Świat

Mama Birma

Aung San Suu Kyi – ikona birmańskiego oporu

Suu Kyi i bez prezydentury ma miejsce w historii, tuż obok Mandeli, Gandhiego, Dalajlamy i Wałęsy. Suu Kyi i bez prezydentury ma miejsce w historii, tuż obok Mandeli, Gandhiego, Dalajlamy i Wałęsy. Ravi Choudhary/Reuters / Forum
Przez lata krucha Aung San Suu Kyi była ikoną oporu. Teraz musi się zamienić w pełnokrwistego polityka.
Peng Liyuan jest solistką zespołu pieśni i tańca Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, na liście płac zaszeregowano ją jako dwugwiazdkowego generała.Xinitua/East News Peng Liyuan jest solistką zespołu pieśni i tańca Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, na liście płac zaszeregowano ją jako dwugwiazdkowego generała.

Od zawsze powtarza, że jej przeznaczeniem jest służba Birmańczykom. Przestrzegła nawet swojego męża, wykładowcę w Oksfordzie, by nigdy nie próbował blokować jej podróży do Birmy. Dopięła swego – w 1988 r. wyjechała z Anglii, żeby w ojczyźnie pielęgnować ciężko chorą matkę. Stanęła wtedy na czele protestów przeciw birmańskiej dyktaturze wojskowej, za co w sumie na kilkanaście lat trafiła do aresztu domowego. Każdego dnia mogła wyjść z wielkiej kolonialnej willi, położonej nad jeziorem nieopodal centrum Rangunu, uciec z Birmy i znów zobaczyć synów oraz umierającego na raka męża. Miała jednak pewność, że rządzący generałowie nie pozwolą jej już nigdy wrócić do kraju, i nie uległa pokusie.

Córka premiera, który w 1947 r. wynegocjował od Brytyjczyków birmańską niepodległość, pozostaje konsekwentna i znów ma jasny cel: chce zostać prezydentem wolnej Birmy (oficjalna nazwa kraju to Mjanma).

Nie będzie to wcale takie proste. Szczera sympatia rodaków może nie wystarczyć do pokonania generałów, którzy dopiero co zliberalizowali birmańskie życie polityczne. Niezbędna będzie ogromna machina partyjna, na której rozkręcenie Suu Kyi dostała zaledwie dwa lata. W 2015 r. prezydenta wybierze parlament i do tego czasu jej partia, Narodowa Liga na rzecz Demokracji (NLD), musi okrzepnąć i przekształcić się z wiecznej opozycji w ugrupowanie zdolne do wygrywania wyborów oraz rządzenia krajem. Dotąd NLD była partią protestu, w parlamencie zadebiutowała dopiero w kwietniu 2012 r., kiedy wygrała wybory uzupełniające. W kolejnych, pełnych już wyborach w 2015 r. stawką będzie urząd prezydenta.

Skazana na kompromis

Po dwóch dekadach aresztu kalendarz Aung San Suu Kyi już na wolności szybko wypełnił się po brzegi. W 2012 r. odbyła kilka triumfalnych podróży zagranicznych, m.in. do USA, gdzie czekał na nią Barack Obama i złoty medal Kongresu. Z wyjątkowymi honorami fetowano Suu Kyi w Europie. Do zdjęć z nią pozowali prezydent Francji i premier Wielkiej Brytanii. Wygłosiła nawet przemówienie w Pałacu Westminsterskim, co zwyczajowo zarezerwowane jest dla szefów rządów i głów państw.

W Norwegii z 21-letnim opóźnieniem wygłosiła wykład noblowski. Świetną angielszczyzną i – mimo drobnej postury – mocnym głosem przedstawiła zebranym listę birmańskich problemów. A ta jest naprawdę długa: prymitywna i niekonkurencyjna gospodarka Birmy natychmiast potrzebuje rewolucji; system demokratyczny nadal jest w powijakach; nie wiadomo także, jak trwale pogodzić zwaśnione mniejszości narodowe i religijne, których w Birmie nie brakuje.

Na razie Suu Kyi jest skazana na kompromis z obecnym prezydentem gen. Theinem Seinem, co być może nie jest niemożliwe. Niedawno byli wrogami, dziś potrafią prawić sobie komplementy. Generał prezydent nie wyklucza, że Suu Kyi mogłaby zostać jego następczynią, a opozycjonistka mówi, że nie czas na rozdrapywanie ran, bo trzeba patrzeć w przyszłość. Jednak jej los nadal jest w rękach generałów, którzy jeszcze do niedawna izolowali kraj na wzór Korei Północnej. Co prawda zmuszeni fatalnym stanem gospodarki poluzowali reguły gry, ale nadal kontrolują komisję wyborczą i pewnie nie dopuszczą, by w przyszłych wyborach NLD wzięła aż 75 proc., co dałoby jej możliwość zmiany konstytucji. Także od generałów zależy, czy Suu Kyi w ogóle będzie mogła kandydować: zgodnie z obowiązującym prawem nie ma takiej możliwości, bo kandydat nie może mieć w rodzinie obcokrajowców, a jej synowie posiadają brytyjskie obywatelstwo. Potrzebna więc będzie zmiana prawa, na którą muszą zgodzić się wojskowi.

 

Najbliższe lata będą wymagały od NLD sporej zręczności. Do wyborów w 2015 r. Suu Kyi pozostanie w cieniu gen. Seina, bo to jego obóz postawił na wolny rynek, uwolnił więźniów politycznych (w tym Suu Kyi), wpuścił do kraju zagranicznych dziennikarzy, działaczy organizacji humanitarnych i obrońców praw człowieka, a cywilom pozwolił na udział we władzy. Teraz partia Suu Kyi musi nie tylko odróżnić się jakoś od generałów, ale nie może też rozdrażnić wciąż bardzo silnej armii, by ta nie doszła do wniosku, że demokratyczny eksperyment kompletnie jej się nie opłaca.

Suu Kyi i bez prezydentury ma miejsce w historii, tuż obok Mandeli, Gandhiego, Dalajlamy i Wałęsy. Nawet jeśli pozostanie jedynie skromną deputowaną do parlamentu, będzie uważnie słuchana, także poza krajem. Jest przecież najbardziej znaną Birmanką, a może w ogóle mieszkanką tej części Azji, a także najlepszą możliwą ambasadorką swojego kraju. Jej hart ducha inspiruje artystów, by robić o niej filmy (np. reżysera Luca Bessona), a przedsiębiorców, by inwestować w Birmie w nadziei na przyszłe zyski. Zarazem ostro krytykuje państwa Dalekiego Wschodu, w tym Chiny, że łamią prawa człowieka w fabrykach, stawiają dzieci przy taśmach, wykorzystują pracowników, płacąc im głodowe pensje. Suu Kyi napomina Europejczyków i Amerykanów, by zwracali uwagę, skąd pochodzą towary, które sprowadzają z Azji. Mało który głos w tej sprawie brzmi równie autentycznie.

 

Pierwsza Chinka

Całe dorosłe życie spędziła na scenie. Nie byle jakiej: od ponad trzech dekad Peng Liyuan jest solistką zespołu pieśni i tańca Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, na liście płac zaszeregowano ją jako dwugwiazdkowego generała. Zresztą czasem występuje w generalskim mundurze. Przez lata uświetniała przeróżne gale wojskowe oraz najważniejsze akademie partyjne i aż 24 razy była gwiazdą telewizyjnych koncertów noworocznych.

Księżycowy nowy rok (w 2013 r. przypadnie na 10 lutego) jest najważniejszym z chińskich świąt, a transmitowany tego dnia koncert to żelazny punkt programu. Koncerty noworoczne gromadziły przed telewizorami setki milionów Chińczyków, gdy Peng Liyuan śpiewała pieśni ludowe i sławiła wspaniałym sopranem dokonania armii oraz partii komunistycznej. W repertuarze wciąż ma piosenkę o Tybetańczykach, którzy dziękują chińskiemu wojsku za to, że buduje mosty i drogi, pomaga w praniu.

Przyszłego męża poznała w drugiej połowie lat 80. Obecny szef Komunistycznej Partii Chin Xi Jinping był jeszcze wtedy lokalnym notablem. Na początku – Peng uznała go wręcz za grubo ciosanego prowincjusza, który na dodatek wyglądał na kogoś znacznie starszego od siebie. Liyuan powie później, że Jinping zyskał dopiero przy bliższym poznaniu. Para pobrała się już po kilku miesiącach znajomości i w 1992 r. doczekała się jedynej córki, dziś studentki Harwardu. Przez wiele lat prowadzili dwa domy: ona koncertowała w Kanadzie oraz USA i po powrocie zamieszkała w Pekinie, a on cierpliwie piął się po szczeblach partyjnej drabiny, sekretarzując na prowincji, i dopiero kilka lat temu przeniósł się na dobre do stolicy.

Do niedawna Xi Jinping znany był przede wszystkim jako mąż swojej żony, jednak w miarę jak robił karierę, to jej gwiazda zaczęła blednąć. Stopniowo Peng Liyuan musiała się pogodzić z coraz rzadszymi występami, a odkąd Xi został namaszczony na przywódcę, usunęła się w cień. Peng zaczęła podążać tropem innych żon chińskich polityków, których życie prywatne staje się państwową tajemnicą. Internetowe wpisy z ich nazwiskami są cenzurowane, z reguły nie towarzyszą mężom w zagranicznych wojażach, prasa bardzo oszczędnie publikuje ich zdjęcia. Jeśli panie już coś robią, to zajmują się biznesem, dyskontując kontakty i pozycję małżonka. Z Peng Liyuan może być inaczej – z racji zawodu już porównano ją do Carli Bruni, a także do Jackie Kennedy, bo jako Pierwsza Dama może rozruszać skostniały styl sprawowania władzy.

W Chinach wielka polityka to wciąż zabawa dla dużych chłopców, panie są z niej wykluczone. W ponad 20-osobowym biurze politycznym są raptem dwie kobiety. Jednym z filarów tego szklanego sufitu jest przekonanie, że panie zwyczajnie przynoszą pecha w polityce. Zgodnie z historycznym stereotypem kobiety doprowadziły do upadku trzech dynastii i całego cesarstwa, jedna z żon Mao przyłożyła rękę do koszmaru rewolucji kulturalnej. Peng Liyuan może teraz odczarować to fatum. Chinki nigdy jeszcze nie miały tak dobrej rzeczniczki.

Polityka 01.2013 (2889) z dnia 01.01.2013; Świat; s. 56
Oryginalny tytuł tekstu: "Mama Birma"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Rynek

Jak portier związkowiec paraliżuje całą uczelnię. 80 mln na podwyżki wciąż leży na koncie

Pracownicy Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego od początku roku czekają na wypłatę podwyżek. Blokuje je Prawda, maleńki związek zawodowy założony przez portiera.

Marcin Piątek
20.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną