Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Bóg lubi mieszanki

Francja: coraz więcej międzykulturowych małżeństw

Jak to jest możliwe, że naród tak niechętnie nastawiony do muzułmanów i Arabów czy Afrykańczyków równocześnie akceptuje ich na poziomie rodziny? Jak to jest możliwe, że naród tak niechętnie nastawiony do muzułmanów i Arabów czy Afrykańczyków równocześnie akceptuje ich na poziomie rodziny? Ysbrand Cosijn / PantherMedia
Dziś co trzecie małżeństwo we Francji to związek mieszany, multikulti. Pogodna komedia na ten temat bije właśnie rekordy popularności. Podobnie jak hasło „Francja dla Francuzów”.
Film „Co zrobiliśmy Panu Bogu?” został pomyślany jako optymistyczny pean na temat tolerancji.Frenetic Films Film „Co zrobiliśmy Panu Bogu?” został pomyślany jako optymistyczny pean na temat tolerancji.
Przy odrobinie dobrej woli i zdrowego rozsądku rodziny „multikulti” mogą żyć długo i szczęśliwie.Muriel de Seze/Getty Images Przy odrobinie dobrej woli i zdrowego rozsądku rodziny „multikulti” mogą żyć długo i szczęśliwie.

Claude Verneuil, notariusz spod znaku gaullistowskiej prawicy, mieszka z żoną na francuskiej prowincji, w malowniczym miasteczku Chinon. Czas płynie tu powoli, miejscowi notable polują i łowią razem ryby, każdy zna sekrety życia sąsiadów. To słodka Francja z dawnych piosenek Charles’a Treneta, gdzie biesiaduje się przy dobrym winie i gdzie nie dotarł jeszcze kryzys. Rodzina Verneuilów wzbudza jednak niemałą sensację w miasteczku – trzy urocze i wykształcone córki wychodzą za mąż kolejno za Żyda, Araba i Chińczyka. Poukładane życie rodzinne notariusza staje się tym samym polem kulturowych potyczek.

Na szczęście państwo Verneuilowie mają jeszcze jedną, najmłodszą córkę – śliczną blondynkę. To ostatnia szansa na „normalnego” zięcia. Mama Verneuil zanosi więc modły do Pana Boga, a tata poszukuje w miasteczku odpowiednich kandydatów na męża. Modlitwy zostają wysłuchane – jak to często bywa – dość przewrotnie: córka oznajmia, że przyszły zięć ma na imię Charles, jest katolikiem i pochodzi z dobrze sytuowanej rodziny – tyle że jest z Wybrzeża Kości Słoniowej, dawnej francuskiej kolonii! Czarny zięć jest już ponad siły pana Verneuila – wizja „Bokassy” w rodzinie wywołuje u niego głęboki kryzys.

Feel good movie

Taki jest punkt wyjścia komedii „Qu’est-ce qu’on a fait au bon Dieu?” (Co zrobiliśmy Panu Bogu?) w reżyserii Philippe’a de Chauverona, czyli największego hitu kinowego tego sezonu we Francji. W ciągu ponad dwóch miesięcy film de Chauverona przyciągnął do kin 9,5 mln widzów, prześcigając m.in. tak popularne obrazy jak „Wielki błękit” Luca Bessona (9,2 mln) i zbliżając się do zwycięzców wszech czasów: „Jeszcze dalej niż Północ” (ponad 20 mln) i „Nietykalnych” (19,4 mln).

Co sprawiło, że ta skromna komedia, wprowadzona na ekrany bez wcześniejszych pokazów prasowych i licząca jedynie na pochlebną plotkę, okazała się prawdziwą ekranową bombą? Na pewno przyczyniła się do tego sprawna realizacja, inteligentny scenariusz i obsada złożona z najlepszych francuskich komików. Decydujący okazał się jednak fakt, że de Chauveronowi bez pudła udało się wczuć w nastrój chwili, we francuskie problemy z imigracją, poczuciem tożsamości narodowej i rasizmem.

We Francji jest to raczej temat na dramat czy rodzinną tragedię, ale „Co zrobiliśmy Panu Bogu?” zostało pomyślane jako tzw. feel good movie – optymistyczny pean na temat tolerancji, okazja do zbiorowego katharsis. Eksploatując klisze kulturowe oraz rasistowskie żarty, film za jednym zamachem rozgrzesza autorów tych żartów, jak i ich odbiorców, ponieważ znają je wszystkie grupy narodowościowe, każdy jest więc w jakimś stopniu rasistą. Ostateczny wniosek z tego obrazu jest bardzo optymistyczny i chyba oczywisty: nic nie stoi na przeszkodzie, żeby poszczególne grupy wyznaniowe i rasy mogły ze sobą koegzystować i wzajemnie się szanować.

Niektórzy krytycy podkreślali perwersję tego przekazu, ostrzegając, że zbitek gagów opartych na rasowych stereotypach oraz sympatyczna w sumie postać reakcyjnego pana Verneuila banalizują rasizm. Sympatycy komedii ripostowali z kolei, że w filmie de Chauverona dostaje się wszystkim grupom narodowościowym, jako że każda dysponuje własnym arsenałem rasistowskich uprzedzeń. Obrońcom egalitaryzmu nie podobał się z kolei fakt, że zięciowie reprezentują wykształcone i zasymilowane środowiska mniejszości narodowych, co miałoby jakoby służyć interesom prawicy z jej hasłami selektywnej polityki imigracyjnej.

Stanowisko w sprawie filmu zajął nawet znany filozof żydowskiego pochodzenia Alain Finkelkraut, niegdyś przedstawiciel lewicy, dziś konserwatysta, który na łamach „Le Figaro Magazine” oskarżył reżysera o prezentowanie przesłodzonej i przekłamanej wizji Francji. Na szczęście sama publiczność nie dzieliła włosa na czworo: dla przeciętnego widza „Co zrobiliśmy panu Bogu?” to po prostu film niosący nadzieję, pozwalający zapomnieć o rosnących napięciach społecznych.

Każdy ma swojego imigranta

Francuska rzeczywistość społeczna jest faktycznie dość skomplikowana: problem imigracji i mieszanych związków łączy się tu nieodłącznie z przejawami rasizmu i wciąż rosnącej popularności skrajnej prawicy. Wszystko to w kontekście coraz wyższego bezrobocia, które przekroczyło niedawno poziom 10 proc.

Jednocześnie Francja okazuje się po raz kolejny krajem paradoksów. 27 proc. małżeństw to związki mieszane, a biorąc pod uwagę także związki nieformalne, oznacza to, że jedna para na trzy stanowi zbitek etniczny. 65 proc. dzieci imigrantów za życiowych partnerów ma rodowitych Francuzów, zaś jedna dorosła osoba na pięć – rodzica cudzoziemca. Jednocześnie, według kwietniowego raportu Narodowej Komisji Praw Człowieka (CNCDH), aż 35 proc. Francuzów przyznaje się do rasizmu, zaś 69 proc. ubolewa, że Francja gości zbyt wielu imigrantów.

Jak to jest więc możliwe, że naród tak niechętnie nastawiony do muzułmanów i Arabów (43 proc. badanych) czy Afrykańczyków (22 proc.) równocześnie akceptuje ich na poziomie rodziny? „Każdy ma swojego biednego” – mawiał prezydent François Mitterrand. Być może w dzisiejszych czasach każdy ma też „swojego” imigranta, którego traktuje inaczej aniżeli grupę narodowościową, z której się on wywodzi?

W mieszanych związkach i rodzinach życie oczywiście wygląda różnie, jak wszędzie. W tym przypadku do problemów dnia codziennego dochodzą jednak konflikty z powodu odmiennych tradycji kulturowych i wzorców społecznych.

Kiedy Joanna spotkała Michela, miała 32 lata i myślała, że wie, czego chce. Dla tej Polki z 20-letnim dziś stażem małżeńskim bilans nie jest jednak najlepszy. – Michel pochodzi ze wsi w regionie Bordeaux – mówi Joanna. – Jego liczna, bardzo związana ze sobą i religijna rodzina wydawała mi się początkowo oazą spokoju i gwarancją udanego życia we dwoje.

Nic bardziej mylącego – z biegiem lat okazało się, że rodzina ukrywa szereg bolesnych tajemnic i że Michel został wychowany według archaicznych wzorców patriarchatu, z postacią ojca-boga i matki w roli kucharki i służącej. Joanna przyznaje, że teść ją lubił, mimo że głosował na skrajną prawicę, która domaga się „Francji dla Francuzów”. Zawsze dziwiły ją antypatyczne zachowania męża, starała się go jednak tłumaczyć. Dzisiaj myśli o rozwodzie. – Michel stał się nieprzyjaznym, skoncentrowanym na sobie frustratem, zazdrosnym o moją niezależność. Powrócił do swoich korzeni – żyje w rodzinnej autarkii, twierdząc, że powinnam robić to, co mi każe.

Prowadzą ze sobą permanentną wojnę. On twierdzi, że Polki chcą wszystkim rządzić i wszystko kontrolować. I kochają krytykować. A kobieta powinna mówić „kochanie” i udawać głupszą. I zamykać oczy na wszystko – także na psychiczne molestowanie. – Czasami zastanawiam się, czy nie jest chory – wzdycha Joanna.

Rodzinne koszmary

Różnica rasy jeszcze bardziej komplikuje sprawę. Mado ma 62 lata i nigeryjskiego ojca. Jej matka, córka wysokiego funkcjonariusza z Rennes, zakochała się do szaleństwa w podwładnym ojca i wyjechała z nim do Afryki. W połowie XX w. nie była to łatwa decyzja. Po kilku latach, kiedy w domu pojawiła się druga, muzułmańska żona, matka Mado wróciła z dziećmi do rodzinnej Bretanii. Mado nie ma dobrych wspomnień z Afryki – pewnego dnia jej ukochana antylopa wjechała tam na stół w formie pieczeni – tak zadecydował ojciec, głowa rodziny. To przeszłość, ale rodzinne trzęsienia ziemi trwają nadal, teraz już we Francji. Jedna z sióstr Mado poślubiła ortodoksyjnego Żyda praktykującego szabat, druga – zagorzałego ateistę, a jej siostrzenica, pod wpływem męża brodacza w rytualnej dżelabie, wybrała wiarę Mahometa i nosi islamską chustę.

Spotkania rodzinne stały się więc koszmarem. – Nie wiadomo nawet, co jeść – skarży się Mado, bo lodówkę wypełniają koszerne produkty i dania halal. W weekendy jej żydowski szwagier nikomu nie pozwala oglądać telewizji i śpiewa religijne pieśni. Jej siostrzenica z mężem wychodzą wtedy ostentacyjnie na taras, gdzie rozkładają dywaniki do modlitwy i tam słuchają z płyty nawoływań mułłów. – Pewnego wieczoru moja 85-letnia matka nie wytrzymała i puściła wszystkim chorały gregoriańskie. To było apogeum.

W młodszych stażem związkach napięcia łagodzi jeszcze miłość i hormony. Fatima i Philippe poznali się w jej rodzinnym Maroku. On – właściciel włoskiej restauracji w eleganckiej podparyskiej miejscowości, ona – urzędniczka w Radzie Regionu, nie dyskutują o korzeniach. Ich 10-letnia córka Marine chodzi do laickiej szkoły, a w domu Fatima ubrana w obcisłe dżinsy i T-shirt gotuje dania kuchni całego świata. – Kocham Maroko – mówi. – Ale czuję się wszędzie u siebie. Najważniejsze, żebyśmy byli razem. Niedługo przeniosą się do Holandii, gdzie Philippe znalazł idealny lokal na nową restaurację.

Problemy z tożsamością etniczną nie zaprzątają też specjalnie Catherine i Mourada. Jego arabscy rodzice zawsze bardzo uważali, żeby nie czuł się wyobcowany – jadał więc wieprzowinę w szkolnej stołówce i zapraszał do domu francuskich rówieśników. Catherine została przyjęta w domu Mourada z otwartymi ramionami. Sytuacja się skomplikowała, kiedy urodziła dzieci.

Catherine wspomina, że z Anne wszystko przebiegło gładko, bo była dziewczynką. Problemy zaczęły się po przyjściu na świat Alexisa. Rodzina męża nie tylko krytykowała wybór imienia dziecka, ale wciąż mówiła o rytuale obrzezania. Catherine wyprowadziła się wtedy do matki, ale to tylko pogorszyło sytuację. Mourad chciał jej nawet siłą odebrać syna. W końcu się pogodzili – ona zgodziła się na obrzezanie, tłumacząc sobie, że jest wskazane ze względów higienicznych, ale mąż musiał obiecać, że już nigdy nie narzuci jej czegokolwiek z racji swego pochodzenia. – Nasze dzieci są przede wszystkim Francuzami – podkreślają dziś małżonkowie.

Przy odrobinie dobrej woli i zdrowego rozsądku rodziny „multikulti” mogą jednak żyć długo i szczęśliwie. Przykładem jest sam David de Rothschild, prezydent słynnego banku Rotszylda, od lat żonaty z włoską księżniczką Beatrice. Zgodnie z umową dzieci arystokratycznej pary wychowywane były w dwóch religiach: trzy córki w katolicyzmie matki, jedyny syn Alexandre – zgodnie z zasadami wiary żydowskiej.

Happy end

Rafaëlle, młoda matka żydowskiego pochodzenia w związku z francuskim katolikiem, postąpiła jeszcze inaczej: ich syn Abel został najpierw obrzezany, a następnie ochrzczony i tym samym ekumenizm kulturowy odniósł pełne zwycięstwo. Inne mieszane pary pozostawiają wybór wyznania dzieciom. Tak deklarują m.in. ekspiłkarz Eric Cantona i związana z nim aktorka algierskiego pochodzenia Rachida Brakni, czy słynny komik z marokańskim rodowodem Djamel Debbouze i jego żona Melissa Theuriau. Po ślubie Theuriau, gwiazda telewizji, przez długie miesiące otrzymywała listy z pogróżkami i obelgami. Jednocześnie – tu znowu paradoks – to właśnie dzięki pomocy „rdzennych” Francuzów jej mąż zrobił karierę, która z posępnego przedmieścia zawiodła go na same szczyty show-biznesu.

Mimo tych niemałych problemów wzruszający happy end z filmu de Chauverona, którego oczywiście nie zdradzimy, wydaje się prawdopodobny także w życiu – wprawdzie kinowi widzowie śmieją się z rasistowskich żartów i być może głosują na Front Narodowy, nie wyklinają już jednak córek czy synów, którzy wiążą się z osobami o odmiennych korzeniach. Naukę tolerancji często zaczyna się od własnego podwórka.

Joanna Orzechowska z Paryża

Polityka 28.2014 (2966) z dnia 08.07.2014; Świat; s. 41
Oryginalny tytuł tekstu: "Bóg lubi mieszanki"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną