Jacek Żakowski: – Czy Węgrzy zwariowali?
Prof. Radosław Markowski: – Nie.
To co im się stało?
Ich przypadek jest specyficzny ze względu na historię. Po pierwszej wojnie światowej stracili 2/3 terytorium i 1/3 ludności etnicznie węgierskiej.
Kolejny fatalny skutek traktatów kończących pierwszą wojnę. Krzywda Austrii stworzyła Hitlera. Krzywda Niemiec – nazizm. Krzywda sklejonych w Jugosławię południowych Słowian – wojny bałkańskie. Krzywda Słowaków – księdza Tiso. A krzywda Węgier – Horthyego i Orbána.
Krzywda Węgrów była nieproporcjonalna do winy. W dzisiejszej Słowacji i Rumunii Węgrzy nie pojawili się, jak Rosjanie w Estonii. Oni tam zawsze byli. I nigdy odłączenia nie zaakceptowali. Drugą węgierską traumą był wyjątkowo brutalny stalinizm.
60 lat temu.
Węgrzy mają to w kościach. Jobbik, czyli ich radykalna prawica, wyrósł na tym, że prawdziwy Madziar ich zdaniem nigdy nie mógł rozwinąć skrzydeł, bo zawsze dusili go obcy. Nawet lepszego zawodu nie mógł wykonywać, bo wypychali go zakamuflowani Żydzi. A z drugiej strony zawsze były trutnie, czyli Cyganie, którzy „nic nie tworzyli”. Trzecia węgierska specyfika to sposób wychodzenia z socjalizmu. Rosjanie pozwolili Węgrom na rynkowe eksperymenty. Sklepy były pełne. Po 1989 r. Węgrzy zrobili system wielopartyjny, ale gospodarkę zmieniali ewolucyjnie. Dopiero pierwszy socjalistyczny rząd zrobił w 1995 r. tzw. reformę Bokrosa, przypominającą naszą z 1989 r.
Skoro wcześniej nie była konieczna...
Ale moment przejścia był jeszcze bardziej rozmyty. Jako jedyny kraj Węgry nie zmieniły konstytucji.