Na kilka dni przed złożeniem urzędu prezydent Václav Klaus został przez czeski senat oskarżony o zdradę stanu. Zasadność oskarżenia ma rozstrzygnąć Trybunał Konstytucyjny, być może jeszcze w marcu. Senatorowie błyskawicznie sformułowali i przegłosowali odpowiednią uchwałę, żeby wykorzystać falę niechęci do ustępującego prezydenta. Ten przez lata najpopularniejszy polityk w kraju spadł właśnie na dno sondaży z powodu amnestii, w ramach której ułaskawił – jeśli wierzyć prasie – nie tylko zwykłych złodziejaszków, ale przede wszystkim znanych i powszechnie znienawidzonych aferzystów gospodarczych.
Klausowi pomogła specyfika czeskiego prawa: prezydent ma tam zgoła monarsze uprawnienia, konstrukcja amnestii jest niemal żywcem przeniesiona z czasów Cesarstwa Austro-Węgierskiego. Głowa państwa nie tylko ma prawo – jak jest przyjęte w większości krajów – ułaskawić osobę skazaną, ale wręcz jednym aktem prawnym może w dowolnym momencie zatrzymać każde śledztwo. I to nawet w przypadku, kiedy podejrzany nie wnioskuje o ułaskawienie.
Klaus rozpisał taką właśnie szeroką amnestię, co rozwścieczyło opinię publiczną. Senatorowie poszli za ciosem i wykorzystując panującą atmosferę, próbują wbić mu polityczny kołek osinowy, zarzucając zdradę stanu. Prasa i eksperci spekulują, że efektem może być np. odebranie byłemu prezydentowi emerytury. Sam 72-letni Klaus inicjatorów oskarżenia uznał za politycznych prowokatorów i powiedział, że ich celem jest przekreślenie jego dalszej kariery politycznej. Od tego czasu media znad Wełtawy spekulują, że chce on albo kandydować do Parlamentu Europejskiego w przyszłym roku, albo nawet w wyborach prezydenckich za pięć lat.