Tekst ukazał się w POLITYCE w 2014 roku
Niech to będzie pociecha dla rodziców anarchizujących nastolatków. Jens Stoltenberg, syn dyplomaty, późniejszego ministra obrony i spraw zagranicznych, w młodości palił marihuanę, fascynował się marksizmem, rzucał kamieniami w ambasadę USA oburzony wojną w Wietnamie. Teraz urzęduje w gabinecie sekretarza Sojuszu Północnoatlantyckiego, organizacji zdominowanej przez Stany Zjednoczone.
Paradoksy przypominanej do znudzenia historii z kamieniami ma wskazywać, jak długą drogę przeszedł były norweski premier. Z jednej strony nie zatracił wrażliwości pacyfisty sprzed lat, z drugiej stał się odpowiedzialny, a gdy będzie trzeba, nie zabraknie mu zdecydowania i uderzy pięścią w stół. Pochodzi z państwa absolutnego dobrobytu, ale doświadczył trudnych chwil wywołanych zamachami Andersa Breivika. Nie wahał się też doprowadzić do ochłodzenia relacji z Chinami, gdy te nie wypuściły z więzienia Liu Xiaobo, laureata przyznawanej przez Norwegów pokojowej nagrody Nobla. Wszystkie pozytywne cechy są pożądane, bo Stoltenberg obejmuje jedno z najważniejszych stanowisk w Europie.
Zadania dla Stoltenberga
Niemniej część europejskiej prasy i specjalistów z ośrodków analitycznych zajmujących się wojskiem i polityką obronną twierdzi wręcz, że Stoltenberg – przeciwnik zbrojeń atomowych i polityk, który przez lata był zwolennikiem ocieplenia stosunków z Rosją i zawiązał nić przyjaźni z Władimirem Putinem i Dmitrijem Miedwiediewem (zmienił kurs po aneksji Krymu) – nie bardzo się na taką posadę nadaje. Głównie ze względu na swoją łagodność.
Tymczasem NATO jest w poważnych kłopotach, zmaga się z kryzysem tożsamości, wzmacnianym zdecydowanym zachowaniem Rosji i postępami Państwa Islamskiego. Obywatele naszego regionu nie wierzą w możliwości obronne Sojuszu. Wrażenie to pogłębia co najmniej wątpliwy stan uzbrojenia Bundeswehry. Prawdopodobne w podobnej kondycji są wojska innych państw strefy euro, znacznie bardziej dotkniętych przez kryzys niż Niemcy.
Jedno z najpilniejszych zadań czekający Stoltenberga, sformułowane m.in. przez Jana Techaua, szefa europejskiego oddziału think tanku Carnegie Endowment for International Peace, jest następujące: nowy sekretarz powinien zachęcić państwa członkowskie, by mimo oczywistych oporów jednak dały znać centrali, ile z ich samolotów nie lata, okrętów nie pływa, pojazdów opancerzonych nie jeździ itd.
Stoltenberg będzie też dopingował państwa do wypełnienia postanowień z minionego walijskiego szczytu Sojuszu. Musi zachęcać państwa do wypełnienia przyrzeczenia o 2 proc. PKB wydawanych na armie i dopilnować, by powstała szpica, która ma być praktyczną gwarancją bezpieczeństwa dla Europy Środkowej.
Naturalny taksówkarz
I tu zaczynają się schody, bo Stoltenberg nie jest już premierem, zwierzchnikiem swoich ministrów, ale zaledwie sekretarzem organizacji, w której szefami i decydentami są reprezentanci państw członkowskich. Dlatego tak ważne jest, by organizatorem ich pracy był ktoś pozbawiony kompleksów, osoba z doświadczeniem poszukiwania porozumień. A głównie tym zajmował się Stoltenberg w swojej karierze politycznej.
Był trzykrotnie premierem, dwa razy prowadził koalicyjne gabinety, w których jego partia socjaldemokratyczna sprzymierzała się z zielonymi. W czasie jego premierostwa norweska dyplomacja, kontynuując własną tradycję, próbowała ze zmiennym szczęściem mediować między stronami konfliktów zbrojnych na kilku kontynentach. Sam Stoltenberg z sukcesem ułożył się z Rosją w sprawie przebiegu newralgicznej granicy na arktycznym Morzu Barentsa. Ostatnio podjął się szlachetnej, choć niewdzięcznej misji specjalnego wysłannika ONZ ds. zmian klimatycznych, próbując koordynować wielostronne negocjacje mające powstrzymać globalne ocieplenie.
Przed rokiem, po dwóch kadencjach, przegrał wybory, rząd utworzyli konserwatyści, obiecujący m.in. niższe podatki i zmiany w służbie zdrowia. Socjaldemokratom nie pomogło wtedy, że premier, przebrany za taksówkarza przez jedno piątkowe popołudnie, woził mieszkańców Oslo i wypytywał ich o politykę. Skądinąd świetny pomysł doradców od marketingu politycznego nie przełożył się na punkty w wyborach, za to świat poznał naturalność norweskiego premiera.
55-letni Stoltenberg przykuwa uwagę i ma charyzmę, „gdy z nim rozmawiasz, sprawia, że czujesz się najważniejszą osobą na świecie”, mówił dziennikarzom jeden z jego znajomych. Jest wreszcie bardzo ambitny, co ma być rękojmią jego sprawności jako frontmana Sojuszu.