Dobre i złe wiadomości ze wschodu oraz południa Ukrainy: dobre, bo w Słowiańsku uwolniono zakładników, członków misji obserwacyjnej OBWE. Szczegóły negocjacji w sprawie uwolnienia nie są znane, zapewne decydującą rolę odegrał Władimir Łukin, rosyjski rzecznik praw obywatelskich, który przyjechał do Doniecka, obejrzał mecz miejscowego Szachtara na stadionie należącym do Rinata Achmetowa i z pewnością rozmawiał o sytuacji politycznej. Pojechał także do Słowiańska, gdzie trwała ofensywa antyterrorystyczna rządowych sił specjalnych.
Uwolnienie zakładników można ostatecznie traktować jako przejaw dobrej woli separatystów oraz Rosjan. Chwalebne. Ale prawda jest taka, że porywanie obserwatorów międzynarodowych nie jest obyczajem Europy XXI wieku. I coś takiego w ogóle nie powinno się wydarzyć, jeśli szanuje się międzynarodowe umowy. Byli to obserwatorzy wojskowi, ale działali jawnie i wjechali na teren kraju za zgodą rządu.
Zarzuty, że to szpiedzy NATO, brzmią dziwnie w kraju, gdzie każda tajna informacja – przekazana choćby przez amerykański wywiad siłom rządowym – przenika niemal natychmiast do Moskwy. Taka jest realność Ukrainy: państwo jest dziś słabe, bo nie może się oprzeć na swoich siłach wewnętrznych, milicji, służbach specjalnych. Okupacja budynków na wschodzie następowała przecież przy bierności milicji. Często sprzyjała ona separatystom, a oficerowie i funkcjonariusze z ochotą przechodzili na stronę buntowników.
To prawda, rząd powinien był uprzedzić sytuację i wymienić szefów milicji na wschodzie kraju. Niezakłócone przekonanie, że dochowają wierności ukraińskiej fladze, było naiwnością. Gdyby poświęcono wschodowi kraju więcej uwagi, sytuacja byłaby inna. Zwłaszcza że mieszkający tam ludzie są dość bierni i można było zapobiec (lub przynajmniej próbować to robić) do podsycanej przez Rosjan rebelii. Większość mieszkańców wschodu czuje się porzucona przez Kijów i ma żal, że traktowano ich przedmiotowo. Ale to nauka na przyszłość, oby pamiętano o niej w Kijowie.
Złe wieści są takie, że liczba ofiar zajść w Odessie wzrosła do 46. Część z nich zginęła w starciach między uczestnikami separatystycznych sił, obrońcami samozwańczej Odeskiej Republiki Ludowej i kibicami miejscowego Czarnomorca oraz Metalista z Charkowa – zwolennikami jedności kraju. Obie drużyny miały rozegrać mecz w Odessie.
Spalono miasteczko namiotowe separatystów na placu Kulikowe Pole. Już wiadomo: 31 osób zginęło w pożarze domu związków zawodowych, gdzie mieścił się sztab separatystów. Władze pokazały dziś fotokopie dokumentów, część z tych osób to obywatele Rosji. W ten sposób ucięto zarzut, że ukraińskie informacje o udziale Rosjan w zajściach to oszczerstwo.
Odessa jest międzynarodowa, nawet kosmopolityczna. Jest piękna i uwielbiana przez turystów. Czy w tym sezonie będą tu przyjeżdżać bez obaw? Czy w ogóle przyjadą? Informacja o walkach w mieście to nie jest dobra reklama turystyczna.
Catherine Ashton, szefowa unijnej dyplomacji, uważa, że w sprawie zajść w Odessie powinno zostać przeprowadzone międzynarodowe dochodzenie.
W Słowiańsku nie ma już blokad, ale separatyści nie opuścili zajmowanych budynków administracji. Zaproponowali siłom rządowym negocjacje. Może z tego powodu ucichły strzały w mieście?
Ale miasto nie żyje normalnym rytmem. Opuszczają je mieszkańcy, ci, którzy nie mają dokąd uciekać. Boją się o życie, boją się, że dojdzie do walki.
Rząd jest w trudnej sytuacji: musi przywrócić porządek na terenie wschodnich obwodów. Tego domagają się Ukraińcy, obwiniając władzę o bezsilność. Ale rządzący muszą także liczyć się ze skutkami użycia siły. Te są zawsze trudne do przewidzenia.
Teraz gorąco zrobiło się w Kramatorsku, drugim obok Słowiańska bastionie separatystów. Słychać wystrzały i wybuchy, w mieście nie działa transport. To kolejna odsłona wielkiej akcji antyterrorystycznej na wschodzie kraju. Dramatycznie robi się w Ługańsku, ważnym ośrodku przemysłowym. Miejscowy lider separatystów zapowiedział marsz na Kijów. W Doniecku separatyści zdobyli siedzibę Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, zawieszono flagi Donieckiej Republiki Ludowej, ogłoszono mobilizację, grożąc władzy odwetem.
Czy Ukraina ma prawo do używania siły na swoim własnym terenie wobec wrogich sił, wspieranych przez sąsiedni kraj, zainteresowany destabilizowaniem sytuacji? Odpowiedź wydaje się oczywista. Przecież nie może zachować się inaczej, bo to byłaby zdrada. Ukraina jest niepodległym państwem, a stałość jej granic została objęta międzynarodową gwarancją. Ale ona sama musi o stałość tych granic walczyć, skoro tego wymaga sytuacja. Jeśli można mieć pretensje do Kijowa, to o to, że się ocknięto za późno. Że zabrakło wyobraźni i profesjonalizmu, niezbędnego w sprawowaniu władzy. Politykowanie i rządzenie to dwie różne dziedziny. Ta druga wymaga fachowości.
Państwo wzmocni się z pewnością, jeśli wybory prezydenckie 25 maja przebiegną w spokoju (choćby względnym, bo o pełnym nie ma co marzyć – to wiadomo) i będą uznane przez OBWE: już dziś grupa obserwatorów cywilnej misji przygląda się przygotowaniom, kolejna misja będzie monitorować wybory.
Dlatego te wybory są dla Ukrainy tak ważne. I dlatego Rosji tak zależy, żeby do nich nie doszło. Zostały trzy tygodnie.