Świat

Chmury nad Himalajami

2013 był czarnym rokiem w dziejach himalaizmu

W Himalajach narasta spór ideologiczny o przyszłość zdobywania najwyższych gór. W Himalajach narasta spór ideologiczny o przyszłość zdobywania najwyższych gór. Desmond Boylan/Reuters / Forum
To czarny rok w dziejach himalaizmu. Nie tylko z powodu tragicznych wypadków, w których ginęli wspinacze. Także dlatego, że w Himalaje i Karakorum wdzierają się konflikty polityczne, biznesowe i media.
Nepalski Szerpa w drodze na Mount Everest. Wędruje tygodniami, często niosąc ładunek cięższy do niego samego.Laurence Tan/Reuters/Forum Nepalski Szerpa w drodze na Mount Everest. Wędruje tygodniami, często niosąc ładunek cięższy do niego samego.
Melissa Arnot w momencie eskalacji napięcia ciałem zasłaniała himalaistów przed ciosami Szerpów, którzy z zasady nie używają siły przeciw kobietom.Archiwum Melissa Arnot w momencie eskalacji napięcia ciałem zasłaniała himalaistów przed ciosami Szerpów, którzy z zasady nie używają siły przeciw kobietom.

Świat skażonej cywilizacji brutalnie wkroczył do oazy wysokogórskiego spokoju w nocy z 22 na 23 czerwca. Baza leżąca pod pakistańskim ośmiotysięcznikiem Nanga Parbat została zaatakowana przez uzbrojoną grupę ludzi. 15 napastników ubranych w mundury paramilitarnej organizacji Gilgit Scouts obudziło śpiących wspinaczy. Wyciągnęli ich z namiotów, płótna rozcinając nożami, wylegitymowali, okradli, związali, po czym otworzyli do nich ogień z kałasznikowów, mordując 11 osób: dziesiątkę wspinaczy ze Słowacji, Ukrainy, Litwy, USA, Chin i Nepalu oraz pracownika bazy pochodzącego z pakistańskiego Baltistanu.

Terroryści oszczędzili jedynie większość przebywających w bazie obywateli Pakistanu. Jeden z nich zadzwonił do przebywającego wyżej Karima Hayata (znanego z bohaterskiej postawy na Broad Peaku po zaginięciu Berbeki i Kowalskiego), a ten powiadomił Polaków i pozostałych himalaistów o ataku. Rano z wysokości prawie 6000 m obserwowali opustoszałą, wymarłą bazę, nad którą nadleciały wojskowe śmigłowce.

„Nie ulega wątpliwości, że historia światowego alpinizmu będzie liczona do masakry pod Nanga Parbat i po niej” – pisze w tekście dla magazynu górskiego „n.p.m.” Bogusław Magrel, jeden z piątki Polaków, którzy feralnej nocy mieli szczęście być wyżej w ścianie Diamir.

Pierwszy akt terroru wymierzony w himalaistów

Wieść o ataku wywołała konsternację w światowych mediach i obijała się o nie długo zniekształcona, jak z głuchego telefonu. Podawano informację, jakoby celem ataku był jeden z hoteli w leżącej w pobliżu rejonu Nanga Parbat miejscowości Chilas. Konsternacja – nawet w Pakistanie – wywołana była dwoma faktami. Nigdy wcześniej w graniczącym z Kaszmirem górskim regionie Gilgit-Baltistan na północy kraju nie doszło do ataku terrorystycznego na zagranicznych turystów. Był to też pierwszy w ogóle na świecie zmasowany i zaplanowany akt terroru wymierzony w himalaistów. Do ataku przyznała się grupa o nazwie Jundullah. Jej rzecznik przekazał agencji Reutera oświadczenie: „Cudzoziemcy są naszymi wrogami. Z dumą bierzemy odpowiedzialność za zamach i zapewniamy, że w przyszłości będziemy dokonywać dalszych takich ataków”.

Wcześniej grupa ta była jedną z dokonujących ataków na szyitów. Przypadkowymi świadkami najkrwawszego z takich ataków byli w zeszłym roku wracający spod K2 Adam Bielecki i Marcin Kaczkan. Relacja największej pakistańskiej anglojęzycznej gazety „The News International” przytacza fakty zadziwiająco zbieżne z tymi z zamachu pod Nanga Parbat: „16 sierpnia niektóre autobusy na drodze z Rawalpindi do Astore zostały zatrzymane na przełęczy Babusar przez około 14 terrorystów w paramilitarnych mundurach i z krótkofalówkami w ręku. Kazali pasażerom wysiadać i sprawdzali ich tożsamość”.

Pakistańczycy mają wpisane do dokumentów, do jakiego odłamu islamu należą: sunnitów czy szyitów. – Kierowca naszego autobusu był wyraźnie zdenerwowany, jedną ręką próbował pozbyć się dokumentów. Nam też kazali wysiąść i stanąć obok drogi. Usłyszeliśmy strzały. Po odjeździe widzieliśmy ciała leżące przy drodze – opowiada o tym incydencie Bielecki.

Zamordowanych zostało wtedy 22 (według innych źródeł 25) pasażerów, w tym dwóch sunnitów, którzy próbowali protestować i bronić przed zabiciem niewinnych szyitów. Na tej samej trasie w leżącej nieco dalej na północ prowincji Kohistan w lutym 2012 r. doszło także do analogicznego ataku na autobusy i masakry szyickich pasażerów. Śmierć poniosło 18 cywilów.

Śmierć himalaistów nie musi być jednak dziełem Jundullah, za zleceniem mogli stać pakistańscy talibowie. Rzecznik ich organizacji Tehrik-e-Taliban przyznał bowiem, że zamach był zemstą za zabicie w majowym ataku dronów Waliura Rehmana, drugiej osoby w hierarchii tej organizacji. Wcześniej to ta organizacja brała na siebie odpowiedzialność za atak na przełęczy Babusar. Oficjalnie zamach pod Nangą był dziełem frakcji TTP Junud-e-Hafsa.

Zamachy w Pakistanie w ostatnich latach są niemal codziennym koszmarem dla mieszkańców miast molochów, takich jak Karaczi, Kweta czy Lahore, jednak na górzystej północy pod szczytami Himalajów, Karakorum i Hindukuszu terroryzm jest nowym problemem. Bo choć w górach Pakistanu zmarło do tej pory około 400 wspinaczy i turystów górskich w wyniku wypadków, obrażeń, lawin, zimna i chorób, to jednak niewielu zginęło w wyniku agresji miejscowych. Teraz popularna ze względu na liczbę górskich tragedii, które od przedwojnia rozgrywały się na Nanga Parbat, nazwa Killer Mountain – Zabójcza Góra – będzie miała już inne konotacje.

Na razie zagrożenie dotyczy głównie jednej góry, właśnie Nanga Parbat. Jej położone nisko i stosunkowo blisko ludzkich osad podnóża są najłatwiej osiągalne spośród wszystkich ośmiotysięczników. Pozostałe leżące w Pakistanie szczyty leżą w górach Karakorum i dotarcie do nich wymaga tygodniowej eskapady przez lodowiec, a drogę autokarem przez będące miejscem ostatnich ataków tereny zastępuje możliwość lotów do głównej miejscowości w regionie, Skardu. Poza tym bliskość granicy z Indiami, z którymi Pakistan jest w stanie niekończącego się sporu o Kaszmir, sprawia, że w tamtej okolicy nawet wysoko w górach znajdują się posterunki wojskowe.

Pakistan jest ponadto największym rezerwuarem dzikich i niezdobytych szczytów na świecie. Piękno tego kraju zwycięży nawet ze strachem, który mają przed nim ludzie – komentuje jeden z najwybitniejszych alpinistów świata Simone Moro.

Włoch nie zweryfikował jeszcze planów na najbliższą zimę, które przewidywały kolejną wyprawę na niezdobytą jeszcze zimą Nanga Parbat. Jednak przyjaciel i partner wspinaczkowy Moro, Rosjanin Denis Urubko, jest przerażony perspektywą wyjazdu do Pakistanu. „Jest wiele gór na świecie, gdzie masz szanse nie dostać w pysk od pijanego motłochu ani nie zostać w nocy zastrzelonym we własnym namiocie” – pisze na swoim blogu.

Agresja Szerpów

Uwaga o „pijanym motłochu” nawiązuje do innej historii, która wstrząsnęła Himalajami wiosną tego roku. W jednym z obozów po nepalskiej stronie Everestu trójkę wspinaczy – Moro, Szwajcara Ueliego Stecka i Brytyjczyka Jona Griffitha – zaatakował tłum kilkudziesięciu Szerpów, pracowników świadczących usługi dla agencji ekspedycyjnych. Doszło do przepychanek, kopania, gróźb, na wspinaczy posypały się kamienie, a jeden z Szerpów usiłował pchnąć Moro nożem.

Nikt nie wie, co dokładnie było przyczyną takiej agresji. Początkowo szef grupy Szerpów mówił, że wbrew ostrzeżeniom europejscy himalaiści wspinający się bez lin poręczowych wyszli ponad jego montujący zabezpieczenia dla uczestników komercyjnych wypraw zespół, na który posypały się kawałki lodu. Ktoś miał zostać zraniony, ale nikt potem nie zgłosił żadnego urazu.

To nieprawda, respektowaliśmy ich zasady, wspinaliśmy się sami, bardzo szybko – mówi Moro. – Myślę, że ta agresja to kwestia urażonej dumy, zazdrości, że ktoś może wspinać się szybciej i bez ich pomocy. Potem jeden z Szerpów donosił, że z ust Moro posypały się w ich kierunku wyzwiska. Ten nie zaprzecza, ale wyjaśnia: – Przekląłem jednego z Szerpów, ale to była moja emocjonalna reakcja na odepchnięcie Ueliego. Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla użycia przemocy fizycznej, nawet w reakcji na werbalną prowokację.

Wątpliwości co do przebiegu zdarzeń rozstrzygnie być może powstały już film dokumentalny, zmontowany z dziesiątek nagrań i zdjęć, które zrobili świadkowie incydentu, członkowie komercyjnych wypraw. Najważniejszą rolę odegrała w nim młoda amerykańska przewodniczka wysokogórska Melissa Arnot, która w momencie eskalacji napięcia ciałem zasłaniała himalaistów przed ciosami Szerpów, którzy z zasady nie używają siły przeciw kobietom. Wspinacze nie ukrywają, że to być może uratowało im życie. Efektem bójki były jedynie lekkie rany, trochę strachu oraz przerwanie wyprawy. Do podobnych incydentów dochodziło pod tą oraz innymi nepalskimi górami już nie raz. Próbującemu wejść w tym roku na Everest Bartłomiejowi Wróblewskiemu szef grupy Szerpów groził śmiercią, gdy tamten zarzucił mu niewywiązanie się z umowy. Kucharz tegorocznej polskiej wyprawy na Dhaulagiri rzucił w jednego z niemieckich alpinistów kamieniem, okazując w ten sposób niezadowolenie z wezwania helikoptera ratunkowego z pominięciem jego agencji. Zdarzają się przypadki rzucania kamieniami przez tragarzy w kierunku robiących im zdjęcia turystów.

„Coś się nieodwracalnie zmieniło. Teraz tak na wielką skalę – z przytupem – ale sygnały były widoczne już wcześniej” – pisał na Facebooku po incydencie z 27 kwietnia Artur Hajzer i opowiadał o historii z 2008 r., kiedy pod Dhaulagiri Szerpowie pobili się z jednym ze wspinaczy o miejsce w helikopterze, ale sytuację szybko opanowali znajdujący się także w bazie Rosjanie ze Specnazu. Hajzer obwiniał za ten stan rzeczy głównie właścicieli wielkich agencji ekspedycyjnych, „animatorów przemysłu turystyczno-wysokościowego”, takich jak Russell Brice, Dan Mazur czy Kenton Cool, którzy „wieszają przy pomocy Szerpów liny na Evereście i kasują każdego, kto popadnie”.

Według Moro źródłem tego typu incydentów są pieniądze, duma oraz wiele lat napięcia pomiędzy Szerpami i obcokrajowcami. Szerpowie byli z początku tymi, którzy dźwigali ich bagaże, potem stali się także ich przewodnikami, a teraz oprócz tych dwóch funkcji bywają także organizatorami wyprawowego biznesu, konkurującymi z należącymi do westmanów agencjami. – Obcokrajowiec przestaje być tym, który daje im pracę, a zaczyna tym, który pracę kradnie – tłumaczy Moro.

Sam jednak przestrzega przed ocenianiem wszystkich Szerpów podług zdarzających się wśród nich zachowań. Był nawet przeciwny prawnemu rozstrzyganiu sporu, widząc w tym jedynie dolewanie oliwy do ognia napiętych stosunków między dumnymi Szerpami a zachodnimi himalaistami.

Między idealizmem a komercją

W Himalajach narasta spór ideologiczny o przyszłość zdobywania najwyższych gór. To konflikt między idealizmem a komercją. Oczekiwaniami wyczynowych himalaistów, którzy na ośmiotysięcznych szczytach widzą nadal pole do eksploracji, wyznaczania nowych dróg, robienia sportowych wyników, a marzeniami bogatych, czasem zwyczajnych ludzi, ­widzących prywatne wyzwanie w wejściu normalnymi drogami na najłatwiejsze z reguły ośmiotysięczniki, w tym Mount Everest.

Ci drudzy uzależnieni są w pełni od pomocy Szerpów, wpięci do nieprzerwanego ciągu lin poręczowych w miejscach tworzących się zatorów przypominają raczej marsz niewolników po stłumieniu powstania Spartakusa, związanych teraz i prowadzonych przez cesarzy himalajskiego biznesu – bywa, że i na własne zatracenie. Jak chociażby w przypadku Tajwańczyka, który po zdobyciu sąsiadującej z Everestem Lhotse zaległ w obozie IV na wys. 7900 m, nie mając sił na zejście. Ewakuacja chorego z takiej wysokości nie była możliwa z powodów technicznych. Przez półtorej doby trwały dyskusje, kto ze znajdujących się na górze może i powinien udzielić pomocy.

W trzech obozach w okolicy było przynajmniej 300 osób, w tym ponad połowę stanowili Szerpowie. Co najmniej 10 agencji wspinaczkowych dysponowało dostatecznie dużymi zespołami Szerpów, żeby samodzielnie udzielić takiej pomocy. Żadna się na to nie zdecydowała – mówi Bartłomiej Wróblewski.

W wyniku opieszałości lub też otwartej niechęci do angażowania do ratunku ludzi odpowiedzialnych za bezpieczeństwo i wprowadzenie na Dach Świata klientów, Lee Hsiao-shih zmarł w nocy z 19 na 20 maja.

Nie jest to pierwszy tego typu skandal na tej górze. Największy opisywał dokładnie Artur Hajzer w wydanej ostatnio po raz drugi książce „Korona Ziemi. Nie-poradnik zdobywcy”. Wybuchł w 2006 r., gdy nikt nie udzielił pomocy cierpiącemu na odmrożenia i niedotlenienie brytyjskiemu alpiniście Davidowi Sharpowi po tym, jak wspomniany już Brice określił go „praktycznie martwym”. Gdy jeszcze żył, przetoczył się obok leżącego Sharpa niemały tłum członków komercyjnych wypraw i towarzyszących im Szerpów idących na szczyt, a po kilku godzinach z powrotem.

Pogoń za pieniędzmi i sławą nie jest tylko domeną himalaizmu komercyjnego. Nie wszyscy zmagający się wyczynowo na ośmiotysięcznikach podchodzą do sprawy uczciwie. Choć historia zna wiele przypadków wysokogórskich oszustw w kwestii elementarnego celu himalaisty, którym jest zdobycie szczytu, to jednak najgłośniejsze i najbardziej bulwersujące wydarzyły się w ostatnich latach.

W wyścigu o pierwszą kobiecą Koronę Himalajów i Karakorum pierwszą zwyciężczynią ogłosiła się Koreanka Oh Eun-sun, która po kilku miesiącach musiała jednak zwrócić tytuł Hiszpance Edurne Pasaban, gdy zakwestionowano jej zdjęcia z trzeciego szczytu Ziemi – Kanczendzongi. Podobnie wpadł pobijający rekordy prędkości wejścia na szczyty świata austriacki skyrunner Christian Stangl, który w 2010 r. podał, że wszedł na szczyt K2, choć wszystkie atakujące w tym czasie zespoły się wycofały. Śledztwo, ekspertyza przedstawionego zdjęcia szczytowego – w tym odbicia krajobrazu w okularach Stangla – nie pozostawiły żadnych wątpliwości. Zdjęcie zrobiono aż tysiąc metrów pod szczytem. Stangl przyznał się w końcu do mistyfikacji. Tłumaczył ją „silnym stresem i obawą przed porażką”.

Polityka 38.2013 (2925) z dnia 17.09.2013; Ludzie i Style; s. 98
Oryginalny tytuł tekstu: "Chmury nad Himalajami"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama