Gdy 1 grudnia 2013 r. w Kijowie wyszło na Majdan prawie milion obywateli, demonstrując – pierwszy raz w historii niepodległej Ukrainy – tak ogromną siłę sprzeciwu, nikt nie wiedział, jak dalece ukraińska rewolucja wpłynie na sytuację geopolityczną w Europie, że zachwieje poczuciem stabilności i bezpieczeństwa, a termin „zimna wojna” znów powróci do języka polityki.
Europa straciła poczucie pewności jutra, tak błogie i dawno oswojone. I nawet nie wiadomo, czy to się kiedyś zmieni, czy zaufanie między Brukselą i Moskwą jest w ogóle możliwe, jak poprzednio.
Po spacyfikowaniu młodzieżowych protestów na Majdan Niezależności w Kijowie wyszli rodzice i dziadkowie. Byli oburzeni na władzę i wściekli. Najpierw żądali ukarania winnych masakry bezbronnych dzieciakow. Potem – z tygodnia na tydzień – wielotysięczny tłum okupujący centralne miejsce stolicy radykalizował się, żądał rozliczeń, dymisji rządu, wreszcie również odejścia prezydenta.
Nie zamierzał odejść. Chciał innej, nowej Ukrainy, kresu korupcji i rządów oligarchów. Chciał europejskiej drogi: błękitne flagi z gwiazdami były na Majdanie równie liczne jak błękitno-żółte, narodowe. Z tego ruchu musiała powstać nowa siła, bez niej zmiany nie były możliwe. To wówczas wykreowano nowych liderów: Arsenija Jaceniuka, Witalija Kliczkę i Petra Poroszenkę. Czyli obecnego prezydenta, premiera i mera stolicy.
W końcu zabrakło już miejsca na kompromis, widać było, że zwarcie jest nieuniknione. Polityczni liderzy Majdanu nie mogli się cofnąć, czując coraz silniejszą presję społeczną.
Strzały i pierwsze trupy na Majdanie w styczniu 2014 r. oznaczały koniec pacyfistycznych protestów. Europa była zaszokowana. Ukraina zdeterminowana. Takich wstrząsów było jeszcze kilka, choćby ucieczka do Rosji Wiktora Janukowycza i jego świty czy przejęcie władzy w kraju przez siły Majdanu, a wreszcie rosyjska aneksja Krymu.
Europa otwierała oczy: wbrew międzynarodowym gwarancjom i prawu zmieniły się granice w samym centrum kontynentu. A wreszcie rozhuśtanie przez Moskwę i wsparcie militarne separatystów na wschodzie Ukrainy, wojna w Donbasie, zestrzelenie malezyjskiego pasażerskiego Boeinga oraz faktyczna utrata przez Kijów kontroli nad częścią terytorium kraju.
Spokojna Europa nagle poczuła się zagrożona. Politycy pojęli, że Władimir Putin zadrwił z projektu bezpiecznego świata, a przyjazne relacje z Rosją to naiwne mrzonki. Że przepisy prawa międzynarodowego można włożyć do kosza. Nagle objawiły się nowe interesy, lęki i pytanie, gdzie zatrzyma się Putin.
Przez ten rok europejska dyplomacja nie wymyśliła skutecznego rozwiązania konfliktu na wschodzie Ukrainy, a Putin nie zamierza ułatwiać jej zadania. Decyzja o sankcjach wobec Rosji nie do końca spełnia oczekiwania. To prawda, Rosja zaczyna odczuwać trudności gospodarcze, rubel nigdy w historii nie był tak tani, nigdy nie odpływało z kraju tyle miliardów dolarów.
Nie wszystko się udało
Ale w Donbasie wciąż giną ludzie, bilans jest poruszający, to już ponad cztery tysiące zabitych. Wielu miejscowościom grozi klęska humanitarna, brakuje wody, ciepła i pieniędzy. Kijów – po nieuznawanych wyborach 2 grudnia – odciął wszelkie świadczenia finansowe dla zbuntowanego regionu. Nie ma emerytur, nie ma też pensji, bo nawet działające firmy ich nie płacą. Separatystyczne władze zapowiedziały wypłaty w naturze, jak z początkiem lat 90., gdy szalał kryzys! Zawieszenie broni między siłami rządowymi i wspomaganymi nadal przez Rosję oddziałami separatystów nie działa, każdej doby nadchodzą meldunki o zabitych i rannych, również cywilach i dzieciach, o zniszczonych osiedlach mieszkalnych. W wielu miejscowościach ludzie wciąż żyją w piwnicach, z obawy o życie.
Nie zanosi się na szybki koniec dramatu. Ukraina żyje w niepewności, czy Rosja nie zaatakuje, czy nie zechce zdobyć lądowej drogi na Krym, gdzie sytuacja materialna i egzystencjalna ludzi jest coraz trudniejsza. Czy taką agresję uda się zatrzymać własnymi siłami?
Dziś Ukraina nie jest tym samym krajem co przed rokiem. Choć może Majdan wciąż jeszcze nie zwyciężył w stu procentach. Choć nadal nie ma rządu, a walka z korupcją nie zadowala.
Odbyły się jednak demokratyczne wybory prezydenckie i parlamentarne, powstała nowa koalicja – Europejska Ukraina – która przejmuje władzę, stare siły polityczne odesłano na ławę opozycji, zaledwie osłabły wpływy oligarchów, ich rola jest nadal widoczna. Komuniści powędrowali do lamusa.
Osłabły też rosyjskie wpływy w Kijowie, w ukraińskim rządzie i parlamencie. Choć nikt nie ma złudzeń, że to na zawsze. Ukraina zadeklarowała chęć wstąpienia do NATO, a do Rady Najwyższej wpłynął już oficjalny dokument w tej sprawie: Kijów zamierza zrezygnować z obecnego statusu państwa neutralnego.
Społeczeństwo bardziej obywatelskie
Ukraińcy dowiedzieli się o sobie wielu nowych prawd: że potrafią się jednoczyć, że umieją współpracować, że stać ich na niebywałe poświęcenie, przelewają krew na froncie, wspierają finansowo wojsko, że patriotyzm przejawia się nie tylko w używaniu ukraińskiej mowy i noszeniu koszuli-wyszywanki. To wszystko sprawia, że stają się społeczeństwem coraz bardziej obywatelskim, politycznym.
Dowiedzieli się też tego, co przykre i niewygodne, o smaku porażki, rozkładzie w armii, o faktycznych intencjach Putina, o wartości rosyjskiej przyjaźni i realnej cenie gazu. Że społeczeństwo wciąż jest podzielone, pęknięte. A klasa polityczna wiedzie puste targi i przepychanki na górze, zamiast podjąć szybkie decyzje i wprowadzić reformy.
Bo zima to będzie trudny czas, a politycy jakby o tym zapomnieli. Z pracy prezydenta Petra Poroszeniki nie jest zadowolonych 42 proc. obywateli, 40 proc. nie akceptuje działań premiera Arsenija Jaceniuka.
Ukraińska gospodarka tkwi po uszy kryzysie, hrywna słabnie z każdym dniem, a energetyka jest uzależniona od wrogiej Rosji. To nie tylko kwestia gazu, także węgla i ropy naftowej. Bez węgla, wydobywanego w Donbasie, nie radzi sobie ukraińska energetyka. Dlatego Ukraińcy rozumieją dziś do bólu, że muszą swoje państwo zbudować od nowa. Jutro zbiera się parlament, może powstanie rząd. Ukraińska rewolucja trwa i niech się nie da zatrzymać kontrrewolucji.