Cisnęli premier Tusk i prezes Kaczyński. Najmocniej przyłożył Lech Wałęsa, który przypomniał brytyjskiemu premierowi, że dzięki polskiej Solidarności skończyła się zimna wojna, dzięki czemu Królestwo mogło sporo zaoszczędzić na wydatkach na obronę. Czy rzeczywiście - trzeba by sprawdzić, ale głos Wałęsy przebił się do mediów na Wyspach. Mniejszy partner w obecnej koalicji rządowej, partia Liberalno-Demokratyczna, Lib Dems, nadstawiła ucha, bo zyskiwała jeden więcej pocisk w swej krytyce linii premiera Camerona.
Ta linia to zaostrzanie polityki imigracyjnej. W polityce brytyjskiej nic nowego, bo zawsze im bliżej wyborów powszechnych, tym głośniej o imigrantach. A konkretnie o cięciu kosztów na zasiłki, jakie im przysługują z mocy prawa unijnego, jeśli imigranci są obywatelami UE.
No i padło na Polaków. Cameron oskarżył Partię Pracy, dziś w opozycji, że popełniła ciężki błąd otwierając brytyjski rynek pracy i system opieki społecznej jednocześnie na Polaków, Węgrów i Bałtów. Szef rządu Jej Królewskiej Mości dał do zrozumienia, że będzie się starał ten błąd naprawić, obcinając brytyjskie zasiłki na dzieci imigrantów nie mieszkające w UK.
Polityczna taniocha, ale mająca sens w brytyjskiej grze przedwyborczej. Jej sednem nie są jednak Polacy ani zasiłki, lecz kwestia europejska. Na Wyspach rośnie w siłę antyeuropejska partia UKIP pod wodzą Nigela Farage’a. Jej hasło jest proste jak drut: UE dziękujemy. Dziękujemy też imigrantom przynajmniej przez pięć lat, aż władze zrobią porządek w tej żywotnej sprawie. Części Brytyjczyków hasło wyjścia z UE się podoba. Referendum w tej sprawie obiecał na dodatek sam Cameron. Musi więc na rok z okładem przed wyborami licytować się z Faragem i jemu podobnymi na eurosceptyczne hasła. Nic dobrego z tego nie będzie ani dla UK, ani dla UE.
Nie tylko w Polsce liderzy w roku wyborczym dostają głupawki. Tyle że jej skutki dotkną nie liderów, lecz całe grupy ludzi, w tym przypadku imigrantów z UE, na niesprawiedliwej zasadzie odpowiedzialności zbiorowej.