Piątek, 8.30 rano. W gmachu berlińskiego Reichstagu rozbrzmiewa dostojny głos dzwonów katedry kolońskiej. Dźwięk odtwarzany z komputera jest sygnałem, że w ekumenicznej izbie modlitwy rozpoczyna się właśnie chrześcijańskie nabożeństwo. Biorą w nim udział posłowie i pracownicy administracji. Jeden z polityków czyta krótki fragment Biblii, później rozlega się religijna pieśń. W latach 60., gdy stolicą RFN było Bonn, na modlitwie regularnie zbierało się ok. 120 parlamentarzystów. Dziś w Berlinie jest ich dziesięcioro, choć bywają dni, że zbiera się nawet 15 osób.
Niemcami rządzą dziś partie chadeckie. Trzon koalicji rządowej tworzą Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna (CDU) kanclerz Angeli Merkel i siostrzana bawarska Unia Chrześcijańsko-Społeczna (CSU). Mimo to polityka niemieckich władz jest obecnie równie odległa od nauki Kościołów, co za rządów socjaldemokraty Gerharda Schrödera. Poirytowany tym kard. Joachim Meisner, arcybiskup Kolonii, chciał nawet, by CDU usunęła ze swojej nazwy „C”, bo – jak tłumaczył – nie jest już partią chrześcijańską. „CDU i CSU powołują się co prawda na swoje chrześcijańskie tradycje, ale w codziennej polityce odgrywa to rolę tylko wtedy, kiedy wydaje się korzystne” – komentuje dziennik „Süddeutsche Zeitung”. Jeśli w danej sprawie większość Niemców jest innego zdania niż Kościół, chadeckie partie nie liczą się ze zdaniem duchowieństwa.
Joachim Rogosch, dziennikarz z dyplomem katolickiego teologa, w 1999 r. wydał książkę „Na ile chrześcijańska jest CDU?”. Po 14 latach jeszcze trudniej odpowiedzieć mu na tak postawione pytanie. – Wszystko, co złe, jest dziś określane jako konserwatywne. A ponieważ politycy CDU chcą być „nowocześni”, nie obnoszą się ze swoim konserwatyzmem. Ci, którzy są katolikami, lubią papieża i popierają tradycyjną rodzinę, nie mówią tego głośno – tłumaczy.
Ukryta wiara
Podczas zaprzysiężenia obecnego rządu zdanie „Tak mi dopomóż Bóg” dodała kanclerz Merkel i wszyscy jej ministrowie. Jednak dla wielu z nich te słowa to bardziej wyraz tradycji niż rzeczywistego przekonania. W biurze Merkel w Urzędzie Kanclerskim próżno szukać na ścianie krzyża. Niewielki krucyfiks stoi tam tylko na regale, gdzieś między konstytucją i dziełami Bertolta Brechta. Wydaje się tak samo ukryty jak wiara większości polityków CDU, redukowana najczęściej do sprawy prywatnej. – Nasza polityka opiera się na chrześcijańskim wizerunku człowieka – mówi dr Maria Flachsbarth, posłanka odpowiedzialna w CDU za sprawy Kościołów i wspólnot religijnych. Nieoficjalnie można usłyszeć co innego. – Moim zdaniem „C” nie odgrywa u nas wielkiej roli. A już na pewno kler nie ma wpływu na naszą partię – przyznaje młody działacz CDU z Brandenburgii.
Taryfy ulgowej chadecja nie miała nawet dla niemieckiego papieża. Kilka lat temu kanclerz Merkel ostro skrytykowała Benedykta XVI, gdy ten zdjął ekskomunikę z Richarda Williamsona, biskupa oskarżanego o negowanie Holocaustu. W kręgach najbardziej zagorzałych katolików z CDU zawrzało. Były premier landu Saksonia-Anhalt Werner Münch po 37 latach oddał partyjną legitymację. Atak na papieża określił jako kroplę, która przelała czarę goryczy. Ale lista żalów pod adresem kierownictwa partii była dłuższa. Pojawiły się porównania z Kulturkampfem – antykatolicką polityką prowadzoną w XIX w. przez kanclerza Ottona von Bismarcka.
Od jego czasów interesów katolików twardo broniła Niemiecka Partia Centrum. W okresie międzywojennym – aż do zlikwidowania demokracji przez Hitlera – zawsze mogła liczyć na kilkanaście procent głosów, kilkakrotnie jej politycy obejmowali urząd kanclerza. W założonej po II wojnie światowej CDU znaleźli miejsce zarówno nadreńscy katolicy, jak i pruscy protestanci. Połączył ich antykomunizm. „Wszystkie drogi marksizmu prowadzą do Moskwy! Dlatego CDU” – głosił plakat wyborczy z 1953 r. Dziś takiego spoiwa brakuje. W dodatku Kościół katolicki pozostał konserwatywny, a duża część Kościołów protestanckich poszła z duchem czasu, dopuszczając kobiety do urzędów biskupich czy zgadzając się na błogosławienie par homoseksualnych.
Także partie chadeckie w Niemczech zmieniają się szybciej niż Kościół katolicki. Jeszcze w latach 80. bycie rozwodnikiem czy starym kawalerem praktycznie wykluczało karierę na szczytach CDU czy CSU. Dziś to już norma. Horst Seehofer, katolik, premier Bawarii i szef CSU, jest żonaty po raz drugi, a do tego ma nieślubne dziecko. Nie przeszkodziło mu to w ubiegłym roku – podczas wizyty w Watykanie – przyjąć komunię od Benedykta XVI. Na tle CDU bawarska CSU to wciąż ostoja konserwatyzmu i katolicyzmu. Norbert Geis, poseł CSU kilku ostatnich kadencji, nazwał kiedyś homoseksualizm „perwersją seksualności”. We wciąż obowiązującym partyjnym programie z 2007 r. stoi czarno na białym: „Aborcja to zabójstwo”, ale w CDU dla takich haseł od dawna nie ma poparcia.
W partii zdarzają się jeszcze spory w sprawach sumienia, ale wywołuje je szybko topniejąca garstka twardych konserwatystów. W 2010 r. na zjeździe w Karlsruhe delegaci niewielką większością opowiedzieli się za zakazem testów genetycznych na embrionach powstałych w wyniku sztucznego zapłodnienia. Już rok później Bundestag przegłosował jednak ustawę, która w pewnych przypadkach dopuszcza takie testy. Dyscyplina partyjna nie obowiązywała i chadecy podzielili się na dwa obozy.
Niemieckie związki homo
Dziś gorącym tematem są w Niemczech małżeństwa osób tej samej płci. Co prawda od kilkunastu lat tutejsi homoseksualiści mogą rejestrować związki partnerskie, ale nie daje im to prawa do adopcji dzieci. CDU zapowiedziała właśnie, że przed wrześniowymi wyborami do Bundestagu nic się w tej sprawie nie zmieni. W nowej kadencji wprowadzenie małżeństw homoseksualnych jest bardzo prawdopodobne, bo chce tego prawie dwie trzecie zwolenników CDU/CSU. Jeszcze większą popularnością wśród wyborców chadeków cieszy się przyznanie związkom partnerskim identycznych ulg podatkowych, na jakie mogą dziś liczyć małżeństwa heteroseksualne.
Przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi stratedzy CDU mają więc nie lada dylemat: jak nie zrazić tradycyjnego elektoratu, a jednocześnie przyciągnąć do partii ateistów czy muzułmanów. Ci też są w partii, np. w latach 2010–13 na czele resortu spraw społecznych Dolnej Saksonii stała Aygül Özkan, córka tureckich imigrantów z Ankary, pierwsza muzułmanka na tak wysokim stanowisku w Niemczech. Należąca do CDU Özkan urzędowanie zaczęła od zgrzytu: ogłosiła, że dla chrześcijańskich symboli nie powinno być miejsca w szkołach. To samo mówiła o muzułmańskich chustach, ale część jej partyjnych kolegów i koleżanek i tak była oburzona.
Özkan wyszła jednak przed szereg, bo nadal prawie połowa Niemców chce, by chrześcijaństwo było w kraju religią uprzywilejowaną. Niemal czterech na pięciu nie życzy sobie, by skreślić jedno z ustawowych świąt chrześcijańskich na rzecz święta islamskiego – wynika z ubiegłorocznego sondażu Instytutu Allensbach dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Silne wciąż przekonanie, że Niemcy są częścią zachodniej cywilizacji, często jednak nie idzie w parze z religijnością. 63 proc. Niemców nie chodzi do kościoła nigdy lub chodzi rzadko (w landach wschodnich aż 80 proc.).
Podążając programowo za laicyzacją społeczeństwa, CDU ponosi jednak coraz większe straty w środowisku, z którego się wywodzi. – Katolicy nie stanowią już o obliczu CDU – przyznaje prałat Karl Jüsten, kierownik Biura Katolickiego w Berlinie, gdzie w każdy czwartek grupa polityków CDU i CSU spotyka się na mszy. Katolicy mają prawo czuć się w partii coraz bardziej nieswojo: CDU składa się w połowie z katolików i w jednej trzeciej z ewangelików, ale ton coraz wyraźniej nadają ci drudzy. Po tym, jak w lutym minister edukacji katoliczkę Annette Schavan zastąpiła protestantka Johanna Wanka, w rządzie Merkel na siedmiu ministrów z CDU pozostał tylko jeden katolik – szef resortu środowiska Peter Altmaier, skądinąd stary kawaler. Sama kanclerz jest córką pastora, prezydent Niemiec Joachim Gauck, wybrany m.in. głosami CDU, to były pastor. Protestantami są też sekretarz generalny CDU i szef chadeckiej frakcji w Bundestagu.
Dziś nauką społeczną Kościoła katolickiego nie przejmują się nawet ci chadeccy politycy, którzy mają opinię gorliwych katolików. Dwa lata temu grupa prominentnych wiernych z CDU wystosowała list do niemieckich biskupów. Pojawiła się w nim propozycja, by Kościół zrezygnował z obowiązkowego celibatu księży i dopuścił święcenia kapłańskie żonatych mężczyzn. Jednym z sygnatariuszy listu był przewodniczący Bundestagu Norbert Lammert, ojciec czwórki dzieci i mąż z przeszło 40-letnim stażem.
Co dalej z CDU?
CDU przyzwyczaiła się, że katolicy głosowali na nią z samej zasady. – Teraz ta premia znika – mówi Hermann Binkert, szef Instytutu Nowych Rozwiązań Społecznych w Erfurcie. Z aktualnego sondażu Instytutu wynika, że już tylko 30 proc. niemieckich katolików głosuje na CDU bądź na CSU. Mniej więcej tyle samo popiera socjaldemokratów lub Zielonych. Co czwarty w ogóle nie chce wziąć udziału w wyborach do Bundestagu. Ostrzeżeniem dla partii Merkel jest też wynik styczniowych wyborów do regionalnego parlamentu Dolnej Saksonii. Na CDU zagłosowała co prawda ponad połowa tamtejszych katolików, wynik był jednak o 13 pkt proc. gorszy niż jeszcze pięć lat temu. Odpływ katolickiego elektoratu to także jedna z przyczyn porażki CDU w ubiegłorocznych wyborach w Nadrenii Północnej-Westfalii.
Ciepłe słowa kanclerz pod adresem nowego papieża Franciszka to więc nie tylko kurtuazja, ale być może element politycznej kalkulacji. Jeszcze w latach 80. hierarchowie katoliccy wyraźnie sympatyzowali z chadekami. W 1980 r., na krótko przed wyborami do Bundestagu, gorącą debatę wywołał list pasterski, jaki wystosowali do wiernych biskupi. Został on powszechnie odczytany jako krytyka polityki lewicowo-liberalnego rządu Helmuta Schmidta. „Der Spiegel” pisał o prowadzonej na rzecz CDU i CSU „kampanii wyborczej z ambony”. Wychowany w katolickiej rodzinie Helmut Kohl, chadecki kanclerz RFN w latach 1982–98, znany był z dobrych stosunków z episkopatem. „Karl, dobrze, że jesteś” – witał ponoć biskupa Moguncji Karla Lehmanna, gdy ten zaglądał do Urzędu Kanclerskiego. Za rządów kanclerz Merkel w relacjach z episkopatem wieje chłodem. Większość partyjnych katolików może na to zgrzytać zębami, ale i tak nie odważą się zbuntować przeciwko kanclerz. Przynajmniej tak długo, jak będzie ona uchodzić za wyborczą lokomotywę partii.
To może się jednak zmienić, bo – jak twierdzi część ekspertów – CDU, uciekając ku politycznemu centrum, traci kontakt ze swoim rdzennym elektoratem.
Heiligenstadt to 16-tys. uzdrowisko na pograniczu trzech landów: Dolnej Saksonii, Hesji i Turyngii. W dosłownym i przenośnym tłumaczeniu – Miasto Świętych. W Niedzielę Palmową, tak jak co roku od XVIII w., ulicami miasta przeszła uroczysta procesja. To katolicka wyspa w morzu protestantyzmu i ateizmu. Kościoły nadal są tu pełne nie tylko w czasie świąt. Częściej niż w innych miastach Turyngii na ulicach widać wózki z dziećmi. Ponoć z mlekiem matki wysysa się tu poparcie dla CDU. W marcu 1933 r. NSDAP dostała w powiecie jedynie co piąty głos, podczas gdy w całym kraju prawie 44 proc. W czasach NRD miasto i okolica wielokrotnie opierały się forsowanej przez państwo laicyzacji.
Od 1989 r. wybory burmistrza nieprzerwanie wygrywał tu chadek Bernhard Beck. W ubiegłym roku doszło jednak do małej sensacji – burmistrzem został bezpartyjny Thomas Spielmann. Dla mieszkańców Heiligenstadt CDU nie jest już taka święta. Tak jak dla rosnącej rzeszy Niemców.
Filip Gańczak z Berlina