Gdy masz niespełna 3 mln obywateli i za sąsiada przewrażliwione na swoim punkcie mocarstwo atomowe ze 144 mln mieszkańców, z reguły w wywiadach radiowych nie nazywasz owego sąsiada „państwem terrorystycznym”. Zwłaszcza jeśli szef tego państwa nie zna się na żartach, od lat z łatwością znajduje argumenty za wojnami przeciw słabszym, a teraz grozi, że zdyscyplinuje te rządy u swoich granic, które nie potrafią zadbać o jego ziomków.
Teoretycznie więc prezydent Litwy do zarzutów o terroryzm nie powinna dodawać jeszcze oskarżeń, że rosyjska agresja na Ukrainie jest zagrożeniem dla pokoju w całej Europie oraz obiecywać Kijowowi, że dostarczy broń i wyszkoli ukraińskich żołnierzy – jak zrobiła to w zeszłym tygodniu podczas wizyty na Ukrainie.
Powód zwiększonej pewności siebie Dalii Grybauskaite ma 294 m długości, od ponad miesiąca pod singapurską banderą cumuje w porcie w Kłajpedzie i w tych dniach podłączany jest do litewskiej sieci gazowej. Statek „Independence” (Niepodległość) to terminal służący do odbioru skroplonego gazu ziemnego przywożonego morzem z dowolnego miejsca świata wielkimi gazowcami. Dowolnego, czyli innego niż Rosja, skąd dotychczas, za pośrednictwem Gazpromu, Litwa sprowadzała cały gaz, przez co była skazana na wysokie ceny i pozostawała bezbronna na próby politycznych szantaży.
Litwa wreszcie ma wybór, mówiła Grybauskaite, stojąc na kłajpedzkim nabrzeżu. Statek zbudowano w koreańskiej stoczni, jest własnością norweskiej firmy naftowej, sprowadzenie go kosztowało 128 mln dol., czyli równowartość ok. 150 zł na każdego Litwina. Powstaje zasłużone wrażenie, że projekt ma wielu ojców, a sukces jedną matkę.