Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Gwizdki mają parę

Śladami Snowdena - pokolenie Y szuka swoich bohaterów

Protest Internetowej Partii Ukrainy przed ambasadą USA w Kijowie. Protest Internetowej Partii Ukrainy przed ambasadą USA w Kijowie. Gleb Garanich/Reuters / Forum
Rośnie grupa ludzi gotowych – tak jak Edward Snowden – poświęcić własne bezpieczeństwo w obronie społecznego interesu. To sygnaliści, whistleblowerzy.
Agent CIA John Kiriakou ujawnił fakt torturowania pojmanych członków Al-Kaidy.Cliff Owen/AP/EAST NEWS Agent CIA John Kiriakou ujawnił fakt torturowania pojmanych członków Al-Kaidy.
Sherron Watkins ujawniła miliardowe afery księgowe Enronu.Martin H. Simon/Corbis Sherron Watkins ujawniła miliardowe afery księgowe Enronu.
Franz Gayl alarmował opinię publiczną o słabym wyposażeniu Marines w Iraku. Zwłoka Pentagonu kosztowała życie 650 żołnierzy.Franz Gayl/AP/EAST NEWS Franz Gayl alarmował opinię publiczną o słabym wyposażeniu Marines w Iraku. Zwłoka Pentagonu kosztowała życie 650 żołnierzy.
Thomas Drake, pracownik NSA, poinformował dziennikarzy o inwigilowaniu obywateli w Internecie.Jacquelyn Martin/AP/EAST NEWS Thomas Drake, pracownik NSA, poinformował dziennikarzy o inwigilowaniu obywateli w Internecie.

Kto chce dziś zostać bohaterem, ma problem. Dróg do bohaterstwa, takiego z romantycznej opowieści, nakazującego porzucić komfort w imię idei, dla dobra wspólnego, zostało już niewiele. Wojny są pod tym względem zdecydowanie passé, a sport nazbyt się skomercjalizował. Szlachetna krucjata walki z głodem, o prawa człowieka, czystość środowiska, równouprawnienie dyskryminowanych i godność poniżonych jest długotrwała, żmudna i mało spektakularna. Na dodatek na tym polu konkurencja jest bardzo duża.

Kto chce być bohaterem dostrzeżonym, powinien ruszyć drogą Edwarda Snowdena, byłego amerykańskiego agenta, który ujawnił dokumenty wywiadu USA. Dla amerykańskich służb stał się on znacznie większym zmartwieniem niż liderzy Al-Kaidy, domorośli terroryści i zagraniczni szpiedzy.

Zanim 30-letni dziś Snowden spotkał się z dziennikarzami w recepcji hotelu Mira w Hongkongu (znakiem rozpoznawczym była kostka Rubika), nie udało mu się skończyć szkoły średniej, odpowiednika polskiego technikum. Studiami nie był już zainteresowany i w 2004 r. zaciągnął się do wojsk specjalnych. Gdy karierę przyszłego komandosa przekreśliło złamanie obu nóg podczas treningu, trafił do wywiadu, który chętnie zatrudniał osoby bez formalnego wykształcenia, byleby tylko przeszły procedury dopuszczenia do tajemnic i przejawiały jakieś cenne umiejętności. Snowden spełniał ten warunek, bo świetnie znał się na komputerach.

Następne lata spędził, administrując systemami informatycznymi w Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA) i Agencji Bezpieczeństwa Narodowego (NSA). Pracował w USA, Szwajcarii i Japonii. Podczas sześciogodzinnej spowiedzi w hotelu Mira powiedział reporterom brytyjskiego dziennika „Guardian” i amerykańskiego „Washington Post”, że zarabiał rocznie 200 tys. dol. i przez ostatnie miesiące służbowo mieszkał na Hawajach, jak sam mówił, w raju. Opuścił go dobrowolnie, gdy zebrał wystarczająco dużo dowodów na istnienie tajnego programu Pryzmat, który pozwala NSA śledzić ruch w Internecie, przeglądać i zapisywać pocztę elektroniczną, historie wyszukiwań, podsłuchiwać rozmowy itd. W powstaniu Pryzmatu uczestniczyły giganty branży komputerowej, m.in. Apple, Google, Microsoft, AOL, Skype, Yahoo! Snowden uznał, że program jest nielegalny, zagraża prywatności obywateli i znacznie wykracza poza to, co Amerykanie wiedzieli o nadzorze wywiadu nad Internetem. Mając dostęp do – jak sam mówił – „każdej skrzynki pocztowej, także prezydenta”, młody informatyk wyciągnął z Agencji gigabajty dokumentów. Prawdopodobnie nikt wcześniej nie wyniósł ich więcej.

Zagubiony posłaniec

Spotykając się z dziennikarzami, Snowden dołączył do rosnącego grona sygnalistów, tzw. whistleblowers, którzy – jak wynika z dosłownego tłumaczenia tego słowa – dmuchają w gwizdek i alarmują społeczeństwo, jeśli w ich ręce wpadną informacje świadczące o łamaniu prawa. W wielu krajach, w tym USA, Australii i w zachodniej Europie są oni chronieni zgodnie z przekonaniem, że każdy ma prawo do obywatelskiego nieposłuszeństwa, oraz zasadą, że nie strzela się do posłańca przynoszącego złe wiadomości, zwłaszcza jeśli dotyczą ochrony ważnego interesu publicznego. Tak bez wątpienia jest ze Snowdenem, choć to akurat nietypowy sygnalista.

Medialno-polityczny spektakl wokół peregrynacji Snowdena między Hongkongiem, Moskwą, Hawaną i Quito sprawił, że kontrowersje związane z rządowym programem śledzenia Internetu (popieranym przez 56 proc. Amerykanów) zeszły na dalszy plan. Ważniejsza stała się debata, czy Snowden miał prawo ujawnić, co wie, a jeśli tak, to w jaki sposób powinien to zrobić. Szukając bezpieczeństwa w Chinach, Rosji, na Kubie, a być może też w Ekwadorze, gdzie podobno chce poprosić o azyl polityczny, uciekinier zaczął balansować na cienkiej linii oddzielającej bohatera od konfidenta i szkodnika kalającego własne gniazdo. Nie wiadomo, z kim się spotykał, co komu przekazał, co zatrzymał dla siebie, co dał Chińczykom, a co Rosjanom, jak się zabezpieczył na wypadek aresztowania. Putin zapewnił, że rosyjski wywiad nie jest zainteresowany Snowdenem, bo praca z nim „będzie jak strzyżenie prosięcia – dużo kwiku, mało wełny”. Barack Obama podczas wizyty w Senegalu mówił natomiast, że nie zamierza podrywać myśliwców, by ścigały 30-latka, ale amerykańskie władze bardzo energicznie naciskały na chińskie i rosyjskie, by nie chroniły informatyka i go wydały. Wreszcie amerykańska prokuratura federalna oskarżyła go o szpiegostwo.

Ścigani z urzędu

Snowden jest już siódmym sygnalistą oskarżonym o zdradę za prezydentury Obamy. Żaden prezydent wcześniej nie walczył z sygnalistami tak konsekwentnie. Ten rząd, grzmią przedstawiciele organizacji wspierających whistleblowerów, tłumi wszelkie próby ujawniania przewinień wywiadów, korupcji, przestępstw i nieudolności funkcjonariuszy państwa, dlatego zarzuty pod adresem Snowdena nie są żadnym zaskoczeniem. Według obrońców zbiega, Obama szykanuje sygnalistów, a toleruje łgarzy – szef całego amerykańskiego wywiadu James Clapper kłamał, składając w Senacie zeznania o nadzorze Internetu przez NSA. I nie spadł mu włos z głowy.

Tymczasem, zauważa „Washington Post”, Obama jeszcze będąc senatorem, w prezydenckiej kampanii wyborczej nazywał się obrońcą sygnalistów, chwalił ich odwagę i patriotyzm, które ratują życie i oszczędzają pieniądze podatników. Robert Greenwald, reżyser (25 nominacji do nagród Emmy) interwencyjnego filmu dokumentalnego „Wojna z sygnalistami” (miał premierę tej wiosny), w następujący sposób objaśnia tę dwulicowość Obamy: obiecywał przejrzystą administrację, ale zamiast tego doprowadził do rozdęcia aparatu nadzoru. Nie może być jednak inaczej, skoro kraj jest od kilkunastu lat w stanie nieprzerwanej wojny, najeżdża i okupuje, sam też coraz bardziej obawia się ataku. W takich warunkach tajemnica windowana jest do rangi fetyszu, więc sygnaliści w wojsku i wywiadzie są pod coraz większym ostrzałem.

Z oskarżonej o szpiegostwo siódemki trzech odbywa karę więzienia, dwóch walczy w sądzie, jeden oczyścił się z zarzutów. Był nim Thomas Drake, też pracownik NSA, który poinformował dziennikarzy, że agencja przepłacała za programy do obróbki danych i nie respektowała prywatności, śledząc działania w Internecie, co zdaniem Drake’a znacznie przekraczało występki wywiadu z czasów Richarda Nixona i słynnej afery Watergate.

Przed sądem toczy się sprawa byłego agenta CIA Jeffreya Sterlinga, który ujawnił sknoconą akcję w Iranie: rosyjski naukowiec, który miał przekazać Irańczykom błędne plany głowic nuklearnych, okazał się podwójnym agentem. Na sali sądowej walczył także Stephen Jin-Woo Kim, analityk ds. koreańskich z Departamentu Stanu, który doniósł waszyngtońskiemu dziennikarzowi o tajnych informacjach wywiadu USA dotyczących północnokoreańskiej bomby atomowej. Mniej szczęścia miał Shamai Leibowitz, skazany na 20 miesięcy więzienia za przekazanie pewnemu blogerowi zapisu podsłuchu izraelskich dyplomatów w Waszyngtonie. Leibowitz był zaniepokojony wpływami Izraela w Kongresie i planami ataku na Iran, a zapis był tak tajny, że nawet sędzia prowadzący sprawę nie miał do niego wglądu. W areszcie i długi czas w karcerze przebywa od 2011 r. szeregowiec Bradley Manning, znany ze sprawy wycieku tajnych amerykańskich dokumentów, ujawnionych przez Wikileaks. Siódemkę uzupełnia odsiadujący karę 30 miesięcy pozbawienia wolności agent CIA John Kiriakou, dzięki któremu świat dowiedział się, że pojmani członkowie Al-Kaidy poddawani są okrutnej torturze podtapiania, choć wyrok dostał za ujawnienie personaliów kolegi działającego pod przykryciem.

Niechciana prawda

Ci, którzy również Snowdena widzieliby w więzieniu, argumentują, że nie przysługują mu prawa sygnalisty dlatego, że dokumenty zdobył w niegodnym stylu i nie skorzystał ze wszystkich przysługujących mu możliwości. Po pierwsze, by wyciągnąć dane – i tylko po to – zatrudnił się w firmie podwykonawczej Booz Allen Hamilton pracującej dla NSA. Po drugie, nie zwrócił się ze swoimi wątpliwościami do przełożonych, co różni go od jego wielkich poprzedników sygnalistów, w tym ich guru Daniela Ellsberga, autora raportu o przebiegu wojny wietnamskiej. Tyle tylko, że np. przypadek Thomasa Drake’a wskazuje, że w wywiadzie, a także w wojsku droga służbowa w podobnych przypadkach bywa fikcją.

Modelowy jest los Franza Gayla. Ten były żołnierz piechoty morskiej, a później cywilny pracownik wojska, odpowiedzialny za kwatermistrzostwo, bombardował Pentagon i Kongres raportami o niedostatecznym uzbrojeniu marines w Iraku. Piechota morska poruszała się tam zbyt lekkimi samochodami terenowymi Humvee, słabo opancerzonymi, wymyślonymi na potrzeby zimnej wojny i nieprzystosowanymi do wojny partyzanckiej. To było już jasne w latach 90. Dowodów z kampanii w Bośni i Somalii było aż nadto i Gayl proponował, by kupić od RPA inne, znacznie cięższe pojazdy. Pentagon wolał jednak zwlekać i bezskutecznie przerabiać Humvee. Lepsze pojazdy znalazły się w Iraku dopiero po rwetesie, jaki Gayl zrobił w prasie (90-miesięczne opóźnienie kosztowało życie ok. 650 żołnierzy).

Później przełożeni dobrali się Gaylowi do skóry. Zanim zdołał się oczyścić, został skierowany na boczny tor. Dowódcy uznali go za beznadziejnego pracownika, prześwietlali jego życiorys, m.in. zagraniczne kontakty, sprawdzono, czy jest poczytalny, próbowano go zawiesić bez wypłacania pensji. Zabrano mu też na rok certyfikat dostępu do tajemnic, bez którego nie mógł znaleźć pracy w wojsku i przemyśle zbrojeniowym. – Ale w wojsku i tak jest lepiej niż w służbach specjalnych – mówi Louis Clark, szef Government Accountability Project, organizacji wspierającej amerykańskich whistleblowerów. – Sygnaliści w mundurach częściej mogą liczyć na porządne traktowanie i pochwały, czego dowodem choćby Joe Darby, żołnierz, który ujawnił tortury w więzieniu Abu Ghraib w Bagdadzie.

Pokolenie donosicieli

Sygnalista jest rzadkim, bardzo cennym okazem. W USA do tajemnic dotyczących bezpieczeństwa narodowego dostęp ma ponad milion osób – antyrządowych whistleblowerów, gotowych poświęcić kariery, znalazło się kilkudziesięciu. – Jednocześnie co roku około 6 tys. Amerykanów twierdzi, że padli ofiarami prześladowań z racji bycia sygnalistami – mówi Louis Clark. Większość z nich dostrzegła nieprawidłowości w firmach i cywilnej administracji, gdzie ujawnianie nieprawidłowości jest prostsze, bo firmy – to wymóg prawa – muszą sygnalistom zapewnić procedurę do alarmowania i nie mogą ich szykanować. W Ameryce ikonami dmuchania w gwizdek w firmach są dwie panie – Sherron Watkins i Cynthia Cooper, dzięki którym światło dzienne ujrzały miliardowe afery księgowe Enronu i WorldComu.

Tradycja wspierania sygnalistów jest bardzo długa. Do dziś obowiązuje pochodząca z 1864 r. ustawa o nienależnych roszczeniach (False Claims Act). – Ma ona zastosowanie, gdy firma, która realizuje zlecenia na rzecz rządu federalnego, produkuje lekarstwa refundowane z budżetu albo sprzęt wojskowy, bezpodstawnie zawyża ceny. W takim przypadku pracownik może wystąpić do sądu, by chronić interesu skarbu, a jeśli sąd zasądzi odszkodowanie, sygnalista dostaje jego część – objaśnia Anna Wojciechowska-Nowak, prawniczka z Fundacji Batorego.

Wiele wskazuje na to, że w Ameryce sygnalistów, zarówno w rządzie, jak i w sektorze prywatnym, będzie przybywać. Zachęca ich rosnące w USA przeświadczenie, że sprawy idą w złą stronę. Na dodatek demokracja butwieje, liczą się przede wszystkim pieniądze na zbrojenia, nikt nie nadzoruje nadzorców z wywiadu, nawet prezydent.

Teraz dochodzi nowy element. Obywatele urodzeni w latach 80. i 90., tzw. pokolenie Y, nieźle wpisują się w profil psychologiczny typowego sygnalisty. Tworząc go, dr Bernard Luskin, gwiazda amerykańskiej psychologii, stwierdził, że musi być to m.in. bezkompromisowy altruista idący pod prąd konwencji i ufający swoim przekonaniom. Przedstawiciele pokolenia Y – jak np. Snowden – też są skupieni na sobie, ale altruizm – jak twierdzą niektórzy – bywa wyższą formą egoizmu. Tacy jak on mają trudność w podporządkowaniu się, nie szanują autorytetów, nie traktują lojalności jako czegoś wartościowego, zwłaszcza w pracy, która nie jest dla nich celem, a jedynie środkiem do lepszego życia. Są roszczeniowi, mówią wprost, gdy coś im nie pasuje, i od pracodawcy oczekują więcej niż ich rodzice. Bohaterów będzie więc przybywać. Takie pokolenie.

Polityka 27.2013 (2914) z dnia 02.07.2013; Świat; s. 43
Oryginalny tytuł tekstu: "Gwizdki mają parę"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Andrew Scott: kolejny wielki aktor z Irlandii. Specjalista od portretowania samotników

Poruszający film „Dobrzy nieznajomi”, brawurowy monodram „Vanya” i serialowy „Ripley” Netflixa. Andrew Scott to kolejny wielki aktor z Irlandii, który podbija świat.

Aneta Kyzioł
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną