W pewnym uproszczeniu można powiedzieć, że kardynałowie światopoglądowo są klonami tych papieży, którzy ich wynieśli do tej godności. Zarówno Benedykt XVI (mianował 67 purpuratów), jak i Jan Paweł II (50) nie rozdawali biretów tym, którzy wyróżniali się liberalnym stosunkiem do katolickiej ortodoksji. Trudno więc odnaleźć w tym gronie takich, którzy chcieliby ukruszyć skostniałą doktrynę. Sporo za to jest takich, którzy chcieliby zreformować Kurię Rzymską, która, wstrząsana koteryjnymi wojnami podjazdowymi, po papieskiej abdykacji powszechnie przedstawiana jest jako kościelna stajnia Augiasza. Nowy papież – zdają się myśleć obradujący w Rzymie kardynałowie – powinien być uświęconym Herkulesem, który ją posprząta.
Europa z największą pulą
Dlatego coraz więcej oczu kieruje się na tzw. kardynałów diecezjalnych, czyli takich, którzy zarządzają diecezjami ze swych biskupich stolic rozsianych po świecie. To właśnie oni mają się domagać nie tylko zmian w kurii, ale i pełnej informacji o skandalach, które ostatnio wstrząsały Watykanem. Po drugiej stronie stoją purpuraci związani z Kurią Rzymską (jest ich 38), których akcje zdają się tracić na wartości. Im nadają ton dobrze znani Angelo Sodano, czyli przewodniczący Kolegium Kardynalskiego oraz Tarcisio Bertone, kardynał – kamerling, który podczas sede vacante administruje Watykanem. Nie znaczy to, że nikt z tej grupy nie zostanie nowym papieżem (duże szanse daje się kardynałom Markowi Ouellet z Kanady oraz Peterowi Turksonowi z Ghany, szefom ważnych watykańskich dykasterii: Kongregacji do Spraw biskupów i Rady Iustitia et Pax). Na pewno im bardziej purpuraci diecezjalni będą podzieleni, tym więcej głosy kurialistów będą ważyć podczas konklawe.
Przytłaczająca większość kardynałów – bo 61 - to Europejczycy, w tym aż 28 to Włosi, trudno więc sobie wyobrazić, by takie gremium wybrało któregoś z purpuratów z innego kontynentu. Druga pod względem liczebności reprezentacja – Ameryki Łacińskiej – ma jedynie 19 kardynałów. To pokazuje też skalę europocentrycznego skrzywienia w Kościele. Tę część kontynentu amerykańskiego zamieszkuje około 480 mln katolików, gdy w Europie wiernych Rzymowi pozostaje niespełna 280 mln osób. Jeszcze lepiej te dysproporcje pokazuje porównanie dwóch bardzo katolickich krajów z dwóch kontynentów: Filipin i Włoch. W pierwszym żyje 76 mln katolików, mimo to reprezentuje ich tylko jeden kardynał. Z kolei na 28 purpuratów z Włoch przypada niespełna 50 mln wiernych.
Drugą najsilniejszą reprezentacją narodową są Amerykanie. Z USA do Rzymu przyjechało 11 purpuratów. Z Polski pochodzi czterech: metropolici Krakowa (Stanisław Dziwisz) i Warszawy (Kazimierz Nycz) oraz dwaj urzędnicy Kurii Rzymskiej: Stanisław Ryłko (przewodniczący papieskiej Rady do Spraw Świeckich) i Zenon Grocholewski (prefekt wpływowej Kongregacji do Spraw Wychowania Katolickiego, która nadzoruje wszystkie uczelnie katolickie na świecie). Co ciekawe, trzech z nich (Nycz, Dziwisz i Ryłko) pochodzi z tej samej diecezji – krakowskiej.
Najbardziej zespołowo zdają się grać kardynałowie ze Stanów Zjednoczonych. Jest ich 11 i stanowią drugą po Włochach grupę narodową w gronie purpuratów. Wśród nich m.in. William Joseph Levada, były arcybiskup San Francisco, do niedawna prefekt potężnej Kongregacji Nauki Wiary, którą objął we władanie po Josephie Ratzingerze. Kardynał z ultraliberalnej Kalifornii na super konserwatywnym stanowisku – to samo w sobie brzmiało dość egzotycznie.
Ale to nie Levada skupia na sobie największe zainteresowanie wśród amerykańskich purpuratów. Ostatnio oczy wielu skierowały się na Seana O’Malley’a, 69 – letniego arcybiskupa Bostonu. Hierarcha zwrócił na siebie uwagę nie tylko dość niezwykłym jak na kardynała wykształceniem (ma doktorat z iberystyki, włada portugalskim i hiszpańskim), ale i – jak mawiają duchowni – formacją kapłańską. Kard. O’Malley jest jedynym w całym kolegium elektorskim przedstawicielem zakonu kapucynów. Jednymi z naczelnych zasad tego zgromadzenia, będącego odłamem słynnych franciszkanów, są ubóstwo i modlitwa. Amerykański hierarcha trzyma się ich dość rygorystycznie. Na co dzień chodzi ubrany w zwykły, kapucyński habit i – zgodnie z zakonnym zwyczajem – nosi brodę. Nie miał zahamowań, by po sprzedaży biskupiej rezydencji w Bostonie (zrobił to, by wypłacić odszkodowania ofiarom molestowania przez księży), zamieszkać w zakonnej celi. Przywiązanie do tradycji nie przeszkadza mu jednak w otwarciu na świat i nowoczesne technologie. Jako jeden z nielicznych kardynałów prowadzi bloga, w którym komentuje najważniejsze wydarzenia z życia Kościoła i diecezji bostońskiej.
Z Ameryki, tyle że Łacińskiej pochodzi inny wyróżniający się w kolegium kardynalskim purpurat, kolejny zresztą zakonnik (salezjanin), Óscar Andrés Rodríguez Maradiaga. 70 – letni duchowny z Hondurasu w tym bardzo konserwatywnym gronie uchodzi za liberała, choć to określenie nie do końca odzwierciedla stan faktyczny (kardynał jest przeciwnikiem m.in. dopuszczenia przez Kościół stosowania prezerwatyw). Popularny za oceanem, gdy w 2001 roku odbierał kardynalskie insygnia z rąk Jana Pawła II, jego rodacy pozdrawiali go okrzykiem „Jan Paweł III”.
Maradiaga od 20 lat zarządza najważniejszą diecezją tego siedmiomilionowego kraju, z siedzibą w stolicy - Tegucigalpie. Kardynał to człowiek o szerokich zainteresowaniach, wręcz tryskający energią. Zrobił doktorat z teologii i filozofii. Ma też dyplom psychologa Uniwersytetu w Innsbrucku, gra na pianinie i saksofonie oraz włada siedmioma językami. Miłośnik latania, podobno potrafi pilotować samolot (choć nie ma licencji, której nie zrobił ponoć z braku czasu).
Jego konto obciąża jednak postawa wobec molestowania dzieci przez księży. W wypowiedziach sprzed dziesięciu lat temu sprzeciwiał się współpracy w tej kwestii z władzami świeckimi, sugerował nawet, że skandal wybuchł z inspiracji środowisk żydowskich. Kardynał za te słowa przeprosił, uznał też, że pedofilia w wykonaniu duchownych jest dla Kościoła „złem i hańbą, które muszą być wyeliminowane”. Samych księży dopuszczających się tych czynów nazwał ludźmi ogarniętych „patologiczną chorobą, która powinna być leczona psychiatrycznie”.
Portal catholicnews napisał o nim, że „łączy wykształcenie z osobistym urokiem, otwartością i międzynarodowym doświadczeniem” (jest szefem Caritasu, najważniejszej katolickiej organizacji charytatywnej).
Kardynałowie zdają się zgadzać, że następca Benedykta XVI nie może być zbyt stary. Musi być nie tylko duchowo, ale i fizycznie silny, zdolny tytanicznym wysiłkiem ogarnąć chaos. Spójrzmy więc na „młodzieniaszków” w kolegium kardynalskim. Watykaniści sporo uwagi poświęcają ostatnio hierarsze z Filipin – Luisowi Antonio Tagle, arcybiskupowi Manili, najpopularniejszemu kardynałowi na Facebooku (ma ponad 123 tysiące „lajków”). Już sam fakt, że bywa nazywany „Wojtyłą z Dalekiego Wschodu” mówi o nim wiele.
Bezpośredni w osobistym kontakcie, z uśmiechem nie schodzącym z ust, powszechnie nazywany jest w swej ojczyźnie pieszczotliwym: „Chito” (co znaczy Wielki). Po odebraniu kardynalskiego biretu z rąk Benedykta XVI nie krył łez, o czym bez skrępowania opowiadał później przed kamerami. Co zresztą nie jest takie dziwne, biorąc pod uwagę, że kardynał ma własny program w jednej z filipińskich telewizji (wygłasza w nim rozważania na temat Pisma Świętego) i nie ma specjalnych oporów, by na przykład wejść na scenę i śpiewać religijne pieśni w towarzystwie chóru katedralnego. Pod tym względem zupełnie nie przypomina swych kostycznych współbraci - kardynałów z Europy.
Wśród nich, oprócz uznawanego za faworyta wśród papabili kardynała Angelo Scoli z Mediolanu, warto zwrócić uwagę na hierarchę z Europy Środkowej – kard. Christopha Schoenborna z Wiednia.
68 – letni dominikanin ze szlacheckiej rodziny (ma tytuł grafa), żyjącej przez lata na terenie obecnych Czech (jeden z członków jego familii, Franciszek, również był kardynałem - arcybiskupem Pragi pod koniec XIX wieku). Ma jeden z najdłuższych staży kardynalskich wśród elektorów (od 1998 roku). Uchodzi za jednego z nielicznych hierarchów mogących pogodzić „konserwatystów” z „liberałami”– tak w kilku słowach można przedstawić arcybiskupa Wiednia. Do tego intelektualista – erudyta, były profesor teologii uniwersytetu w szwajcarskim Fryburgu, zaangażowany w dialog z Żydami, uczeń Josepha Ratzingera z uczelni w niemieckim Regensburgu.
Gdy w latach 90. Austrią zaczęły wstrząsać skandale pedofilskie, w których głównymi oskarżonymi byli czołowi hierarchowie (w tym poprzednik Schoenborna na biskupiej stolicy w Wiedniu kard. Hans Hermann Groer), kardynał początkowo odrzucał oskarżenia. Po pewnym czasie zmienił zdanie, w bezprecedensowym oświadczeniu uznając winy Groera i wzywając go do przeproszenia za czyny, których się dopuścił. Ostro – oczywiście jak na warunki kościelne - zaatakował również kardynała Angelo Sodano, Sekretarza Stanu za pontyfikatu Jana Pawła II (obecnie dziekana Kolegium Kardynalskiego), którego oskarżył o blokowanie dochodzenia w sprawie Groera.
Takie oczyszczenie nie powstrzymało jednak austriackiego Kościoła przed ostrym kryzysem, w którym pogrąża się od kilku lat. Rośnie liczba wiernych, którzy odwracają się plecami (w 2010 roku z Kościoła wystąpiło 90 tys. osób), doszło nawet do buntu kilkuset księży proboszczów przeciwko kardynałowi (spiritus movens całego przedsięwzięcia był jego bliski współpracownik z wiedeńskiej kurii, ks. Helmut Schueller). Duchowni domagali się zniesienia celibatu i wprowadzenia wyświęcania kobiet. Chcieli także m.in., by rozwodnicy żyjący w nowych związkach mogli przystępować do komunii. Na wszystkie postulaty Kościół pozostał głuchy, sam ks. Schueller został pozbawiony przez Watykan godności prałata. Nie wiadomo na ile i czy w ogóle zasługą Schoenborna jest to, że jego były przyboczny nie został przeniesiony do stanu świeckiego.
Oprócz kardynałów reprezentujących Kościół rzymskokatolicki, w konklawe biorą udział również dwaj patriarchowie autonomicznych Kościołów wschodnich, uznających jednak władzę papieża. Są to Antonios Naguib, emerytowany patriarcha Aleksandrii (przedstawiciel Kościoła koptyjskiego) oraz Bechara Boutros Rai (Kościół maronicki), patriarcha Antiochii. Do Rzymu nie przyjadą za to przedstawiciele Kościoła chaldejskiego (z Bagdadu) i bizantyjskiego (z Lwowa). Obaj przekroczyli 80 i utracili prawo udziału w konklawe.