Po blisko 20 latach znaczącej obecności w kubańskim pejzażu ma zniknąć wymienialne peso, lepsza (bo związana z dolarem) z dwóch walut w obiegu na wyspie. Wprowadzona tu po rozpadzie ZSRR, kiedy ustała bratnia pomoc gospodarcza i trzeba było pilnie szukać dewiz z turystyki. To turyści wymieniali swoje twarde dewizy na twarde peso, zwane popularnie chavito, i tylko nimi mogli się posługiwać. Wraz z ubożeniem rynku i z rosnącą pomocą rodzin z Miami chavito nabierało popularności wśród Kubańczyków i trafiło pod strzechy. Powstawały specjalne sklepy z towarami za twardą walutę, coś na kształt naszych peweksów, gdzie można było kupić dżinsy, telewizor, a ostatnio nawet komputer czy obiad w lepszej restauracji. Co dzieliło społeczeństwo i pogłębiało frustracje, ale też pozwalało sobie jakoś radzić. Wymienialne peso można było kupić po legalnym kursie 25:1.
Teraz prezydent Raul Castro zapowiedział, że górę weźmie normalne ludowe peso. Proces przekształceń ma zająć ponad rok. Pytanie: kto na tym straci? Oficjalna „Granma” zapewnia, że nikt. Oszczędności, w obu walutach, są bezpieczne, a o decyzjach dewaluacyjnych obywatele będą informowani z wyprzedzeniem, więc zdążą odpowiednio zareagować. Ale na razie szczegółów brak. Analitycy obawiają się, że kiedy waluta straci ostatnią kotwicę, powiązanie z dolarem, szybko zaowocuje to rosnącą inflacją. Mogą też nadejść ciężkie czasy dla sektora państwowego, który dostawał przydziały twardego peso po kursie 1:1, a nawet płacił w nich premie pracownikom. Teraz te przywileje się skończą. Ale o tym „Granma” milczy.