W przeciągu kilku dni to już trzeci poważny incydent w Afganistanie. 24 sierpnia w czasie akcji zginął chorąży Mirosław Łucki. Bardzo doświadczony żołnierz wojsk specjalnych. Później doszło do ostrzału bazy, a środę o godzinie 13.30 czasu polskiego do ataku. Już dawno sytuacja w Afganistanie nie była taka napięta. To zła wiadomość dla Polaków, ale jeszcze gorsza dla Afgańczyków. Za kilka miesięcy koalicyjne wojska opuszczą Afganistan na dobre. A wtedy kraj znów pogrąży się w chaosie. Talibowie czują się mocni. Polacy właśnie boleśnie to poczuli.
O ataku MON poinformował w czasie zaimprowizowanej konferencji prasowej z udziałem generała Sławomira Wojciechowskiego. Trzeba było improwizować, bo po raz kolejny wojskowych wyprzedził Reuters. Konferencja prasowa z generałem Wojciechowskim to dziwny wybór. Co prawda to dobry żołnierz i dowodził IX zmianą w Afganistanie. Ale w maju na miejsce poleciała już XIII zmiana. Łatwo policzyć. Generał Wojciechowski może mówić o Afganistanie sprzed 1,5 roku. Tak też mówił. Na okrągło i bez szczegółów. Coś o procedurach, trudnych sytuacjach i wzorowej postawie. Jak to się stało, że oddział talibów w ogóle zdołał podejść pod polską bazę nie powiedział. No bo i skąd miał mieć tą wiedzę. Ale nie był to chyba wybór przypadkowy. Przynajmniej dziennikarzy odciągnięto od Dowództwa Operacyjnego, które pewnie do tej pory ma ręce pełne roboty.
Wbrew optymistycznym zapewnieniom taki atak to nie przelewki. Nasi żołnierze są 5,5 tys. kilometrów od kraju i właściwie mogą liczyć tylko na siebie, bo jak się pali, to każda armia gasi najpierw swój pożar. Amerykanom też się pali. Tego samego dnia, kiedy doszło do ataku na polską bazę, po południu jeden z ich patroli w stolicy prowincji Helmand został zaatakowany przez zamachowca samobójcę. Żołnierze zostali tylko ranni. Ale zginęło aż czterech afgańskich cywilów. Samobójcze ataki przez lata nie były stosowane przez talibów. Do gry włączają się więc inne, bardziej radykalne siły. Wojna wchodzi w decydującą fazę.
Atak na naszych żołnierzy zaczął się od podjechania pod mur bazy ciężarówki wypełnionej materiałami wybuchowymi. Ten, kto planował atak świetnie wybrał miejsce. Mur, na długości 20 metrów wysadzono w okolicy lądowiska dla śmigłowców. To najsłabiej chronione miejsce, bo śmigłowce muszą mieć dużo przestrzeni. Teren jest odkryty. Można rozwinąć atak. No i dokonać dużych strat w sprzęcie. Po wysadzeniu muru kolejni bojownicy wdarli się na teren bazy. Gdyby nie szybkie zatkanie wyrwy rosomakami, mogłoby się to różnie skończyć. Ostatecznie w ataku zginęło podobno 10 talibów. To marna pociecha.
W skali 10 stopniowej taki atak to 8. Przeciwnik czuje się pewnie. Jest dobrze przygotowany, bo był w stanie przejść zewnętrzne kręgi ochronne bazy. No i musi mieć dobre relacji z policją, która formalnie jest z nami w koalicji. Nie da się przygotować dużego ataku bez wiedzy Afgańczyków. A co najgorsze jest bardzo zdeterminowany. To bardzo zła wiadomość dla wojskowych. Dla nas również nie najlepsza. Wysłaliśmy tam naszych żołnierzy. Nawet jeśli nie zgadzamy się z tą wojną, to należy ich wspierać i zapewnić im bezpieczny powrót.
Z tym będzie kłopot, bo całego kontyngentu nie da się wycofać drogą lotniczą. Żołnierzy czeka wielogodzinna droga do bazy w Bagram, gdzie koncentrowany ma być ciężki sprzęt. Ten kto bezpiecznie przeprowadzi tą operację zasłuży na najwyższe wyróżnienia. A na razie trzeba wytrwać. Dla polskich żołnierzy to będzie ciężki rok w Ghazni.