Gdyby nie presja synów, sprzeciwiających się odłączeniu pogrążonego w śpiączce Ariela Szarona od aparatury, która od ośmiu lat utrzymywała go przy życiu, publiczną debatę dotyczącą tego najbardziej kontrowersyjnego i najbardziej pragmatycznego izraelskiego polityka mielibyśmy już za sobą. Rozpocznie się teraz, po śmierci w sobotni poranek. A jest się o co spierać. Jaki miał wpływ na wydarzenia, które kształtowały rzeczywistość tego rejonu Bliskiego Wschodu, jak posiadł klucz, którym otwierał serca także zdeklarowanych przeciwników? Wydaje się, że cały sekret tkwi w pragmatyzmie jego postępowania, w czymś, co wyniosło go ponad tradycyjne pojęcia dobra i zła. Liczył się tylko wynik.
Jako generał dwukrotnie zlekceważył rozkazy przełożonych i dwukrotnie, pokonując wojska egipskie, zdobył poklask opinii publicznej. Taktyka, która umożliwiła zwycięstwo podczas walk w rejonie Abu Agela na Synaju w czasie wojny sześciodniowej (1967 r.), nauczana jest dzisiaj w większości akademii wojskowych na świecie, a stojące na bakier z założeniami Sztabu Generalnego przekroczenie Kanału Sueskiego w 1973 r. przyniosło mu sławę wybitnego stratega.
Trudno powiedzieć, czy Ariel Szaron, który urodził się w lutym 1928 r. we wsi Malal w okolicy Tel Awiwu jako Arik Schneiderman, syn imigrantów z Polski, był przede wszystkim żołnierzem, a potem politykiem – czy też odwrotnie. Ten sam człowiek, który zlikwidował żydowskie osadnictwo w Strefie Gazy, popierał rozbudowę osiedli na Zachodnim Brzegu. Jako przywódca opozycji sprowokował Palestyńczyków, którzy na jego ostentacyjną wizytę na jerozolimskim Świątynnym Wzgórzu odpowiedzieli intifadą. Jako premier w pewnym okresie kategorycznie odrzucał myśl o powrocie do granic sprzed 1967 r., w innym już nie wykluczał takiej możliwości. Izraelski dziennik „Ha’aretz” pisał niedawno, że jeśli Beniamin Netanjahu zapłaci za pokój zgodą na powstanie Palestyny w granicach proponowanych przez Johna Kerry’ego, nie będzie to nic innego, jak kontynuacja polityki Szarona.