Świat

Gwałt co 20 minut

Przemoc seksualna w Indiach

Znikoma karalność gwałcicieli wynika z zakorzenionego w indyjskim społeczeństwie przekonania o niższej pozycji kobiet. Znikoma karalność gwałcicieli wynika z zakorzenionego w indyjskim społeczeństwie przekonania o niższej pozycji kobiet. Punit Paranjpe?AFP / East News
Brutalny gwałt na studentce w New Delhi wstrząsnął Indiami. Ale prawdopodobnie tylko na chwilę. Hinduski sprawowały już urzędy prezydenta i premiera, a wciąż są traktowane jak obywatele drugiej kategorii.
To paradoks, że w państwie, w którym panie wielokrotnie trzymały ster władzy, kobieta znaczy tak niewiele.Bernard Gagnon/Wikipedia To paradoks, że w państwie, w którym panie wielokrotnie trzymały ster władzy, kobieta znaczy tak niewiele.

Późnym wieczorem 16 grudnia 23-letnia studentka fizykoterapii wracała z kolegą z kina. Wsiedli do jednego z tysięcy prywatnych minibusów, które całą noc krążą po New Delhi. W środku było już sześciu mężczyzn. W pewnym momencie jeden z nich rzucił się z metalową rurą na parę. Chłopak został dotkliwie pobity, a dziewczynę napastnicy rozebrali do naga, torturowali, a potem wielokrotnie gwałcili. Gdy skończyli, wyrzucili swoje ofiary wprost na ulicę. Według policji pojazd, którym się poruszali, był kradziony, a sprawcy od dłuższego czasu krążyli nim po mieście szukając ofiary. W wyniku wewnętrznych obrażeń studentka kilka dni później zmarła.

W wieczór sylwestrowy tysiące oburzonych tą tragedią, zamiast bawić się na balach noworocznych, wyszło na ulice New Delhi. Wiele klubów odwołało imprezy noworoczne. Zamiast świętować, wybrali się na marsz ku pamięci ofiary. Rozwścieczeni brutalnością gwałtu i bezradnością policji domagali się szybkiego procesu. Przez następny tydzień na placu Jantar Mantar codziennie zbierały się Hinduski – matki, babcie, studentki, a nawet uczennice podstawówek. Każda z nich mogła być ofiarą gangu – w New Delhi, mieście nazywanym stolicą przemocy seksualnej, kobieta pada ofiarą gwałtu średnio co 14 godzin. Inne formy prześladowań, jak molestowanie seksualne czy poniżanie, są powszechne i nie są ujmowane w statystykach.

Ludzie mają dość nieporadności indyjskiej policji i administracji. Prawdopodobnie gdyby nie interwencja mediów, sprawa zostałaby potraktowana jak każda inna – mówi 29-letni Rohan, menedżer w jednym z biur położonych kilka kroków od miejsca protestów. – Gwałciciele nie zostali zatrzymani przez żaden patrol.

Indyjski rząd długo ociągał się z zajęciem stanowiska w sprawie gwałtu. Premier Manmohan Singh wystąpił w telewizji dopiero tydzień po wybuchu protestów. Demonstranci zarzucają powolną reakcję także Sonii Gandhi – najbardziej wpływowej kobiecie w Indiach. Szefowa Indyjskiego Kongresu Narodowego spotkała się ze strajkującymi studentami dopiero, gdy media nagłośniły demonstracje. „Są naszymi władcami, a nie reprezentantami” – komentowali reakcję władz sfrustrowani Hindusi.

Co czwarty gwłaciciel

W Indiach większość przestępców seksualnych wciąż nie ma się czego obawiać. Według danych Krajowego Biura Statystyk Kryminalnych w 2012 r. w Indiach średnio co 20 minut składano zawiadomienie o gwałcie, ale zaledwie co czwarty sprawca został ukarany. W indyjskich gazetach niemal codziennie pojawiają się artykuły o zaniedbaniach w policji. Funkcjonariusze w Pendżabie odmówili zgwałconej 17-latce wszczęcia śledztwa i starali się zmusić ją do wycofania zawiadomienia. Dziewczyna popełniła samobójstwo. W Bengalu Zachodnim minister w rządzie stanowym gwałt na 38-letniej kobiecie wracającej w nocy z klubu określił jako „nieporozumienie z klientem”. W Faizabadzie w stanie Uttar Pradesz policjant podczas przesłuchania zgwałcił dziewczynę, która wcześniej padła ofiarą gwałtu. Zaledwie w ciągu dwóch tygodni od brutalnego incydentu w New Delhi indyjskie gazety poinformowały o 25 przypadkach seksualnych nadużyć wobec kobiet.

Znikoma karalność gwałcicieli w dużym stopniu wynika z zakorzenionego w indyjskim społeczeństwie przekonania o niższej pozycji kobiet. Hinduski już od urodzenia traktowane są jako ciężar, za który – zgodnie z tradycją – trzeba będzie zapłacić wysoki posag. Dlatego też coraz więcej rodzin decyduje się na badanie prenatalne i nielegalną aborcję, gdy płód jest płci żeńskiej. Jeśli dziewczynce uda się jednak przyjść na świat, zwykle czeka ją ciężkie życie. Na indyjskiej wsi, zamiast chodzić do szkoły jak ich bracia, dziewczynki najczęściej pomagają w rodzinnym gospodarstwie. Gdy kończą 13 rok życia, według rodziny przychodzi czas na małżeństwo. W domu męża panna młoda staje się służącą i musi spełniać wszystkie polecenia teściowej. Dziewczyna ma szczęście, jeśli rodzice zapłacą za nią wystarczająco wysoki posag. W przeciwnym razie może stać się ofiarą szykan. Niektóre młode mężatki nie wytrzymują presji i odbierają sobie życie. Zdarza się również, że to rodzina męża pozbywa się ciężaru i pozoruje samobójstwo młodej żony.

Wiele zależy od pochodzenia. Amritha, 28-latka pochodząca z zamożnej kasty w południowym stanie Karnataka, już na starcie miała nieco lepszą sytuację. Co prawda za nowo poślubionym Rajeshem musiała pojechać aż do oddalonego o tysiąc kilometrów Bombaju, ale przynajmniej nie mieszka z teściową. Zamknięta w nowym apartamencie, bez znajomości lokalnego języka marathi, musi jednak zapomnieć o karierze lekarki. – Zaczęłam już praktykę w lokalnym szpitalu, ale rodzina wybrała mi męża i jestem tutaj – mówi z przekąsem.

Podobnie jak wiele innych wykształconych Hindusek, musi zaakceptować dyktat rodziny. To paradoks, że w państwie, w którym panie wielokrotnie trzymały stery władzy (była premier Indira Gandhi czy obecna szefowa Indyjskiego Kongresu Narodowego Sonia Gandhi), kobieta znaczy tak niewiele. Na sukces mogą liczyć zwykle dobrze urodzone Hinduski, które zyskają poparcie krewnych. Te z biednych rodzin w praktyce stają się niewolnicami.

Czas na zmiany

Poszanowanie praw człowieka, równości płci i sprawiedliwości społecznej to wciąż trudne tematy. W Indiach, gdzie panuje duże rozwarstwienie społeczne, a 37 proc. osób żyje poniżej poziomu ubóstwa, ciężko o szybkie zmiany. Jak mówi prof. Shantanu Chakrabarti z Uniwersytetu w Kalkucie, żądania indyjskiego ruchu obywatelskiego dobrze wyglądają na ekranie telewizora, jednak kilka tygodni po zakończeniu protestów nikt nie będzie już pamiętał, czego one dotyczyły.

Tak było w przypadku demonstracji w 2011 r., które wywołała fala afer korupcyjnych na najwyższych szczeblach władzy. Wykształceni Hindusi podobnie jak dziś okupowali ulice New Delhi, domagając się zwalczenia powszechnego w Indiach łapownictwa. Dyskusja wokół nowego projektu ustawy antykorupcyjnej jednak szybko się skończyła, a członkowie rządzącego Indyjskiego Kongresu Narodowego zdążyli już stać się bohaterami kolejnych skandali.

W Indiach wpuszczenie kryminalistów na salony polityczne możliwe jest głównie dzięki głosom najbiedniejszych Hindusów, zwabionych wyborczą marchewką. Jak podawał w 2011 r. dziennik „The Hindu”, w południowych Indiach, w wyborach do parlamentu krajowego w 2009 r., jeden z kandydatów wsuwał wyborcom koperty. Za poparcie indyjscy politycy płacą nie tylko gotówką, także lodówką, komputerem, telewizorem. Budują studnie dla lokalnych społeczności. Kampania wyborcza to transakcja, w której wygrywa ten, kto więcej zapłaci.

– Indyjscy politycy wiedzą, że mogą liczyć na swój żelazny elektorat, czyli rolników stanowiących 60 proc. ludności kraju. Dlatego niezadowolenie bogatszych warstw społeczeństwa nie ma przełożenia na wynik wyborów. W kampanii zawsze dominują hasła dotyczące tożsamości kastowej, etnicznej, czyli kwestie najbliższe ubogim wyborcom – dodaje prof. Chakrabarti i przekonuje, że indyjscy politycy nie garną się do długofalowych przedsięwzięć społecznych, takich jak zmiana pozycji kobiet. Mając wśród własnego elektoratu słabo wyedukowaną lub niepiśmienną ludność (co czwarty Hindus nie umie czytać i pisać), uciekają się do prostych i populistycznych haseł. Dla tych wyborców majstrowanie przy prawach kobiet jest nie do przyjęcia, bo naruszyłoby odwieczny porządek. Tej kalkulacji wyborczej poddają się nawet nieliczne kobiety w indyjskiej polityce. Mamata Banerjee, która stoi na czele partii rządzącej w Bengalu Zachodnim, ofiarom gwałtu proponuje rekompensatę w wysokości 20 tys. rupii (ok. 1120 zł) w zamian za nieroztrząsanie sprawy.

Według opublikowanego niedawno raportu indyjskich think tanków National Election Watch i Association for Democratic Reforms sami politycy nie są wolni od zarzutów dotyczących przestępstw wobec kobiet. Jak wskazują statystyki, zarzut gwałtu ma dwóch członków parlamentu na poziomie krajowym i sześciu w zgromadzeniach stanowych. 36 polityków oskarżonych jest o inne wykroczenia wobec kobiet. Zresztą prawie 30 proc. indyjskich parlamentarzystów ma na swoim koncie przestępstwa karne, z czego 13 proc. dopuściło się poważnych wykroczeń, takich jak morderstwo, porwanie czy rozbój. Rekordzistami są członkowie rządu w najludniejszym stanie Uttar Pradesz, gdzie aż połowa ministrów ma na karku wyroki. I to mimo że premier tego stanu Akhilesh Yadav wygrał wybory wspierając się hasłami o zwalczaniu bezprawia.

Równouprawnienie na codzień

Czy teraz, na fali oburzenia po brutalnym gwałcie, coś się jednak w Indiach zmieni? Wielu Hindusów żąda kary śmierci dla oprawców 23-letniej studentki z New Delhi. Piątce z sześcioosobowego gangu sprawców postawiono już zarzut zbiorowego gwałtu i morderstwa. Jeśli wina zostanie udowodniona, czeka ich egzekucja. Szósty ze sprawców nie ma ukończonych 18 lat, jego sprawa trafi więc do sądu dla nieletnich. Dla wielu demonstrantów to jednak za mało, nawołują do zwiększenia kar dla gwałcicieli. Pojawiła się już propozycja chemicznej kastracji sprawców oraz ekspresowej procedury sądowej w przypadku spraw o gwałt.

Ten pojedynczy przypadek jednak nie wystarczy. Indyjska klasa średnia chciałaby państwa równo traktującego kobiety i mężczyzn na co dzień, a nie ogólnonarodowej mobilizacji od święta czy raczej od tragedii. Na to jednak trudno liczyć, bo wymagałoby to wielkiej społecznej zmiany w postrzeganiu roli kobiet. A Hinduskom wciąż łatwiej rządzić Indiami niż własnym domem.

Polityka 02.2013 (2890) z dnia 08.01.2013; Świat; s. 50
Oryginalny tytuł tekstu: "Gwałt co 20 minut"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Ukraina przegrywa wojnę na trzech frontach, czwarty nadchodzi. Jak długo tak się jeszcze da

Sytuacja Ukrainy przed trzecią zimą wojny rysuje się znacznie gorzej niż przed pierwszą i drugą. Na porażki w obronie przed napierającą Rosją nakłada się brak zdecydowania Zachodu.

Marek Świerczyński, Polityka Insight
04.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną