Na zaostrzone sankcje, wprowadzone najpierw przez USA, a następnie przez UE, Władimir Putin odpowiedział w sposób nieodbiegający od kremlowskich zwyczajów, czyli wprowadzając embargo na import żywności z krajów, które wcześniej obłożyły Rosję sankcjami. Wpisuje się ono w zasadę: „w odpowiedzi na atak wroga zbombardujemy nasze miasta”. Bo co do tego, że koszty embarga będą dla Rosji większe niż dla tych, którzy zostali nimi obłożeni, chyba nikt nie ma wątpliwości. Nikt z wyjątkiem rosyjskich mediów, które informują np. o „katastrofie narodowych gospodarek” Litwy, Łotwy, Finlandii czy Polski, pozbawionych dostępu do rosyjskiego rynku z powodu „politycznej gry narzuconej Europie przez Amerykę”. Polacy w panice próbują wyprzedawać za bezcen swoje owoce i sami zjeść to, co wyprodukowali. Według innych przekazów Polska nie jest już ofiarą amerykańskich zamysłów, ale słusznie jej się dostało za wspieranie „junty” na Ukrainie. Jabłek znad Wisły, smakujących jak papier i drewno, nie chcą zaś jeść nawet krowy.
Ruskije nie sdajutsa. Wśród zwykłych Rosjan antysankcje – jak nazywa się tam embargo Putina – wywołują głównie zachwyt. „Dzisiaj po raz pierwszy od wielu lat zerwałam jabłko z drzewa na mojej działce” – z rozmarzeniem pisze użytkowniczka Facebooka. Tłumaczy, że polskich owoców więcej jeść nie będzie, a żadne embarga jej niestraszne, bo dobrze wie, co to jest życie za 5 tys. rubli (ok. 430 zł) miesięcznie i sama może się zaopatrzyć w ziemniaki.
I rzeczywiście, wielu Rosjan nie boi się pustych półek, mając jeszcze w pamięci kryzys 1998 r., kiedy kartofle, rzodkiewka czy pomidory uprawiane na daczach ratowały gospodarstwa domowe. Jeszcze w maju gazeta „Nowyje Izwiestja” donosiła z radością, że w związku z kryzysem „Rosjanie wracają do naturalnego rolnictwa”, tak rozpowszechnionego w czasach sowieckich, a raczej zapomnianego w ostatnich latach, zwłaszcza na obrzeżach metropolii.
Jeśli myślicie, że zmusicie nas sankcjami do czegokolwiek, to znaczy, że nic nie wiecie o Rosji – tak królowa rosyjskiej propagandy Margarita Simonian tłumaczy swoim „przyjaciołom z Zachodu”, jaki błąd popełnili. Uruchomiliście tryb Ruskije nie sdajutsa (Rosjanie się nie poddają) – pisze na swoim blogu szefowa rosyjskiej wielojęzycznej telewizji Russia Today. Z dumą. Bo to właśnie, jak przekonuje, narodowa rosyjska duma skłania Rosjan do rezygnacji z parmezanu. To protest wobec zachodnich prób pouczania, dyktowania, wygłaszania wykładów.
Embargo na foie gras. Jedz ananasy, jarząbki żuj, dzień twój ostatni nadchodzi, burżuju! – powiadał Włodzimierz Majakowski jeszcze w czasach rewolucji październikowej. I dzisiaj wśród prostego ludu panuje przekonanie, że embargo na żywność to problem współczesnych burżujów, czyli różnego rodzaju bogaczy, oligarchów i im podobnych – innymi słowy, klasy kreatywnej, jak ją się tu nazywa. To przekonanie jest zresztą starannie pielęgnowane przez media i środowiska patriotyczne, które z foie gras i hiszpańskiej szynki, czyli w swojskiej rosyjskiej wersji – chamonu, uczyniły symbol wojny handlowej między Rosją i Zachodem.
„Rosjanin może się chlubić tylko sukcesami państwa – lotem Gagarina, Soczi, Krymnaszem [czyli tym, że „Krymnasz” – to funkcjonujące powszechnie określenie bezkrytycznej euforii z powodu aneksji]. We wszystkich pozostałych przypadkach Rosjanie powinni chodzić skuleni i przepraszać: no co wy, ja chamonu nie jadłem i w ogóle nie znam takiego słowa” – ironizuje w komentarzu dla portalu Gazeta.ru Michaił Sołomatin.
W podobny sposób jak dziś zjadaczy foie gras obrzydzano „zwykłemu Rosjaninowi” uczestników tłumnych protestów w 2011 r. – był to mianowicie kreatyw (czyli wspomniana złowroga klasa kreatywna), zblazowane panie w futrach i hipsterzy z iPadami, którym z nudów i od dobrobytu poprzewracało się w głowach. Tę samą metodę stosuje się od lat wobec rosyjskiej opozycji – czyli ludzi przekarmianych przez amerykański Departament Stanu, oderwanych od rzeczywistości i nic niewiedzących o prawdziwym twardym życiu normalnego Rosjanina. W złym tonie jest podważanie jakiejkolwiek decyzji rosyjskich władz, a więc zarówno tej dotyczącej embarga, jak i wszelkich działań, które doprowadziły wcześniej do uruchomienia przez Zachód sankcji sektorowych.
W obecnej sytuacji, kiedy wszystko stało się czarno-białe, a wrogów widać w całej okazałości, „Władimir Putin” oznacza „Rosja”, dlatego każda krytyka prezydenta jest z założenia antyrosyjska i głęboko niepatriotyczna. Właśnie do tej kategorii zaliczane są głosy ekonomistów, którzy przypominają o konsekwencjach sankcji sektorowych.
Mozzarellę i anchois może dziś lubić jedynie wróg ludu, jeśli więc ktoś z powodu żywnościowego embarga cierpi katusze lub ponosi straty materialne, to znaczy, że zasłużył.
– Nasi biedni nienawidzą bogatych, dlatego poczucie, że sankcje w nich uderzą, nie spowoduje nic oprócz Schadenfreude, że oto paniczykom ktoś utarł nosa, w końcu trafiła kosa na kamień – mówi ekonomista Władisław Inoziemcew.
Na kaszy gryczanej. A bogaci? Oficjalnie trzymają się „linii partii”, by nie trafić do grona narodowych zdrajców. Anatolij Czubajs, niegdyś jeden z ojców bardzo źle wspominanej przez obywateli rosyjskiej prywatyzacji, a dzisiaj szef państwowej korporacji Rosnano, udzielił wywiadu agencji prasowej ITAR-TASS, w którym przyznał wprawdzie, że obecna sytuacja szkodzi gospodarce, a „biznes powinien być bardziej pragmatyczny niż politycy” i dążyć do deeskalacji konfliktu. Ale obecna sytuacja jest jego zdaniem ceną, jaką Rosja płaci za pokazanie, iż „świat nie jest jednobiegunowy”. Innymi słowy, to cena, którą Rosja – samotny rycerz – ponosi za walkę z amerykańską dominacją. Czubajs zapewnia, że sankcje mu niestraszne i gotów jest je przeczekać, jedząc greczkę, czyli kaszę gryczaną. Która, swoją drogą, jest w Rosji niezwykle popularna i prawie całkowicie niezależna od importu – jak informuje portal ekonomiczny RBK.
O wiele ciekawszą oceną sankcji była ujawniona przez opozycyjną „Nową Gazietę” rozmowa prominentów, do której miało dojść podczas posiedzenia władz Rosyjskiego Związku Piłki Nożnej. Rozmowa, co tu dużo mówić, niezbyt chlubna, bo demaskująca przerażenie kremlowskich biznesmenów możliwymi konsekwencjami prowadzenia działalności na Krymie i przyjęcia do związku tamtejszych klubów piłkarskich. Futbolowi oligarchowie żalą się nie tylko na straty, jakie grożą ich biznesom. Porzucają swoją dumę narodową, tak ważną dla Rosjan (co wiemy już od Margarity Simonjan), i płaczą, że nie będą mogli jeździć za granicę. Wstyd.
Złoty kluczyk. W rzeczywistości zasada jest prosta. Rosja nie jest pierwszym reżimem opartym nie na instytucjach, lecz na osobistej lojalności. Dlatego każdy „kremlowski” biznesmen wie, że warunkiem przetrwania jest jak najgłośniejsze deklarowanie poparcia dla władzy. I dopóki ta będzie miała pieniądze, wszystko będzie dobrze. Bo czy musi się martwić sankcjami Igor Sieczyn, szef naftowego giganta (który niegdyś pożarł Jukos Michaiła Chodorkowskiego), jeden z najbogatszych ludzi w Rosji, skoro nawet w tak trudnym czasie nie powstydził się poprosić państwa o dodatkowych 45 mld dol. na pokrycie długów firmy, osłabionej przez wrogie sankcje Zachodu? Oczywiście w sytuacji stagnacji, ograniczenia dostępu do kredytów, odpływu kapitału państwowe pieniądze topnieją szybciej, ale doświadczony biznesmen dobrze wie, gdzie one leżą.
Jeden z proponowanych przez niego pomysłów dofinansowania Rosnieftu, kluczowego, nie zapominajmy, przedsiębiorstwa dla rosyjskiego eksportu, polega na uszczknięciu z odkładanych na czarną godzinę funduszy na emerytury (pieniądze z tego źródła miałyby posłużyć do wykupienia obligacji Rosnieftu). Wprawdzie umowa była inna, to sektor energetyczny miał być ostatnim bastionem i zabezpieczać dopływ dolarów do rosyjskiej kiesy, co do tego nie mają wątpliwości nawet najbardziej ortodoksyjni zwolennicy konfrontacji z Zachodem. Ale odmówić Rosnieftowi nie wypada, to byłby zamach na rosyjską dumę narodową.
Festiwal pomysłów. Rosyjska odpowiedź na knowania Zachodu nie ograniczy się do pielęgnowania ogródków działkowych. Imperium odpowie ze stosowną mocą i rozmachem. Na wszelkich szczeblach rosyjskich władz państwowych i regionalnych, w ministerialnych gabinetach, w mediach i po prostu w głowach porządnych Rosjan mnożą się pomysły, jak pokazać zachodniemu światu figę. Rodzime rolnictwo ma dostać dodatkowe pieniądze, by móc skutecznie zastąpić niedobory spowodowane brakiem importu. W tym momencie lobby rolnicze zaciera ręce, bo przecież od lat zachęca rząd do ograniczenia importu. Poza tym rosną szanse, że subsydia rzeczywiście popłyną, a w zamieszaniu wywołanym sytuacją wysoce ekstremalną, kto wie, może nie będzie komu sprawdzić, jak zostały spożytkowane.
– Wy, na Zachodzie, przegapiliście jeden istotny fragment decyzji Putina, który w Rosji został bardzo dobrze usłyszany – mówi Władisław Inoziemcew. – Embargo jest wprowadzone na rok, a na dodatek premier i rząd dają do zrozumienia, że mają nadzieję, iż sankcje mogą być wycofane wcześniej. To oznacza tyle, że nikt nie kiwnie palcem – ocenia ekonomista. Rolnicy nie dadzą rady istotnie zwiększyć produkcji od razu, a za kilka lat, kiedy import zostanie wznowiony, na dodatkową produkcję nie będzie popytu – przewidują z kolei gospodarcze „Wiedomosti”.
Ale pomysły sypią się jak z rękawa: Federalna Agencja Rybołówstwa szuka zamienników norweskiego łososia, zaś importerzy wołowiny dostali prikaz, by nawiązać kontakty z dostawcami z Brazylii. Ministerstwo łączności zapowiada, że w ciągu 3–7 lat wymieni całe oprogramowanie, żeby zrezygnować z importu, a Centralna Komisja Wyborcza, że przed kolejnym głosowaniem koniecznie zastąpi używany do liczenia głosów Windows czymś rodzimej produkcji.
Nauczymy się produkować wszystko. Jest o tym przekonany niejaki Jurij Sawiołow, działacz skupiającej przedsiębiorców organizacji Ostoja Rosji. „Moja opinia jest taka: na trzy–cztery lata w ogóle trzeba zakazać importu i eksportu. Gdyby to się stało, to mielibyśmy taki skok gospodarczy, że nawet Chinom się nie śniło”. Klucz do sukcesu to popyt i brak konkurencji. Rosyjską gospodarkę czeka odrodzenie.
Dlaczego Rosja nie produkuje notebooków? Bo społeczeństwo oczekuje najnowszych technologii. „Ale jeśli nie będzie importu, to będziemy mogli wziąć notebook trzeciej generacji, rozciąć go jak Chińczycy i zobaczyć, co tam jest w środku. Nic wstydliwego w tym nie ma. Sami zaczniemy produkować, nabierzemy doświadczenia. Popyt będzie, bo innych nie będzie”. Warto tu dodać, że Rosja importuje dziś m.in. 90 proc. elektroniki, 90 proc. maszyn, 85 proc. zabawek, 80 proc. odzieży i 73 proc. leków.
Zupełnie podobne poglądy, jak Sołowiow, choć może w nieco bardziej wyrafinowanej formie, głosi prezydencki doradca ekonomiczny Siergiej Głazjew. On również uważa, że najlepszą receptą na szybki wzrost jest odcięcie się od globalnej gospodarki, „odczepienie” rubla od dolara, a także przekazanie państwu kontroli nad rynkiem. Trudno się oprzeć wrażeniu, że pomimo jeszcze zupełnie świeżej pamięci doświadczeń sowieckich w otoczeniu Kremla nie brakuje ludzi poważnie wierzących w możliwość skoku technologicznego zainicjowanego przez izolację i przymus. Na nic się więc zdały delegacje Dmitrija Miedwiediewa (jeszcze w czasie prezydentury) do Krzemowej Doliny. Aby wyprodukować iPhone’a, wystarczy zamknąć sklep Apple i dobrze nastraszyć.
Oto na przykład Rusłan Puchow, analityk specjalizujący się w zbrojeniówce, rozwiązanie widzi w orientacji na Chiny i „mobilizacyjnych metodach modernizacji” typu bolszewickiego. W rozmowie z „Moskiewskim Komsomolcem” mówi o „orzeźwiającej mroźnej świeżości 1937 r.”. Chodzi mu, jak tłumaczy, nie o powtórzenie represji Wielkiego Terroru, ale „ostre wzmocnienie odpowiedzialności obecnej rozleniwionej i obojętnej elity, a także radykalne zwiększenie efektywności aparatu państwowego”.
Krewetki z Białorusi. Uczciwie należy przyznać, że wizje rosyjskich problemów z żywnością, jakie można napotkać w niektórych zachodnich, także polskich, mediach, są mocno przesadzone. Oczywiście wybór produktów się zmniejszy i z czasem problemy z zaopatrzeniem rzeczywiście mogą się pogłębiać. Dziś rosyjskie rolnictwo jest w stanie zaspokoić ok. 60 proc. krajowych potrzeb.
– Ogółem Rosja sprowadza 36 proc. produktów żywnościowych, z tego połowa przypada na kraje objęte embargiem – tłumaczy Boris Grozowski z dziennika „Wiedomosti”. Oczywiście w sytuacji utrzymującego się embarga, w miarę wyczerpywania się zapasów, krajobraz rosyjskich półek sklepowych będzie coraz bardziej przaśny, a i ceny będą rosły. – Rosjanie raczej sobie poradzą, embargo uderzy przede wszystkim w firmy handlowe, które już ponoszą straty i albo poniosą kolejne, próbując przeorientować się na inne rynki, albo wypadną z gry – mówi Inoziemcew.
Część produktów będzie docierać do Rosji przez Białoruś czy Kazachstan, które nie przyłączyły się do rosyjskiego embarga, chociaż także należą do wspólnej unii celnej. W ofercie już pojawiły się białoruskie krewetki, a miński chamon czy parmezan to już tylko kwestia czasu, nie mówiąc o wołowinie czy jabłkach.
Mobilizacja. Władimir Putin, wsparty przez propagandową machinę, przesunął punkt ciężkości z sankcji na antysankcje, dzięki czemu podtrzymuje wrażenie, że nie jest odbiorcą, ale podmiotem, znowu wytycza kierunki. Oto, zapowiada rząd, gotowe są już kolejne warianty sankcji, dotyczące tym razem produkcji przemysłowej. My tylko reagujemy, ale jeśli Zachód znowu postanowi nas ukarać… Rosjanie są gotowi przyjąć wiele. „Społeczeństwo znajduje się w stanie mobilizacji (niemalże wojennej) (…): jest zjednoczone dzięki walce z wrogiem zewnętrznym i gotowe do zwycięstwa na rozkaz głównodowodzącego” – piszą „Wiedomosti”, cytując wyniki przeprowadzonego przez ośrodek WCIOM sondażu dotyczącego postrzegania zagrożeń. Rosjanie czują się zagrożeni przez (i gotowi na) wojnę z Ukrainą i Zachodem. Wszystkie inne strachy – terroryzm, epidemie, upadek kultury – osłabły.
I znowu rację ma znawczyni duszy rosyjskiej Margarita Simonjan. Gdyby Zachód miał lepszych doradców, ci „wcześniej by wam wyjaśnili, że sankcje nie zmiękczą polityki Putina, nie oburzą kochającego go narodu, ale zaostrzą politykę i zjednoczą naród, zaciskając nasze wiotkie paluszki w na wszystko gotową pięść”. Cóż, pozostaje tylko uszanować rosyjską dumę narodową, która może i wyżywi się wyłącznie rodzimymi kartoflami, a w dodatku w pocie czoła zburzy jednobiegunowy porządek świata.