Chang Song Thaek był szarą eminencją dworu Kimów, zajmował kluczowe stanowiska partyjne i wojskowe, wreszcie dwa lata temu przygotował siostrzeńcowi miękkie lądowanie w czasie przejmowania władzy po zmarłym Kim Dżong Ilu. Chang przez jakiś czas uchodził za kogoś w rodzaju regenta, opiekuna młodego przywódcy. Eksperci od spraw koreańskich uważają go także za reformatora, zwolennika gospodarczego otwarcia Korei (na tyle, na ile to możliwe w koreańskich warunkach), nadzorował zagraniczne inwestycje w kraju, odpowiadał m.in. za rozwój kurortów narciarskich, oczka w głowie Kima. Ostatnio wuj pokazywał się rzadziej na trybunie honorowej, a teraz wygląda na to, że przegrał walkę o wpływy z szefem sztabu generalnego, nowego nr 2.
Od lat 70. widzowie północnokoreańskiej telewizji nie oglądali aresztowania wysokiego dygnitarza. Tymczasem Changa wyprowadzono z posiedzenia biura politycznego, wcześniej publicznie zgładzono jego dwóch bliskich współpracowników. Oskarżono go o korupcję, rozwiązłość, spisek i wszystkie inne ciężkie wykroczenia przeciw komunistycznej moralności. Stąd najłagodniejszym wyrokiem będzie dla niego obóz pracy, równie prawdopodobna jest kara śmierci.
Koreę Płn. często nazywa się komunistyczną monarchią dziedziczną. Kim Dżong Un, tak jak dziadek i ojciec, faktycznie zachowuje się jak feudalny władca i poczuł się na tyle silny, że brutalnie wycina konkurentów, zwłaszcza krewnych. Tak samo eliminuje tych, wobec których miał jakieś długi wdzięczności i prawdopodobnie przeprowadza przy okazji zmianę pokoleniową. Mijają właśnie dwa lata odkąd objął władzę. W tym czasie zdążył już sprokurować kilka dużych kryzysów, Południowi groził wojną, zdetonował bombę atomową i ruszył na podbój kosmosu.
Może 30-latek wiekiem i jest najmłodszym przywódcą państwa na świecie, jednak udowadnia, że wszyscy jego poddani muszą traktować go śmiertelnie poważnie. Kim dla nikogo nie robi wyjątków.