Oddziały antyterrorystyczne i Gwardii Narodowej Ukrainy ruszyły, by odbić Słowiańsk, miasto na wschodzie kraju, od kilku tygodni okupowane przez separatystów. Zajmują budynki administracji rządowej, lokalną telewizję, okupują siedzibę SBU, przetrzymują zakładników, są wśród nich przedstawiciele misji wojskowej OBWE, już od tygodnia w rękach rebeliantów. Władze postanowiły wreszcie działać. Bo wydarzenia na wschodzie kraju nie przynoszą jej chwały. Dowodzą, że rząd nie panuje nad wydarzeniami i nie kontroluje całego terytorium, że sytuacja wymyka się coraz bardziej i Kijów traci autorytet.
Po raz pierwszy zresztą przyznał to pełniący obowiązki prezydenta Ołeksandr Turczynow. Powiedział nawet więcej: że kolejne obwody są zagrożone rebelią. Postawy rządzących, rzucanie na wiatr kolejnych ultimatów nie rozumieją i nie popierają obywatele. Także ci na wschodzie, oskarżający Kijów o pozostawienie ich bez opieki.
Słowiańsk się bronił, zestrzelono dwa śmigłowce, zginęło czterech wojskowych, także pilot jednej z zestrzelonych maszyn. Zabito też kilku separatystów. Siłom rządowym udało się przełamać barykady i dotrzeć do centrum miasta. Nie zginął nikt z cywilów, choć separatyści znów zastosowali metodę żywych tarczy, wzywając ludność na ulice i ustawiając kobiety i starców na pierwszej linii. Ci zresztą, w dużej części, stanęli po stronie rebeliantów, przeciwko siłom rządowym. Rząd nie może też liczyć na lojalność milicji, bo ta wciąż nie wspiera jego linii i bojkotuje polecenia.
Nie odbito zajętych budynków, nie udało się też uwolnić zakładników. Czy to porażka? Ołeksandr Turczynow przyznał, że akcja nie przebiega tak szybko, jak tego oczekiwano. Widać reakcja przyszła za późno, separatystom pozwolono umocnić się, rozpanoszyć, zdobyć wsparcie. To wsparcie przychodzi z Moskwy, w postaci uzbrojenia. Dzisiejsze wydarzenia jedynie to potwierdziły. Śmigłowce ostrzelano rakietami, jakich nie można kupić w sklepach z bronią myśliwską.
Ten tydzień zapowiadał się na spokojny, bo to najdłuższy weekend w tej części Europy, Ukraina świętuje praktycznie od 1 maja do Dnia Zwycięstwa. Tym razem stało się inaczej, władzom bez wątpienia chodziło o zamanifestowanie swej pozycji tuż przed zapowiedzianym przez separatystów na 11 maja referendum na wschodzie Ukrainy. Kijów tego referendum nie chce. Jego wynik miałby uniemożliwić przeprowadzenie wyborów prezydenckich, stosując metodę faktów dokonanych. Pokazać, że wschód wybrał po swojemu.
W mieście wciąż słychać strzały. Słowiańsk to bastion separatystów. To nie są pokojowi demonstranci, to uzbrojeni i skuteczni bojownicy, którzy nie cofną się przed niczym. Zapowiedzieli Kijowowi krwawą rozprawę.
Ołeksandr Turczynow miał rację, mówiąc, że konflikt może się rozszerzyć. Teraz objął także południe Ukrainy: w Odessie doszło do tragicznych starć między zwolennikami jedności kraju i separatystami. Pierwszy raz od czasu zaistnienia konfliktu zwolennicy jedności stawili opór separatystom, może już zmęczeni ich panoszeniem się w mieście. Odessa to nie Donieck, tu mówi się wprawdzie po ukraińsku, jest nawet poczucie odrębności, ale odeskiej, nie rosyjskiej.
Tęsknot prorosyjskich tu nie było. Odessa jest miastem portowym, otwartym, zawsze taka była, także za radzieckich czasów. Teraz na demonstrujących zwolenników jedności kraju i kibiców lokalnego klubu piłkarskiego napadli uzbrojeni rebelianci, padły strzały. Ale najgorsze miało się dopiero wydarzyć: kibice stanęli do walki, separatyści schronili się w domu związków zawodowych, za chwilę budynek stanął w płomieniach. W ogniu zginęło 40 osób. Jak potwierdza ukraińska milicja, część z nich miała rosyjskie paszporty, część pochodziła z Naddniestrza.
Co robili w Odessie? To oczywiste, byli najemnikami lub nawet funkcjonariuszami służb rosyjskich. To, co się wydarzyło, wygląda na prowokację – chodziło o kolejną próbę destabilizacji, niedopuszczenia do wyborów, już nie tylko na wschodzie, ale także na południu Ukrainy. Jeśli elekcja nie odbędzie się na wschodzie, południu, może także w kolejnych obwodach, władza w kraju nie będzie mieć legitymacji do rządzenia. O to chodzi Moskwie.
Śmierć rosyjskich obywateli w Odessie to oczywiście tragedia, ale też realne niebezpieczeństwo: wojska rosyjskie mogą wkroczyć na Ukrainę, pod pretekstem obrony swoich obywateli. W Moskwie pospiesznie zwołano Radę Bezpieczeństwa Narodowego. Najbliższe godziny mogą się okazać decydujące. Mogą to być godziny prawdy, dla Ukrainy i dla Europy.
Rosja zechce pokazać, że tylko ona może zaprowadzić porządek, że Ukraina nie panuje nad sytuacją wewnętrzną. Jeśli dojdzie do interwencji, jeśli nie odbędą się zapowiedziane wybory prezydenckie, Ukrainie grozi poważna destabilizacja. Zapaść gospodarcza, niespłacony dług za gaz wobec Gazpromu, zapowiedź wprowadzenia gazowych przedpłat, nielojalność milicji, rosnące niezadowolenie społeczne z sytuacji w kraju: ukraiński rząd nie ma już ani chwili do stracenia. Badania wykazują wprawdzie, że większość jest za jednością kraju, ale też oczekuje silnej władzy i normalnie funkcjonującego państwa.