Przed obecną interwencją byli talibowie, wcześniej wojna domowa i interwencja ZSRR, więc niezależny afgański rząd kontroluje kraj pierwszy raz od 35 lat. Ktoś mógłby powiedzieć – nie bez racji – że kontrola jest iluzoryczna. Rząd Hamida Karzaja pozostawia wiele do życzenia i wisi na zagranicznej pomocy. Na dodatek administracja, policja i afgańskie wojsko będą potrzebować pomocy Amerykanów i ich sojuszników (formalnie sił doradczych), ci zresztą wycofają się do końca przyszłego roku, do tego czasu będą korzystać z praw okupanta, więc i afgańska samodzielność nie jest zupełna. Ale wymowa symbolu jest jednoznaczna: Afgańczycy znów są na swoim.
Zwrócenie samodzielności trwało tak nieznośnie długo, bo koalicja nie wierzyła, że lokalne władze są gotowe, by w pojedynkę powstrzymać talibów. I choć zapadła decyzja o odwrocie, to tej pewności wciąż nie ma. Przeciwnie, jest obawa, że talibowie powrócą, z tą jednak różnicą, że bardzo trudno będzie im odbudować bezpieczną przystań dla światowego terroryzmu.
Podobnie Afgańczykom trudno będzie spełnić oczekiwania o wzorowym zaprowadzeniu w wojsku i policji standardów znanych z państw rozwiniętych. Zagraniczni instruktorzy muszą się mierzyć choćby z rekrutami, którzy podczas szkoleń jeżdżą do domu na żniwa i na zastępstwo przysyłają kuzynów. A dowódcy koalicji na pytanie, czy afgańskie władze będą potrafiły skutecznie rządzić, radzą by przespacerować się na rondo im. Ahmada Szacha Masuda w centrum Kabulu. Mimo obecności policjantów w mundurach ruch drogowy odbywa się tam we wszystkich kierunkach jednocześnie i panuje rozgardiasz absolutny (w domyśle: kiedy przestaniemy trzymać Afganistan za rękę, popadnie w chaos, górą ponownie będą talibowie i lokalni watażkowie, modernizacja się skończy).
Pesymizm związany z odwrotem podziela znaczna część Afgańczyków, zwłaszcza nie-Pasztunów, zaniepokojonych możliwą destabilizacją, której w minionych dekadach nieodłącznie towarzyszyły potworności wojny. Ale wielu liczy dni do wyjazdu okupantów i czeka na powrót talibów, kojarzonych z porządkiem zaprowadzonym zgodnie z nakazami wiary.
W najbliższych dniach rząd Hamida Karzaja i przedstawiciele USA mają siąść w Dausze do rozmów pokojowych z talibami. Ich przedstawiciele obecni w Katarze dostali podobno mandat do negocjacji od oddziałów walczących w Afganistanie. Talibowie muszą też przystać na warunki wstępne: zrezygnować z prowadzenia walki, uszanować afgańską konstytucję, w tym prawa kobiet i zerwać swoje związki z Al-Kaidą. Warunki są wyśrubowane, cel bardzo odległy, więc na razie sukcesem będzie, jeśli rozmowy w ogóle się zaczną i strony uzgodnią datę kolejnego spotkania.