Kijów jest dziś jedynym miastem w Europie, w którym całuje się europejską flagę i wznosi prounijne okrzyki. W Grecji, Portugalii, Hiszpanii, w Anglii, Holandii – dominuje eurosceptycyzm. Pogrążona w recesji Unia, zmagająca się z wielomilionowym bezrobociem, zwłaszcza wśród młodych ludzi, jest mniej pociągająca niż kilka lat temu. Tymczasem Ukraińcy wierzą, że Europa to lepsze życie, więcej pracy i lepsze zarobki. Chcą ukarać władzę za to, że im tę drogę odcina.
Zapewne jednak nie doszłoby do obecnego wybuchu, gdyby nie pacyfikacja na Majdanie w nocy z piątku 29 listopada na sobotę. Od kilku dni protestowali tam studenci. W sobotę rano Majdan byłby już prawdopodobnie pusty, ale nocą zaatakowała milicja – bito bezbronne dzieciaki. To był atak na pokojowo protestujących czy – ściślej – wyrażających swe rozczarowanie wobec decyzji prezydenta Wiktora Janukowycza i premiera Mykoły Azarowa o zawieszeniu przygotowań do podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską. Janukowycz, choć miał umowę na stole, a ze strony Brukseli deklarację, że rezygnuje ze wszystkich stawianych wcześniej warunków, także ze zwolnienia z więzienia byłej premier Julii Tymoszenko, powiedział twarde nie.
Sam uruchomił lawinę protestów, decydując się na siłowe rozwiązanie. Wcześniej obiecał, że nie będzie pacyfikacji demonstrantów, i obietnicę złamał. Dzień później, na oficjalnej stronie prezydenta pojawiła się informacja, że to nie jego decyzja, że jest nią zaskoczony, przeprasza, domaga się od prokuratury wyjaśnień. Czy to cynizm ukraińskiego prezydenta, bo trudno uwierzyć, że Janukowycz faktycznie nie wiedział, co dzieje się w stolicy?