Jeżeli chodzisz szybko, mówisz szybko i myślisz szybko, jesteś nowojorczykiem – mawiał Ed Koch, zmarły w tym roku były burmistrz Wielkiego Jabłka. Nowy Jork, którego uosobieniem Koch był jak mało kto, zawsze miał poczucie wyjątkowości, ale były ku temu powody. Dziś także są. Kiedy inne miasta w USA borykają się z kryzysami – Detroit zbankrutowało, w Chicago szaleje przestępczość – „główne skrzyżowanie świata”, jak określa się nowojorską metropolię, pulsuje energią i przyciąga nowych mieszkańców. Sam Manhattan, serce miasta, wciąż rośnie – choć może tylko się piąć – i mimo ogromnego zatłoczenia żyje się tam coraz lepiej.
To głównie zasługa burmistrza Michaela Bloomberga, którego 12-letnia kadencja dobiega właśnie końca – 5 listopada odbędą się wybory jego następcy. Bloomberg, magnat medialny, 13 na liście najbogatszych ludzi na świecie, objął władzę w ratuszu zaraz po 11 września 2001 r. Musiał odbudować Wall Street, wydobyć miasto z tarapatów po zapaści rynku finansowego i zapobiec kolejnemu atakowi terrorystycznemu, który – jak przepowiadano – na pewno nastąpi.
Bloomberg jak Giuliani
Bloomberg poradził sobie doskonale – Nowy Jork, który w latach 70. nie zbankrutował tylko dzięki pomocy federalnej, odprowadza dziś w podatkach do budżetu krajowego i stanowego znacznie więcej, niż z nich otrzymuje. W Strefie Zero wzniesiono nową Wieżę Wolności, najwyższy budynek w Ameryce. Rana po 9/11 powoli się zabliźnia, m.in. dzięki skutecznej prewencji antyterrorystycznej. W 2011 r. najdroższy na świecie system monitorowania miasta w porę wykrył wypełniony materiałami wybuchowymi samochód na Times Square.