Wyjście po angielsku
Cameron: Byłbym zachwycony, gdyby referendum ws. członkostwa w UE dało się przyspieszyć
Referendum w sprawie członkostwa Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej – zgodnie z obietnicami Davida Camerona – ma zostać przeprowadzone przed końcem 2017 r. A być może jeszcze wcześniej, o ile Partia Konserwatystów wygra najbliższe wybory parlamentarne.
„Gdyby głosowanie udało się przyspieszyć, byłbym zachwycony. Im szybciej uda się renegocjować warunki członkostwa Wielkiej Brytanii w UE i przeprowadzić referendum, tym lepiej” – powiedział Cameron w programie Andrew Marr Show stacji BBC1. Zasugerował ponadto, że od członków swojej partii będzie oczekiwał w tej sprawie jednomyślności.
Pytany o zmiany, które proponuje, wskazywał przede wszystkim na walkę z imigracją. Zdaniem premiera Wielkiej Brytanii wymagałoby to przeformułowania obowiązujących w UE traktatów. W środę, 7 stycznia, o planowanych reformach Cameron będzie rozmawiał z Angelą Merkel. Już jednak wiadomo, że Niemcy zachowują w tej kwestii sceptycyzm i na ograniczenie swobód imigrantów w obrębie UE najpewniej zgody nie wyrażą.
„Niecodzienne, że premier Wielkiej Brytanii sam nie wie, jak zagłosuje we własnym referendum” – komentował Pat McFadden, rzecznik Partii Pracy.
Co by było, gdyby Wielka Brytania opuściła UE? Poniższy tekst ukazał się w POLITYCE w lipcu 2014 r.
*
Wielka Brytania poza Unią? Coś, co jeszcze niedawno było nie do pomyślenia, dzisiaj jest już nawet do policzenia.
Nad ranem 1 stycznia 2019 r. pasażerowie pociągu Eurostar z Paryża do Londynu odczuwają dreszczyk emocji. Jadą wprawdzie tunelem, który miał na zawsze połączyć Wielką Brytanię z Europą, ale Londyn – według uzgodnionej daty – od Nowego Roku nie jest już w Unii. W Dover czeka ich kontrola paszportowo-celna. Wzdłuż torów powiewa szpaler brytyjskich flag, na budynku dworca wisi wielki portret 93-letniej królowej Elżbiety.
W pociągu tłoku nie ma, ale kontrola wcale nie jest symboliczna. Obie strony – Londyn i Bruksela – dokuczają sobie po rozwodzie na tle niezałatwionych rozliczeń o wpłaty do budżetu unijnego, o cła, dotacje dla rolnictwa, ale najbardziej o ograniczenia w handlu. Londyn nadal przyciąga tysiące turystów, jednak coś się zmieniło. Status mekki dla ciekawych życia młodych ludzi brytyjska stolica straciła na rzecz Berlina.
Wypędzenie Junkersów
Było tak: David Cameron wygrał wybory parlamentarne w 2015 r. tylko dlatego, że nasilił krytykę Unii Europejskiej oraz polskich imigrantów pobierających zasiłki na pozostawione w Polsce dzieci. Musiał zaostrzyć ton, gdyż lider Partii Niepodległości (UKIP) Nigel Farage deptał mu po piętach, wytykając niekonsekwencje. Cameron nie mógł się wycofać z obiecanego na 2017 r. referendum w sprawie członkostwa w Unii. Niby mówił w kampanii, że trzeba pozostać w „zreformowanej Europie”, ale furorę zrobił plakat wyborczy konserwatywnego posła Stephena O’Briena: „W poprzedniej Bitwie o Anglię przepędziliśmy wiele Junkersów”.
Do antyunijnej kampanii dołączył oczywiście „The Daily Mail”. Ten największy tabloid – wyśmiewający Unię od dawna – zrobił furorę przeróbką dziecinnego wierszyka „Fee, fie, fo, fum – zmielę kości Anglika na chleb”. Każde dziecko na Wyspach zna ten wierszyk, a w przeróbce zamiast groźnego potwora kości Anglików mełła obrzydliwa Komisja Europejska.
Brytyjczycy próbowali z Unii „wyjść po angielsku”, bez większego hałasu. Szybko wynegocjowano umowę na temat przyszłych relacji Wielkiej Brytanii z Europą. Gdy jednak ogłoszono postanowienia tego traktatu, nawet stosunkowo niewielkie brytyjskie ograniczenia w dostępie do unijnego rynku wywołały furię Szkotów. Pierwszy minister Szkockiej Autonomii Alex Salmond zwrócił się do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości z roszczeniem o „ochronę nabytych praw obywateli unijnych”. Twierdził bowiem, że referendum w kwestii oderwania Szkocji z 2015 r. zostało przegrane tylko dlatego, iż Londyn zapewniał wyborców, że wyjście z Unii krajowi nie grozi. Zresztą w Szkocji 79 proc. wyborców głosowało za Unią, niemal odwrotnie niż w Anglii.
W Izbie Gmin laburzystowska opozycja urządziła Cameronowi prawdziwe piekło, zarzucając mu, że zignorował prognozy ekspertów o kosztach wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii. Jeszcze w 2014 r. Centrum Reformy Europejskiej (CER) w Londynie stworzyło model komputerowy, według którego przynależność do Unii Europejskiej zwiększyła brytyjską wymianę handlową o 55 proc. „Efekt Unii” obliczano wówczas na 130 mld funtów, trzy razy więcej niż brytyjski handel z Chinami. CER wykazywał więc, że wyjście może prowadzić do załamania gospodarki.
Jednak Cameron uległ eurosceptykom, którzy rok później założyli wśród szeregowych posłów jego partii stowarzyszenie Anglosfera, propagujące język angielski, Common Law w miejsce acquis communautaire, indywidualizm i tradycje Commonwealthu. Anglosferyści otwarcie namawiali do głosowania za wyjściem z UE, przekonując, że Anglia, jak zawsze w historii, da sobie radę, bo zacieśni kontakty z krajami anglojęzycznymi – nie tylko z USA, Kanadą, Australią i Nową Zelandią, ale też z Indiami, Hongkongiem i Singapurem. Cameron popełnił fatalny błąd, gdyż pojawił się na zjeździe Anglosferystów w Bristolu.
Bankierzy wpadli w panikę – dla londyńskiego City zbliżające się referendum w sprawie wyjścia z Unii było koszmarem. Do niedawna centrum finansowe Europy, City, szybko traciło klientów na rzecz Frankfurtu i Paryża, gdzie przenosiły się rozliczenia transakcji dokonywanych w euro. Banki, izby rozrachunkowe oraz fundusze inwestycyjne i wysokiego ryzyka z bólem serca, ale bez wahania uciekały na kontynent.
Najgorszy jednak okazał się spadek europejskich inwestycji w Wielkiej Brytanii. W 2012 r. 50 proc. kapitału zainwestowanego na Wyspach pochodziło z państw Unii. Do 2018 r. udział ten spadł do 30 proc. Nie powiodły się dyskusje z większością inwestorów zagranicznych – tuż przed Nowym Rokiem 2018 przeniesienie fabryk do Czech zapowiedziała Honda, a Toyota odroczyła decyzję do 2020 r.
Zwijanie skrzydeł
Cameron bronił się, że chciał tylko reformy Unii, a nie Brexitu (zbitek ang. słów: Britain i exit). Wtedy szef opozycji Ed Miliband zakpił: „Czy premier nie należał w Oxfordzie do tego samego klubu co dzisiejszy wiceprzewodniczący Komisji UE Radek Sikorski? Czy nie przypomina sobie, że jeszcze w 2014 r. Sikorski powiedział, że premier spierd... pakt fiskalny, bo się nie interesuje i nie zna? Dawniej spierd... pakt fiskalny, a teraz całą naszą pozycję w Europie!”.
Spiker Izby nakazał wprawdzie wykreślić ordynarne słowo z protokołu i upomniał Milibanda, ale i tak wyszło, że Cameron samym referendum uruchomił siły, nad którymi nie potrafił już zapanować. Notowania Camerona spadły do rekordowo niskiego poziomu i rozeszły się pogłoski, że szykuje się bunt w partii podobny do tego, który 30 lat wcześniej obalił Margaret Thatcher.
W emocjonalnym przesłaniu do Brytyjczyków na kanale YouTube legendarny przedsiębiorca Richard Branson zapowiedział, że przenosi siedzibę swojego konsorcjum do Amsterdamu. „Nie mam nic wspólnego z Gerardem Depardieu, który uciekał z Francji przed wysokimi podatkami. Kocham Wielką Brytanię. Ale kocham także swój biznes. Jak się prowadzi linię lotniczą, to trzeba rozwijać skrzydła, a nie je zwijać”.
Rząd miał jednak do wyboru trzy drogi na Brexit. Kuszące było podpisanie umowy o wolnym handlu z Unią, która stawiałaby kraj w tej samej sytuacji co powiedzmy Koreę Południową czy Chile. Wtedy Wielka Brytania odzyskałaby ukochaną „suwerenność”, ale bez gwarancji dostępu do rynku Unii. Groziłoby to pogłębieniem recesji, która od 2017 r. zaczęła ponownie dawać się na Wyspach we znaki.
Drugą drogą był status „dużej Szwajcarii”: dostęp do części rynku europejskiego, ale także zobowiązanie do acquis communautaire, czyli wszystkich brukselskich standardów, tak jak to robi mała Szwajcaria. Odnajdując w sobie resztkę legendarnego pragmatyzmu i ze strachu przed gniewem inwestorów, Brytyjczycy wybrali opcję trzecią, czyli „drugą Norwegię”: pełny dostęp do jednolitego rynku UE, chociaż za cenę przyjęcia całości unijnych regulacji i to bez prawa głosu na temat ich kształtu.
Wróć polski hydrauliku
Były niby i korzyści. Wielka Brytania zaoszczędziła nieco na wkładzie do unijnego budżetu. Można też było swobodnie kształtować wysokość VAT. Ale okazało się, że podatek i tak trzeba podnieść, a za dostęp do jednolitego rynku europejskiego na modłę norweską lub szwajcarską też trzeba płacić. CER obliczył, że stając się „drugą Norwegią”, a potrącając straty z tytułu dotacji dla rolników, Wielka Brytania zaoszczędziła tylko 9 proc. składki.
Największą psychologiczną ulgę kraj odczuł po zamknięciu granic dla pracowników z Europy Środkowej, całej tej hałastry, na którą Brytyjczycy patrzyli z rosnącą irytacją. W szkołach i autobusach zrobiło się luźniej. Ale równie szybko okazało się, że nie bardzo jest komu pracować w barach i instytucjach opieki społecznej. „The Daily Mail” na okładce zamieścił znany polski plakat turystyczny z tytułem: „Polski hydrauliku – wróć!”.
Budżet miał niby zaoszczędzić na zasiłkach na dzieci imigrantów, ale szybko okazało się, że stracił, bo imigranci więcej do niego wpłacali, niż pobierali na opiekę społeczną. Rząd nie miał w tej sytuacji wyjścia i na 2019 r. zapowiedział niewielkie podniesienie podatków, aby pokryć powstałą dziurę. Tymczasem kłopotów z legalizacją pobytu w krajach Unii zaczęło doświadczać coraz więcej z 1,8 mln mieszkających tam Brytyjczyków, w tym zwłaszcza emerytów chętnie wcześniej kupujących domy na południowym wybrzeżu Francji i w Hiszpanii.
Dziś żniwo zbierają firmy przeprowadzkowe, które stały się trwałym elementem krajobrazu w Chelsea i innych bogatszych dzielnicach Londynu. Z miasta zaczęli też dezerterować bogaci Rosjanie. Sankcje wprowadzone zaraz po zestrzeleniu malezyjskiego boeinga, niby niewielkie, zrobiły swoje. Odwróciła się też od Rosji opinia publiczna, za to na Rosjan otworzyły się kraje Zatoki Perskiej, zwłaszcza od czasu, kiedy się okazało, że mundial w Katarze w 2022 r. jednak się odbędzie, bo technologia klimatyzacji potaniała.
Tamiza nad Wisłą
Pół miliona Polaków opuściło Wyspy Brytyjskie od czasu brytyjskiego referendum. Większość wróciła do Polski, zachęcona nową edycją programu „Powroty”, stworzonego przez polski rząd. W kraju zaroiło się od angielskich pubów, ale także od innowacyjnych firm, których najsilniejszy klaster powstał w Krakowie pod nazwą Tamiza nad Wisłą. Pozostali na Wyspach Polacy myślą o pakowaniu walizek.
Brytyjski rząd zaangażował ikony popkultury, Stinga i Rolling Stonesów, w globalną kampanię promującą Wielką Brytanię w świecie. Liczby jednak są bezlitosne – chińscy i brazylijscy turyści szturmują Francję, Hiszpanię i Włochy, ale rzadziej wybierają Londyn. Przyparty do muru premier Cameron zgodził się na ponowne referendum w sprawie niepodległości Szkocji – w 2020 r. Będzie to gwóźdź do jego politycznej trumny.
Sama Unia też nie zachowała się arcypoprawnie. Polityka jedno, a interesy drugie. Po wydaniu oficjalnej deklaracji, że Wielka Brytania będzie zawsze krajem europejskim, liderzy UE27 wprowadzili embargo na brytyjską wołowinę, bo wykryto rzekomo odnowione ogniska choroby szalonych krów.
Karawana toczy się dalej. Strefa euro zapowiedziała nowy etap integracji. Berlin i Paryż oficjalnie zaprosiły Warszawę do przyjęcia wspólnej waluty. Chcą, aby w świat poszła wiadomość, że Europa ma się dobrze i rośnie w siłę. Polska zaciska zęby i w dniu wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii zgłasza akces do strefy euro. Rozpoczynając czwartą kadencję jako polski premier, Donald Tusk parafrazuje w Sejmie słowa Lorda Palmerstona o tym, że „Wielka Brytania nie ma przyjaciół, ma tylko interesy”. Tusk deklaruje: „Polska ma interesy, dlatego ma przyjaciół”.