiemu atakowi na Czechosłowację. Syn zmarłej niedawno Gorbaniewskiej w jednym z wywiadów publicznie dziwił się zachowaniu Zemana. Przypomniał, że jego zmarła matka prosiła prezydenta, aby zbojkotował olimpiadę w Soczi, „ale on jej nie posłuchał”. Wspomniał też o więźniach politycznych w Rosji.
Zeman zaczął odpowiedź od wyśmiania sprawy Chodorkowskiego, którego nazwał aferzystą. Ironizował też na temat „kolejnych cierpiących dysydentów” z punkowej grupy Pussy Riot. „To jest pornograficzna grupka, winna co najmniej karalnego czynu chuligaństwa w prawosławnej świątyni – odpowiadał. – Wie pan, co to po angielsku znaczy pussy?” – zaatakował Pokornego. Ten, wyraźnie próbując powstrzymać szarżę prezydenta, odpowiedział: „To się trochę inaczej wymawia, ale wiem, co pan ma na myśli.
Zeman był jednak nie do powstrzymania: Pizda! – wypalił i poszedł za ciosem. „W tekstach tej grupy często pada tu czy tam »pizda«. Nie zamierzam bronić ani rosyjskich aferzystów, tak samo jak nie bronię aferzystów czeskich! I nie zamierzam też bronić... – tu Zeman zrobił znaczącą pauzę. – Chciałem powiedzieć »kurew«, żeby się przypodobać praskiej kawiarni, której idol pan Schwarzenberg (lider opozycji – przyp. red.) co chwila powtarza słowo »gówno«”.
Chwilę później, pytany o sprawy bieżące, skrytykował rząd za niewłaściwe zmiany wprowadzone do przygotowywanej ustawy o służbie publicznej. „Rząd tę ustawę skurwił” – oznajmił prezydent.
Swój chłop
W kraju zawrzało, kilkaset osób napisało nawet petycje do odpowiednika czeskiej KRRiT o ukaranie publicznego radia za emitowanie takich wypowiedzi w niedzielne przedpołudnie. Sam Jan Pokorny osłupiał. „W ciągu 30 lat swojej kariery nie pamiętam, żeby ktokolwiek, rozmawiając ze mną, używał takich słów – mówił. – Nie umiem tego wyjaśnić. Mogę tylko potwierdzić, że to był prawdziwy pan prezydent Milosz Zeman i że naprawdę mówił to, co słyszeliście”.
Dziennikarze zadali mu pytanie, które zadawał sobie cały kraj: czy Zeman był trzeźwy? O swojej skłonności do becherowki prezydent mówi bowiem sam od dawna, kokietując w ten sposób część wyborców i pokazując, jaki z niego swój chłop. Ze względu na nimb otaczający w Czechach głowę państwa pytanie zostało jednak zadane w sposób zawoalowany. Czy pan prezydent miał infekcję wirusową? – bo w przeszłości tuszowano pijackie wystąpienia Zemana chorobami. „Był przy zdrowych zmysłach i był trzeźwy” – odpowiedział Pokorny.
Co ciekawe – sam prezydent w ogóle się swojego zachowania nie wstydzi. W wywiadzie dla brukowca „Blesk” otwarcie powiedział: „Wypowiedź o Pussy Riot miałem przygotowaną. Użyłem w tym wywiadzie tylko jednego wulgaryzmu, którego nie planowałem – tego o ustawie o służbie publicznej”. I nadal ironizował: „Grupy Pussy Riot nie uważam za idealny przykład politycznych więźniarek”.
Choć wybuchł skandal, a w prasie komentatorzy nie zostawili na nim suchej nitki, jego rzecznik poinformował, że pan prezydent nie zamierza nikogo za nic przepraszać. I nie ma się co dziwić, bo prawdopodobnie Zeman rzeczywiście zrobił dokładnie to, co zamierzał. W tej krótkiej wypowiedzi zawierała się bowiem spora część jego politycznej strategii.
Publicznie bluzgając, Zeman jednocześnie próbował przypodobać się swoim proletariackim wyborcom, a przy tym ukąsić politycznych przeciwników. Głównie wspomnianego Karla Schwarzenberga, sędziwego przyjaciela Havla, którego wprawdzie w wyborach prezydenckich pokonał, ale nadal się go boi. Zemanowi najwyraźniej przeszkadza popularność Schwarzenberga w mediach i fakt, że jest powszechnie szanowany jako wzór moralności i manier godnych arystokraty z rodowodem sięgającym wczesnego średniowiecza.
Schwarzenberg lubi sobie pożartować sam z siebie (np. z tego, że przysypia na państwowych uroczystościach) i faktycznie czasem rzuca, że coś jest „gówno warte”. Zeman wyraźnie mu pozazdrościł, że przeklina z wdziękiem i uchodzi mu to na sucho.
Jedna becherowka za dużo
Na prowokowaniu, a nawet okazywaniu pogardy elitom Zeman buduje swoją popularność. W plebejskich Czechach szczególnie mocno nie lubi się jajogłowych mądrali, którzy pouczają zwykłych ludzi. Napięcie między tradycyjną drobnomieszczańską i robotniczą gospodą a elitarną kawiarnią urasta tu do rangi narodowego sporu. W słynnej sztuce „Audiencja” z 1975 r. Vaclav Havel opisał starcie między wydelikaconym wykształciuchem, z powodów politycznych zmuszonym do pracy w browarze, a jowialnym majstrem. „Piwo ci nie w smak? Wolałbyś pewnie winko, i to wytrawne, co?!” – grzmi majster na swojego podwładnego.
Kokietowanie „gospody” i podgryzanie „kawiarni” nie ogranicza się jednak tylko do wyskoków alkoholowych i przeklinania. Swoją tradycję ma tu przede wszystkim publiczne mówienie rzeczy sprzecznych z tym, co mówią eksperci. Uniwersyteccy profesorowie i telewizyjni publicyści potępiają antycygański rasizm? W reakcji natychmiast mnożą się wypowiedzi o rzekomych przywilejach, jakimi cieszy się ta uboga mniejszość oraz żarty z politycznej poprawności. Światowe media piszą o globalnym ociepleniu? – To nieprawda – głosił w licznych publikacjach Vaclav Klaus, poprzednik Zemana. Nic nie pomogły ostrzeżenia czeskich uczonych, że Klaus się w swoich amatorskich wywodach kompromituje. On czuł, że spora część rodaków i tak go poprze i to z dumą.
Podobny mechanizm zadziałał przy okazji nasilającej się w ostatnich latach krytyki rosyjskiej polityki. Zeman o ataku na Ukrainę mówi, że to „lekka grypa”. Analizując jego stanowisko w sprawie Krymu i Ukrainy, często przypomina się czeską, rusofilską ideologię rodem z XIX w. Takie sentymenty na pewno nadal mają swoje znaczenie (podobnie jak nadal swoje znaczenie ma niczym niewytłumaczalna sympatia Polaków do Węgrów), Czesi przy tym nie mają wspólnej granicy z byłym ZSRR i Rosja jest dla nich daleko.
Mimo to najważniejszy jest tu element grania na nosie elitom, i to zarówno międzynarodowym, jak i własnym. Porównując z Polską: czeskie elity nie mają takiej siły przebicia, żeby narzucić swoje zdanie całej debacie publicznej. Nawet autorzy koncepcji zupełnie absurdalnych, takich, którym przeczy najprostsza statystyka i codzienne doświadczenie, głoszą tam swoje szokujące naiwnością pomysły.
Dość przypomnieć, że kilkanaście lat temu – w czasach dominacji ideologii liberalnej – najpoważniejszy minister finansów poważnego rządu odmówił poparcia dla projektu ustawy o organizacjach pożytku społecznego, uzasadniając, że taki twór jak „społeczeństwo” nie istnieje, dlatego nie może mieć żadnego „pożytku”. Te wywody opublikował na urzędowym papierze z państwowym stemplem czeskiego rządu. Eksperci zazgrzytali zębami, ale to mniej więcej tyle, co mogli zrobić.
Zeman wchodzi więc w wygodne buty, które nosiło wielu jego poprzedników. Robi to świadomie i od dawna – a jednak tym razem przesadził. Nie przewidział, że spora część społeczeństwa nie ma ochoty na knajackie dowcipasy i alergicznie reaguje na flirty z Rosją. I że zwyczajnie się wstydzą, kiedy „Washington Post” pisze o ich prezydencie per „faktyczny rzecznik Kremla”. Nic dziwnego, że pod koniec listopada popularność prezydenta gwałtownie zanurkowała i według najnowszego sondażu spadła z niemal 70 na 33 proc. „Najniższa w historii” – podkreśla teraz z nieskrywanym zadowoleniem „kawiarnia”.