Olbrzymia większość grubasów mieszka dziś w krajach rozwijających się, głosi opublikowany właśnie raport brytyjskiego Overseas Development Institute. Z 1,46 mld dorosłych mieszkańców planety cierpiących na otyłość lub mających nadwagę (otyłość zaczyna się, gdy wskaźnik masy ciała BMI przekracza 30, a nadwaga – gdy 25) 904 mln mieszka w krajach na dorobku. W ciągu 30 lat przybyło ich czterokrotnie, a to dopiero skromny początek.
To bulwersujący paradoks: wiele z tych osób – w Chinach, Indiach, Brazylii, Meksyku i innych miejscach – jeszcze niedawno cierpiało na niedożywienie. Ale kiedy już było ich stać, zaczęli nadrabiać zaległości, konsumując w nadmiarze „złe kalorie”. Dobrym przykładem jest Meksyk, który we współczynniku otyłości liczonym przez FAO (32,8 proc.) pobił Stany Zjednoczone (31,8), co jest dużą sztuką. Zawiniła głównie nowa dieta: zamiast kukurydzy, ryżu i fasoli bogate w tłuszcze i węglowodany pożywienie à la Gringos. Do tego lepiące się od cukru napoje gazowane. Statystyczny Meksykanin wypija ich 163 litry rocznie. Na rezultaty, tu i gdzie indziej, nie przyszło długo czekać, a w zgodnej opinii ekspertów to tykająca bomba i szybko narastający problem społeczny. A także słony rachunek dla służby zdrowia, która nie jest przygotowana na takich pacjentów i ten typ chorób. Równolegle więc, jak w Meksyku i w Indiach, wdraża się dwa programy: wsparcia niedożywionych i ograniczenia apetytu u przekarmionych. Często zresztą należą dziś do tych samych rodzin czy środowisk. Przenieśli się ze wsi do miast, mają mniej ruchu, trochę zasobniejszą kieszeń – i ulegają najgorszym wzorcom z sytego świata.