Zmarłym na torturach oponentom wybijano zęby i obcinano palce, a ich ciała wrzucano do rzek lub oceanu. Jeszcze nie było badań DNA, więc w taki sposób uniemożliwiano próby identyfikacji „znikniętych”, gdyby ktoś kiedyś odkrył zwłoki. To pierwsze tego typu wyznanie dawnego prześladowcy przed Narodową Komisją Prawdy, która wyświetla zbrodnie dyktatury z lat 1964–85. Emerytowany pułkownik Paulo Malhaes, siedzący na wózku inwalidzkim, zeznawał 20 godzin.
Wyjawił istnienie Domu Śmierci, centrum tortur w Petropolis, dawnym mieście siedzibie cesarza Brazylii w XIX w. Rzucił światło na „zniknięcie” znanego w latach 70. polityka Rubensa Paivy: zamęczonego w trakcie przesłuchań najpierw zakopano w tajnej mogile, a po pewnym czasie odkopano i szczątki wrzucono do Atlantyku. Pułkownik opowiadał ze szczegółami, w jaki sposób osobiście męczył więźniów. I że niczego nie żałuje, bo – jak mówił – to byli terroryści i nadal byliby wśród żywych, „gdyby siedzieli w domu obok żony i dzieci”.
1.
Pułkownik i jego ofiary to jedni z wielu, których nazwiska Brazylia słyszy niekiedy po raz pierwszy. 50 rocznica zamachu stanu z kwietnia 1964 r. zaowocowała eksplozją i wszechobecnością historii, jakiej Brazylia nie zaznała od zakończenia rządów wojskowych prawie trzy dekady temu – a być może nigdy. Zwykło się słyszeć, że to kraj bez pamięci, a tymczasem od tygodni gazety pełne są tu wspomnień o dyktaturze, jej bohaterach i antybohaterach, winach i zasługach. Obala się mity i ogłasza rewelacje, książki publicystyczne i dzieła historyków zalewają półki w księgarniach – mimo że Brazylia mało czyta. Nawet Narodowa Komisja Prawdy stawia pierwsze kroki, bo przez ponad ćwierć wieku nikt z wyjątkiem historyków w przeszłość nie zaglądał.