1.
Stan Guerrero na południe od stolicy miasta Meksyk: 26 września kilkudziesięciu studentów seminarium nauczycielskiego w małej miejscowości Ayotzinapa jechało dwoma autobusami do Iguali, większego miasta w regionie (140 tys. mieszkańców). Gdy czekali na wyjazd z podrzędnej drogi na szosę lepszej kategorii, która wiedzie prosto do Iguali, drogę zablokowali policjanci. Z pierwszego autobusu wysiadła grupka studentów, poprosili o pozwolenie na przejazd. Odpowiedź była najpewniej negatywna, możliwe, że zaczepna, bo studenci zabrali się do spychania policyjnego auta na pobocze. Policjanci otworzyli do nich ogień. Padło sześciu zabitych, 25 było rannych. Nie wiadomo dokładnie, ilu studentów uciekło, prawdopodobnie tylko kilku.
Jednym z nich jest José – świadek i uczestnik zdarzenia – ale to imię lipne, strach ujawniać prawdziwe. José zdążył dostrzec, że okrążają ich policyjne samochody, ludzie w mundurach i jacyś po cywilnemu. Wymknął się i ukrył w pobliskiej wiosce. Nie wie, co działo się dalej. Widział, że policjanci okrążyli dużą grupę kolegów i ich zatrzymali. Później okaże się, że zatrzymanych było 43.
Następnego dnia rano José poszedł z kilkoma kolegami na komisariat; chcieli dowiedzieć się czegoś o zatrzymanych. Od dyżurnego policjanta mieli usłyszeć: zamknijcie się, nie pytajcie. Następnie studenci udali się do siedziby medycyny sądowej, żeby zidentyfikować zwłoki zastrzelonych. Jeden z kolegów miał, według relacji José, wyłupane oczy i skórę zdartą prawdopodobnie za pomocą frezu.
Poruszenie wśród rodziców i żądanie informacji, gdzie są ich zatrzymani przez policjantów synowie, zmusiły władze stanu Guerrero do działania. Pierwsza wiadomość obudziła najgorsze przeczucia: nie ma ich na żadnym komisariacie. W ciągu następnych dni zatrzymano 26 policjantów i czterech cyngli z lokalnego kartelu Guerreros Unidos. Niektórzy z policjantów przyznali się do udziału w strzelaninie i zatrzymania studentów. 43 zatrzymanych przewieziono podobno do komisariatu. Tam policjanci mieli ich przekazać „żołnierzom” kartelu, którzy – to na razie hipoteza! – wywieźli ich w nieznanym kierunku i najprawdopodobniej wszystkich zamordowali.
Po kilku kolejnych dniach, w trudno dostępnych górach, porośniętych dżunglą, gdzie dawniej były kryjówki partyzantów, a obecnie miejscowych band, odnaleziono masowe groby (jedne źródła mówią o sześciu, inne o dziesięciu). Były w nich szczątki 28 zabitych. Ciała układano warstwami, przedzielano je ściętymi pniami drzew, a następnie oblano benzyną i podpalono. Miną tygodnie, zanim medycyna sądowa ustali DNA, ergo tożsamość ofiar. Nie wiadomo, czy w grobach pogrzebano zatrzymanych na drodze studentów, ale przeczucia wielu mówią, że to oni. Tylko rodzice „znikniętych” nie chcą w to wierzyć: – To nie nasi synowie – mówią.
Dlaczego policja zatrzymała studentów? Dlaczego miałaby wydać ich kartelowi? Odruchowe pytania, które nasuwają się każdemu. Pytań jest sporo, odpowiedzi niewiele.
2.
Seminarium nauczycielskie w Ayotzinapa, skąd jechali zatrzymani studenci, to nie zwykła szkoła zawodowa dla nauczycieli, a jej studenci to nie zwykli studenci. Siedzibę seminarium z internatem ozdabiają murale z wizerunkami partyzantów i rewolucjonistów. Na fasadzie głównego budynku widnieją portrety dwóch studentów seminarium zastrzelonych przez policję w trakcie protestów w 2011 r. Jest też wiele mówiące hasło-wizytówka: „Kolebka świadomości społecznej”.
Studiują tu młodzi w wieku zwykle 18–23 lat, z ubogich rodzin. Prócz nauki belferskiego fachu seminarium jest dla nich szkołą demokracji i aktywizmu. Decyzje podejmują na zgromadzeniach, w drodze głosowania. Gdy trzeba, potrafią zorganizować demonstrację, protest czy blokadę dróg w politycznej sprawie.
Po ukończeniu seminarium idą w lud: poświęcają się pracy w szkołach w zapadłych miasteczkach i wioskach, gdzie diabeł mówi dobranoc, a ręka państwa dociera niezwykle rzadko (szkoły to często jedyny znak jego obecności). To młodzi w typie świeckich misjonarzy i buntowników, którzy piętnują niesprawiedliwość, korupcję, upominają się o prawa biednych i niewykształconych. Postaw niezgody uczą potem jako nauczyciele – zarówno swoich uczniów, jak i często ich rodziców. „Czytają dwie–trzy książki tygodniowo ponad wymagania programu studiów i nie zamykają oczu na problemy społeczne i polityczne wokół siebie”, napisał o nich jeden z najlepszych reporterów śledczych Diego Osorno, który nieraz z nimi rozmawiał.
Seminaria takie jak w Ayotzinapa zaczęły powstawać po rewolucji 1910 r. Wiejscy nauczyciele nieśli kaganek oświaty chłopom – wówczas: większości Meksykan – i rozprzestrzeniali egalitarne idee rewolucji. Uczyli wszystkiego, co potrafili sami – czytania, pisania, higieny, rzemiosła, nowych praw. Porewolucyjne państwo było wrogie kościołowi i religii, więc wiejscy nauczyciele musieli stawić czoła fanatycznym obrońcom wiary. Wielu zginęło w mękach, poćwiartowanych przez bojowników reakcyjnego ruchu cristeros.
Gdy po kilku dekadach rewolucyjna władza okrzepła i odeszła od egalitarnych ideałów, seminaria nauczycielskie zaczęły uwierać rządzących. Uczono w nich nadal o sprawiedliwości społecznej, równości, braterstwie. Wiejscy nauczyciele, prócz prowadzenia lekcji, uświadamiali wieśniaków o ich prawach, organizowali ruchy sprzeciwu. Z seminarium w Ayotzinapa wychodzili w latach 60. i 70. przyszli liderzy partyzantki. Na stan Guerrero – który tak wówczas, jak i dziś należy do najbiedniejszych w kraju – spadły brutalne represje. Aktywistów „znikano” dokładnie tak samo jak robiły to dyktatury wojskowe w innych krajach Ameryki Łacińskiej.
Obecna, demokratycznie wybrana władza uznała nauczycieli buntowników za niewygodnych na tyle, że w ramach reformy edukacji nałożyła na nich nowe wymagania i poddała wymogowi okresowych ocen. Odpowiedzią były gwałtowne protesty w kilku stanach oraz w stolicy na placu Zocalo.
Czyżby teraz studenci buntownicy, niewygodni dla władz, mówiący rewolucyjnym językiem, zagrozili potędze karteli narkotykowych? W jaki sposób?
3.
Kartele narkotykowe działają w Meksyku od lat 60. Przez dziesięciolecia dzieliły się terytoriami wpływów i szlakami przerzutowymi. Były starcia z policją i walki o wpływy, ale przemoc rzadko uderzała w ludność cywilną. Nawet przygraniczne miasta, w którzych rządzili narkoprzemytnicy – Tijuana i Ciudad Juarez – wabiły atrakcjami życia nocnego. Młodzi Amerykanie przechodzili granicę, żeby wyszumieć się, spokojni o to, że za jointa czy kreskę proszku żaden glina nie będzie się ich czepiał.
Wszystko zmieniło się w 2006 r., kiedy ówczesny prezydent Felipe Calderon wyprowadził z koszar wojsko przeciwko kartelom. Narkowojna rozlała się na cały kraj. Zginęło w niej ponad 100 tys. ludzi, często niewinnych cywilów, a niektóre organizacje, badacze, dziennikarze sugerują, że liczba może być dużo większa.
Przyczyny eskalacji narkowojny były złożone. Odcięcie części szlaków przerzutowych do USA – m.in. dzięki większym środkom na walkę z narkobiznesem w USA i Kolumbii, która eksportuje kokainę. Rywalizacja między kartelami meksykańskimi o kurczącą się liczbę szlaków. Prawdopodobne sprzyjanie władz jednym kartelom kosztem innych. Wreszcie – presja USA na rząd Meksyku, by zastosował wobec narkoświata surowsze represje, co miało zdjąć część kłopotów ze służb bezpieczeństwa sąsiada z północy. To ostatnie sprawiło, że rząd Meksyku zaangażował w walkę z narkobiznesem armię. Dzisiaj mało kto wątpi, że decyzja przyniosła opłakane skutki: większa brutalność wszystkich aktorów wojny, więcej ofiar, więcej nadużyć.
Ale być może najważniejszą przyczyną meksykańskiej tragedii jest nieudana – jak wydaje się dziś – transformacja ustrojowa. Partia Rewolucyjno-Instytucjonalna rządziła tu autorytarnie przez 71 lat. Świat był poukładany, role rozdane, porządek dziobania ustalony – w tym także relacje między władzą a narkotykowym podziemiem. Przegrana PRI i demokratyczne otwarcie zburzyły ten ład, nastały czasy chaosu. A potem zdarzenia potoczyły się jak w najczarniejszym kryminale.
W stanie Guerrero, gdzie 26 września „zniknięto” 43 studentów, rządził kiedyś kartel braci Beltran-Leyva. Zabicie przez komandosów bossa kartelu w 2009 r. doprowadziło do walki o schedę i terytoria. Rywalizację wygrała frakcja, która przyjęła nazwę Guerreros Unidos, Zjednoczeni Wojownicy. To nieduża lokalna mafia, ale nie mniej niebezpieczna na swoim terenie niż potężne mafie z Sinaloa, Zatoki czy Zetas (kartel stworzony przez byłych żołnierzy jednostek specjalnych, słynący z okrucieństwa).
Guerreros Unidos to nowy rodzaj kartelu i oznaka przemian na mapie przestępczości zorganizowanej. Dziś nie ma na rynku miejsca na kolejny kartel, który trudni się handlem narkotykami. Guerreros Unidos nie mają zresztą potencjału ekonomicznego i zbrojnego, by włączyć się do walki o szlaki przerzutowe. O duże pieniądze, wpływy terytorialne i polityczne zawalczyli więc w inny sposób. Działają lokalnie: pobierają haracze od wszelkiej działalności gospodarczej – małego sklepiku, dużego supermarketu, salonu samochodowego, firmy budowlanej. Porywają dla okupu i kontrolują zamówienia publiczne na swoim terytorium.
Takie „przebranżowienie się” części dawnych narkomafiosów to dziś nie wyjątek, a coraz częściej reguła. Podobnie jest w stanach Tamaulipas i Michoacan. Jak podają badacze Guillermo Trejo i Sandra Ley, w stanie Michoacan lokalny kartel pobiera w formie haraczu 30 proc. budżetu miejskiego na inwestycje publiczne i 20 proc. budżetu płac pracowników administracji. W innych regionach lokalne mafie kontrolują zasoby naturalne – ropę i gaz, pobierając stosowne haracze.
Lokalni włodarze, którzy opierają się „propozycjom nie do odrzucenia” są porywani i rozstrzeliwani dla przykładu. Kto następny będzie miał odwagę odmówić? Tylko w ostatnich sześciu latach wspomniani badacze naliczyli 300 zamachów i egzekucji na przedstawicielach lokalnej władzy, którzy mówili „nie” kartelom. Stan Guerrero zajmuje na czarnej liście drugie miejsce.
Mimo powszechnej wiedzy o takich zdarzeniach rodziny i towarzysze 43 „znikniętych” studentów z Ayotzinapa nie wierzą w wersję zdarzeń przedstawioną przez zatrzymanych policjantów i cyngli kartelu – że za zniknięcie ich synów i kolegów, być może też egzekucję, odpowiada miejscowy kartel. „Ktoś chce umyć ręce, zrzucając winę na świat przestępczości zorganizowanej”, oświadczył rzecznik studentów.
Kim jest ów „ktoś”? Komu mogłoby zależeć na tym, by skierować podejrzenia w stronę mafiosów? I czy bliscy ofiar słusznie nie wierzą w hipotezę o zbrodni kartelu?
4.
Na złodziejach czapka gore. Gdy uświadomili sobie, że wokół „zniknięcia” studentów nie będzie cicho, zbiegli. Trójka: burmistrz José Abarca, jego żona Maria Pineda i szef bezpieczeństwa, zwierzchnik policji Felipe Flores. Poszukują ich teraz federalni.
Pogląd, że burmistrz to człowiek kartelu, wręcz jego kandydat w poprzednich wyborach, jest w Iguali powszechny. Jedna z hipotez głosi, że numerem jeden we władzach był nie on, lecz szara eminencja – jego żona Maria Pineda. Miała zamiar kandydować na stanowisko zajmowane przez męża w przyszłym roku. Kilka dni temu wojsko zatrzymało jej brata Salomona, prawdopodobnego bossa kartelu Guerreros Unidos, a wcześniej szychę w kartelu Beltran-Leyva. Dwóch innych braci Marii Pinedy zginęło kilka lat temu w starciach między kartelem a siłami bezpieczeństwa.
Jedna z gazet powołuje się na źródła, według których to Maria Pineda poleciła szefowi policji zatrzymać studentów, którzy mieli rzekomo zakłócić jej publiczne wystąpienie zaplanowane na 26 września.
Teraz okazuje się, że burmistrz miał prawdopodobnie nie tylko związki z kartelem, lecz odpowiada być może za zabójstwa trzech swoich partyjnych konkurentów z PRD, Partii Rewolucji Demokratycznej. Prasa ujawnia przeciek, że służby specjalne mają wiedzę na ten temat od roku. (Dlaczego nic nie zrobiły?).
Meksyk jest wstrząśnięty. Prezydent Enrique Pena Nieto obiecał, że zniknięcie studentów zostanie wyjaśnione, a winni ukarani. Śledztwem kieruje prokurator generalny. Iguala przeżywa najazd oddziałów policji federalnej, która może tu stacjonować nawet kilka miesięcy, i reporterów ze świata (na stronach rezerwacyjnych hoteli brakuje wolnych pokoi). Gubernator stanu Guerrero ogłosił, że wszczęto śledztwa sprawdzające 81 burmistrzów oraz całą strukturę policji. Zanim cokolwiek ustalono, prezydent kraju powiedział, że „wiemy o infiltracji świata przestępczego w wielu gminach”. Słowa te zwiastują, że prawda o stopniu infiltracji będzie prawdopodobnie straszniejsza niż najgorsze przeczucia.
A zatem zniknięcie studentów i najprawdopodobniej ich zabójstwo to zbrodnia państwowa czy zbrodnia kartelu?
5.
Przebieg zdarzeń, jak i powtarzające się w różnych regionach Meksyku schematy działania władz lokalnych i karteli sugerują, że odpowiedzialność jest podzielona między świat polityki i występku, żyjące w symbiozie. Nie da się rzec, że tylko kartel odpowiada za zniknięcie studentów. Ani że to zbrodnia państwowa starego typu.
Na meksykańskiej prowincji, zdominowanej przez przestępczość zorganizowaną, nowy ład dopiero się wykluwa. Aktorzy tej szekspirowskiej sceny umazanej krwią badają swoje potencjały, prężą muskuły, negocjują za pomocą policyjno-wojskowych represji – z jednej strony i pogróżek, porwań, egzekucji – z drugiej. W stanie Michoacan w obliczu bezradności władz powstały samozwańcze grupy samoobrony – oddziały paramilitarne, które zaczęły odstrzeliwać na własną rękę członków miejscowego kartelu. Lecz i oni zaczęli zamieniać się w mafię, która ma ambicje sprawowania władzy. I nie jest to władza ani sympatyczna, ani demokratyczna.
Skorumpowane i zblatowane z kartelami władze, jak burmistrz i jego rodzina w Iguali, gdzie „zniknięto” 43 studentów, nie chcą oczywiście, żeby ktokolwiek patrzył im na ręce, protestował, organizował miejscową społeczność. Takich buntowników zwykle kooptowano tu do władz – stara praktyka rządów PRI – a jeśli nie dali się dokooptować i skorumpować, „znikano” ich albo kompromitowano. Ginęli w wypadkach drogowych, czasem zamykano ich za rzekome złamanie prawa.
Punkt widzenia nowych karteli, które trudnią się wymuszaniem haraczy i porwaniami – jest identyczny. Kartele nowego typu – krwawe i bezwzględne, nieprzypominające paternalistycznych „donów Corleone” z dawnych lat – chcą rządzić zatomizowanym, posłusznym i zastraszonym na swoim terenie społeczeństwem. Tylko wtedy będą miały władzę absolutną. Zanim w stolicy zorientują się, co się dzieje na takiej ziemi bezprawia, miną lata. A zanim cokolwiek zrobią, żeby to zmienić – upłyną kolejne.
Studenci z Ayotzinapa, buntownicy i „uświadamiacze” byli jedną z przeszkód na drodze do ustanowienia despotycznych rządów kartelu i zblatowanych z nim władz lokalnych. Ich „zniknięcie” miało prawdopodobnie zasiać strach i unicestwić na długo wszelką opozycję i protesty. W stanie Guerrero nigdy nie ukarano zbrodni popełnianych na aktywistach z nizin społecznych, a w całym Meksyku zdarzało się to niezwykle rzadko. Demokracja niewiele zmieniła w tej materii. Raptem kilka lat temu w sąsiednim stanie Oaxaca skorumpowany gubernator wysyłał tajniaków, którzy strzelali z ukrycia do demonstrantów. „Nieznani sprawcy” porywali liderów protestu, wywozili w nieznane i torturowali.
Czyż bossowie kartelu Guerreros Unidos i zbiegły burmistrz Iguali nie mieli powodów, by sądzić, że „zniknięcie” studentów wywoła trochę szumu, który szybko ucichnie. Jak zwykle. Studenci z Ayotzinapa to nie pierwsi i nie ostatni.
6.
Cztery miesiące temu przy drodze do miasteczka Mezcaltepec znaleziono zwłoki 17 osób. Nieco wcześniej, w tej samej okolicy – 55 ciał. W zeszłym roku odkopano kilkadziesiąt kości – nie wiadomo, do ilu ofiar należały. W minionych dwóch latach na cmentarzu w Iguali złożono w zbiorowym grobie szczątki 76 niezidentyfikowanych ofiar. To tylko wyrywkowe przykłady.
Według oficjalnych danych liczba „znikniętych” od początku narkowojny, tj. od końca 2006 r., wynosiła do zeszłego roku... 26 121 osób. Szanowana organizacja praw człowieka z USA Human Rights Watch badała 249 wybranych przypadków „zniknięć”– w 149 znalazła dowody na udział w nich policji lub wojska.
Wyjątkowo często „znikają” liderzy małych społeczności, aktywiści, animatorzy ruchów oddolnych – tacy, którzy wyrastają ponad przeciętność. Kilka lat temu w przygranicznym Ciudad Juarez rodziny i przyjaciele „znikniętych” – o podobnym profilu co ci z Ayotzinapa – opowiadali mi o pogróżkach, zatrzymaniach, torturach ich bliskich. Prześladowcami byli policjanci i wojskowi lub kartele. Normą jest, że mundurowi fałszywie oskarżają zaangażowanych politycznie o przynależność do karteli – bo są niewygodni, demaskują nadużycia władz. Kartele z kolei zabijają aktywistów za działalność na swoim terenie, prowadzoną bez ich zgody, bądź z powodu podejrzeń o związki z konkurencyjnymi gangami.
Kilka dni temu po dotarciu do masowych mogił w okolicach Iguali, gdzie odnaleziono niezidentyfikowane szczątki – być może „znikniętych” studentów – znana reporterka zanotowała, że cały Meksyk zamienia się dziś w wielką masową mogiłę.