Ukraina nam ucieka
Rozmowa z Aleksanderem Kwaśniewskim o kulisach negocjacji w Kijowie
Wawrzyniec Smoczyński: – Panie prezydencie, ile razy był pan ostatnio na Ukrainie?
Aleksander Kwaśniewski: – 27 razy w ciągu 18 miesięcy. Z Patem Coxem byliśmy wysłannikami Parlamentu Europejskiego. Mieliśmy trzy zadania: monitorować reformy prawa i ordynacji wyborczej oraz zająć się wybiórczym stosowaniem prawa, czyli kwestią Julii Tymoszenko i innych więźniów politycznych.
Tymoszenko jest dalej uwięziona, rozmowy o stowarzyszeniu zostały zawieszone. Czuje pan osobiste rozczarowanie?
Oczywiście, i to głębokie. Tym bardziej że byliśmy bardzo blisko finału. Mieliśmy kompromisowe rozwiązanie sprawy Tymoszenko, gdyby dołożyć do niego sensowny pakiet ekonomiczny od Unii, który ułatwiłby Ukrainie przejście przez okres rosyjskich nacisków gospodarczych, być może dziś bylibyśmy gdzie indziej. Unia nie doceniła czynnika rosyjskiego i wewnętrznych układów w elicie władzy ukraińskiej – są w niej zwolennicy zbliżenia z Unią, ci, którzy chcą iść w drugą stronę, ale też tacy, dla których ideałem jest balans między Europą a Rosją.
Wasza misja się skończyła?
Nasz mandat trwa do szczytu Partnerstwa Wschodniego w Wilnie, gdzie umowa miała zostać podpisana. Ale po ostatnich deklaracjach Kijowa mamy wrażenie, że to prawdopodobnie była ostatnia wizyta. Przynajmniej w ramach obecnego mandatu. Jeśli UE zaproponuje kontynuowanie tej misji, to zapewne nie odmówimy.
Jak wyglądały pana wizyty?
Odbywają się według pewnego schematu. Najpierw Kijów – spotkania z prezydentem, premierem, sekretarzem Rady Bezpieczeństwa Narodowego, przedstawicielami opozycji, z adwokatami Tymoszenko i jej córką.