Chiny zmagają się z ogromnym wyniszczeniem środowiska. Rządowi trudno zaprzeczyć, że jest ono w katastrofalnej kondycji, bo gołym okiem widać, że niektóre miasta, w tym Pekin, spowite są smogiem przez znaczną część roku. Obywatele są wściekli i boją się o własne zdrowie, więc sprawa jest bardzo polityczna, gdyż pod znakiem zapytania stawia model rozwoju gospodarki i bezpieczeństwo partii komunistycznej. Dlatego ChRL wypowiedziała wojnę zanieczyszczeniom. Toczy ją we właściwy dla siebie sposób, m.in. poniewczasie zaostrzając przepisy i karząc nieuczciwe firmy.
Tej wiosny najważniejszą kwestią jest jakość wody pitnej (280 mln Chińczyków korzysta z wody fatalnej jakości, w złym stanie jest około połowy zasobów wód głębinowych), jednak rządowa kampania co rusz trafia na poważne mielizny. W marcu jedną z rzek znów płynęły martwe świnie, a teraz toksyczny benzen wyciekł z dziurawego rurociągu i trafił do jedynego kanału doprowadzającego wodę dla 3,5-milionowego miasta Lanzhou, gdzie władze miejskie poinformowały mieszkańców o zagrożeniu z aż kilkunastogodzinnym opóźnieniem.
Tylko na poprawę jakości wody – od 30 do 50 proc., jak to ujęli urzędnicy – Chiny wydadzą w najbliższych latach (w przeliczeniu) około biliona złotych, czyli ponad dwa roczne budżety wojskowe. Z odsieczą nadchodzi także Jack Ma, twórca Alibaby, wielkiego sklepu internetowego. Namawia pół miliarda swoich klientów, by przy użyciu prostych testów badali jakość wody i w internecie tworzyli mapę zanieczyszczeń. Pomysł pachnie obywatelską rebelią, więc nie wypali, dopóki nie dostanie błogosławieństwa rządu centralnego.