National Trust – trzyma fason
Wrzask przestrzeni. Dlaczego w Polsce jest tak brzydko?”– pod takim tytułem wydaliśmy książkę redakcyjnego kolegi Piotra Sarzyńskiego. Ubolewa on w niej, że bezhołowie, dzika prywatyzacja, brak gustu i nadzoru oszpeciły nasz krajobraz. Architektoniczne gargamele i krzykliwe reklamy drażnią oko i burzą ład przestrzenny.
W Anglii i Szkocji lekarstwem na taką brzydotę jest National Trust: potężne lobby milionów (tak!) obywateli, obsługiwane przez 61 tys. wolontariuszy. Dla nich, jak pewnie dla większości ludzi, ochrona krajobrazu oznacza zachowanie go w stanie naturalnym. Jeżeli ktokolwiek szykuje zamach na naturalną harmonię, National Trust rusza do kontrataku. Chronić i utrzymać trzeba historyczne pałace, ogrody, wiatraki, wrzosowiska, rezerwaty przyrody, wymierające wioski, stare puby i co jeszcze kosztowniejsze – wybrzeże morskie. Trzeba je chronić zarówno przed zachłannością deweloperów, jak i zachłannością samego morza, burzliwszego niż Bałtyk.
Na wyspach także brakuje pieniędzy, brakuje – jak w Polsce – planów zagospodarowania przestrzennego. W 2013 r. podano, że tylko 161 z 336 jednostek administracji lokalnej ma takie plany. Inspektor planowania wzywa ministrów, by zapobiegali gorączce bezmyślnego rozwoju itd. Jednak sprawy stoją lepiej niż w Polsce, bo po pierwsze, National Trust jest sam właścicielem ponad 1100 km brytyjskiego wybrzeża. Po drugie, ma własne pieniądze: 3,7 mln członków dobrowolnie płaci po ok. 50 funtów rocznej składki, czyli jedną trzecią wszystkich przychodów organizacji. Reszta to zyski ze sprzedaży biletów, catering, hotele, domki wypoczynkowe itp.