Ten nacjonalista o biznesowym zacięciu ma zwolenników wśród szefów wielkich koncernów i światowych przywódców. Oskarżany o podżeganie do religijnej nienawiści i pośrednio – o spowodowanie śmierci 2 tys. muzułmanów, w ciągu ostatniej dekady z populistycznego szowinisty przeistoczył się w nowoczesnego menedżera, przynajmniej takie sprawia wrażenie. Zagraniczni inwestorzy wybaczyli mu radykalizm, a młodzi wielkomiejscy wyborcy zobaczyli w nim swojego dobroczyńcę.
Modi jest dla dzisiejszych Indii tym, kim przed 40 laty była Indira Gandhi – wyrazistym przywódcą zdolnym uchwycić ducha czasu i potrzeby społeczne. Charyzmatyczna indyjska premier obiecywała pogrążonym w letargu masom, że zlikwiduje biedę. Modi mówi spragnionym awansu Iindusom, że sukces jest na wyciągnięcie ręki. I potwierdza to własną historią, w której odbija się indyjska transformacja ostatniego ćwierćwiecza.
Narendra, syn właściciela sklepiku z herbatą, jak miliony ambitnych chłopaków zaczynał od biegania z czajnikiem po dworcu w miasteczku w północnym Gudżaracie. Był samotnikiem – znikał z domu na wiele tygodni, odbywał pielgrzymki w Himalaje, spędzał czas w odosobnieniu, przy świątyniach. Zawartego wcześnie małżeństwa nigdy nie skonsumował. Miał 17 lat, gdy zerwał kontakty z rodziną i wyjechał do Delhi. Zaczynał od pracy dla Rashtriya Swayamsevak Sangh (RSS) – skrajnej nacjonalistycznej organizacji hinduistycznej, stanowiącej paramilitarne zaplecze ultraprawicowego ruchu domagającego się „Indii dla hindusów”, czyli wolnych od muzułmanów, ale i chrześcijan.
Pod koniec lat 80. XX w. Modi wstąpił do Indyjskiej Partii Ludowej (BJP). Ta prawicowa hinduistyczna partia cieszy się poparciem lepiej urodzonych i zamożniejszych.