Pół kraju zasiadło w ubiegłą środę przed telewizorami, by obejrzeć pojedynek o tytuł premiera Włoch 2013, czyli debatę dwóch kandydatów lewicy na szefa rządu po wiosennych wyborach parlamentarnych.
Pier Luigi Bersani, szef lewicowej Partii Demokratycznej (PD), pojawia się w studiu RAI1 w szarym garniturze i czerwonym krawacie w białe groszki, jak na byłego komunistę przystało. Jego rywal o przywództwo PD, lewicowy katolik Matteo Renzi, w krawacie niebieskim i – zgodnie z hasłem „Czeka nas ciężka praca” – z podwiniętymi rękawami białej koszuli. Tak jak oczekiwano, od początku atakuje młodszy, lżejszy i ruchliwszy Renzi. Musi, bo trzy dni wcześniej przegrał pierwszą rundę, prawybory w PD.
Pierwszy potężny cios zadaje niemal od razu: „Bersani przez 2547 dni był ministrem lewicowych rządów. Jeśli dziś Italia jest na kolanach, to także i jego wina”. Bersani jest cały czas w defensywie, ale często celnie kontruje. Renzi uważa, że PD powinna iść do wyborów sama, bez zawartych uprzednio sojuszy koalicyjnych, a Bersani na to: „Tak właśnie zrobiliśmy w 2008 r. i wygrał Berlusconi”. W ten sposób, w konwencji meczu bokserskiego, debatę relacjonowała większość włoskich mediów. Wszyscy są zgodni, że wygrał Renzi, choć „Corriere della Sera” pisze, że zaledwie o pół punktu, a „La Stampa” daje Renziemu aż trzy do jednego.
Symbol nowych Włoch
„Mnie nie wystarczy uczestnictwo. Ja chcę mieć wpływ, chcę wygrać wybory” – krzyczał Renzi już dwa lata temu na wiecu we Florencji. „Skoro nasza Partia Demokratyczna jest naprawdę demokratyczna, to niech nas wysłuchają ci na górze! Tak! Ich też chcemy zezłomować. Przecież od 20 lat lewicą kierują ci sami ludzie! Chcemy rewolucji. Rewolucji z uśmiechem na ustach”. A poniesiony entuzjazmem tłum odpowiadał mu: „Następna stacja – Italia!”. Wówczas mało kto poza Florencją brał młokosa poważnie. Media i partyjna wierchuszka przezwały Renziego lekceważąco Złomiarzem. Dziś Złomiarz brzmi dumnie, i to w całej Italii. Renzi stał się symbolem nowych, młodych Włoch i odważnych, bezkompromisowych reform.
Za datę narodzin gwiazdy trzeba przyjąć 25 listopada 2012 r. Wówczas deklarujący lewicowe poglądy Włosi (również obcokrajowcy z prawem pobytu) poszli do urn wybierać przyszłego premiera (frekwencja 3,1 mln). Niby decydowali, kto poprowadzi do wyborów lewicową Partię Demokratyczną, ale z sondaży wynika, że PD w marcu odniesie bezapelacyjne zwycięstwo, więc wybierali de facto przyszłego premiera. Prawybory wygrał, co prawda, dotychczasowy przywódca Pier Luigi Bersani, ale Renzi odniósł ogromny sukces. Zagłosowało na niego 35,5 proc. elektoratu (na Bersaniego 44,9), dość, by rzucić wyzwanie oficjalnemu liderowi. To Renzi jest dziś nadzieją włoskiej lewicy.
Rzucając wyzwanie potężnej machinie partyjnej, lewicowym mediom i autorytetom, Renzi przechwycił tak dużą liczbę głosów, że Bersani nie zdobył 50 proc. i w niedzielę musiał zmierzyć się z Renzim w drugiej turze głosowania. To porażka dla niego i partii, którym Renzi rzucił rękawicę. A miał przeciw sobie 124 ze 127 partyjnych sekretarzy w prowincjach i regionach i blisko 300 z 325 parlamentarzystów PD. I choć w niedzielnym głosowaniu miał znikome szanse na zwycięstwo, dzięki prawyborom zdobył ogromną sympatię i uznanie po obu stronach politycznej barykady. Gdyby w prawyborach lewicy brali udział wszyscy Włosi, wygrałby w cuglach.
Polityczni komentatorzy widzą w nim wielkiego reformatora i przywódcę włoskiej lewicy, którego czas już niebawem nadejdzie. Młodzi Włosi tego, który wyważy zamknięte przed nimi drzwi i rozbije szklane sufity. Co bardziej zauroczeni twierdzą nawet, że mógłby stworzyć własną partię i wygrać wiosenne wybory. Natomiast wszyscy są zgodni, że w Partii Demokratycznej, spadkobierczyni Włoskiej Partii Komunistycznej, wreszcie rozpocznie się twórczy ferment, prawdziwa dyskusja i wymiana pokoleniowa, bo przecież trudno zlekceważyć idee człowieka, który ma w ręku tak wielką część elektoratu.
Ale pojedynek Renzi-Bersani tylko formalnie jest walką w kręgu włoskiej lewicy. Jego bohaterowie znakomicie symbolizują nabrzmiały konflikt pokoleniowy i dwie ścierające się ze sobą wizje kraju, dwa różne sposoby myślenia o polityce. Spór dotyczy wszystkich Włochów. Tym bardziej że centroprawica i jej do niedawna niekwestionowany wódz Silvio Berlusconi już ponad rok temu popełnili polityczne samobójstwo, więc w tej dyskusji przestali się liczyć. Stąd warto uważniej przyjrzeć się obu pretendentom walczącym o rząd włoskich dusz i wpływy w partii, która za cztery miesiące będzie rządzić we Włoszech.
Uczeń wyzywa profesora
Łączy ich właściwie tylko jedno: brązowe oczy. Postawny, wyłysiały Bersani (61 lat) sprawia wrażenie człowieka nad wyraz poważnego i surowego, niezwykle rzeczowego, powolnego i solidnego, wyzutego z poczucia humoru, za to z mentorskim zacięciem. Nie mówi, a skanduje, zazwyczaj oskarżycielskim tonem prokuratora. Do tego ciągle pomaga sobie wskazującym palcem: przestrzega, grozi i piętnuje. Posługuje się wytartym, politycznym żargonem, co sprawia, że w telewizyjnych dyskusjach wypada dość blado, choć na wiecach, wśród samych swoich, potrafi porwać tłum. Z usług stylistów raczej nie korzysta. Perfekcyjny produkt partyjnej biurokracji, zazwyczaj opakowany w szary garnitur.
Prawie 25 lat młodszy Renzi to w porównaniu z Bersanim chłopiec ujmujący wdziękiem, delikatnością i błąkającym się po twarzy uśmieszkiem. Szczupły, niedbale elegancki, bystry i inteligentny, żywe srebro i wulkan energii. Potrafi błyskawicznie zarazić słuchaczy entuzjazmem i optymizmem, a jak trzeba, całkowicie zdominować telewizyjną dyskusję. Mówi szybko, żywym językiem, nie gardzi subtelnym żartem, ale nawet ostro zaatakowany, jak ognia unika agresji. Młodzieńczą pewność siebie, nierzadko arogancję, rozbraja uśmiechem i niewymuszonym luzem. Telewizyjne dyskusje Renziego z Bersanim przypominają konfrontację niesfornego, ale pewnego siebie ucznia z surowym profesorem.
Ale konkurenci różnią się nie tylko wiekiem i temperamentem. Dzieli ich ogląd świata i życiowe doświadczenia. Renzi jest nieodrodnym synem Florencji, kolebki włoskiej kultury. Bersani wychował się w okolicach Piacenzy, gdzie – tak jak w całej północnej Italii – panował kult pracy. Jego ojciec był mechanikiem samochodowym. Choć Pier Luigi ukończył jezuickie gimnazjum, a potem filozofię w Bolonii, zafascynował go komunizm. Z ramienia Włoskiej Partii Komunistycznej był radnym, a potem wiceprzewodniczącym prowincji w Piacenzy. Po upadku muru berlińskiego, jak większość towarzyszy, został socjaldemokratą. Płynął zawsze w mainstreamie postkomunistycznej lewicy. Jako jeden z liderów Partii Demokratycznej został przewodniczącym regionu Reggio-Emilii, a w rządach Romano Prodiego był m.in. ministrem przemysłu, transportu i rozwoju gospodarczego, by trzy lata temu wspiąć się na sam szczyt i objąć szefostwo PD.
Renzi od dziecka należał do skautów. Studiując prawo we Florencji, zaangażował się w politykę. Poszedł w ślady ojca, działacza lewego skrzydła chadecji. Działał najpierw w Partii Ludowej, potem w skupiającym lewicowych katolików ugrupowaniu Margherita. Po studiach pracował w dobrze prosperującej rodzinnej firmie marketingowej, ale polityczna pasja wzięła górę.
Już w wieku 25 lat jako obiecujący polityk Margherity został wybrany na przewodniczącego rady prowincji florenckiej. Wraz z Margheritą w 2007 r. wszedł do tworzonej wówczas PD – megapartii wszystkich umiarkowanych lewicowców. Rok później rzucił rękawicę machinie partyjnej i stanął do prawyborów na burmistrza Florencji. Niespodziewanie pobił dwóch partyjnych nominatów i latem 2009 r., po brawurowo wygranych wyborach (60 proc. głosów), wprowadził się do ratusza – słynnego Palazzo Vecchio, pamiętającego czasy Medyceuszy. Trzy lata później nabrał ochoty na fotel premiera i wyzwał na pojedynek samego szefa swojej partii.
Program bez liczb
Co mają do zaproponowania Włochom? Z Bersanim jest kłopot, bo jako szef partii musi reprezentować jej linię tak, by w miarę godzić wszystkie obecne w niej frakcje. Z kolei PD powiada, że przyjmie program zwycięzcy prawyborów. Program Bersaniego liczy 16 stron, choć da się go wycisnąć do pięciu. Nosi tytuł „10 idei zmian” i rzeczywiście składa się wyłącznie z idei. Nie ma w nim ani jednej cyfry, co nawet kibicujący Bersaniemu największy lewicowy dziennik „La Repubblica” uznał za żenujące. Z górnolotnych haseł można się domyślić, że będzie rządził, opierając się na aparacie partyjnym i jego hierarchach.
Zgodnie z żądaniami największej lewicowej centrali związkowej CGIL dodatkowo opodatkuje bogatych, będzie renegocjował pakt fiskalny i w imię wzrostu gospodarczego poluzuje wprowadzoną przez Mario Montiego dyscyplinę budżetową, a przede wszystkim zrewiduje niepopularną reformę emerytalną, czyli z powrotem obniży wiek emerytalny. Naturalnie będzie walczył z korupcją, oszustwami podatkowymi i antyeuropejskim populizmem prawicy. Obiecuje stworzyć nowe miejsca pracy, zreformować system edukacji, ograniczyć finansowanie polityki z budżetu i wiele innych pięknych rzeczy, ale nie pisze, jak i skąd weźmie na to pieniądze.
Co innego Renzi. Jest nieformalnym szefem frakcji młodych PD. Swój program w sporej części oparł na tzw. karcie florenckiej. Powstała, gdy dwa lata temu zaprosił na zjazd do Florencji młodych działaczy PD, ale też ekspertów z profesorskimi tytułami. Prosił, by w krótkich, kilkuminutowych wystąpieniach nakreślili swoją wizję i sposób odbudowy Italii, a syntezę zawarł w karcie. W swoim programie zapowiada więc, że zezłomuje ekipę starszych działaczy i otworzy szeroko drzwi młodszym. Chce jednoizbowego parlamentu i redukcji liczby parlamentarzystów o połowę. Uważa, że we wszelkich władzach obieralnych można zasiadać nie dłużej niż dwie–trzy kadencje. Obiecuje stworzenie sieci żłobków i przedszkoli, by kobiety wychowujące dzieci mogły wrócić do pracy.
Co ważne, tym i innym obietnicom, zawartym na gęsto zapisanych 36 stronach, towarzyszą szczegółowe wyjaśnienia, jak i gdzie znajdzie środki na ich realizację. Zapowiada wielką wyprzedaż należących do Skarbu Państwa nieruchomości. Ma nadzieję wygospodarować w ten sposób w ciągu dwóch lat 90 mld euro. Równocześnie obiecuje twarde przestrzeganie dyscypliny budżetowej. Mówi otwarcie, że reformy emerytalnej Montiego nie zmieni i przyrzeka, że nie będzie szukał dalszych pieniędzy w kieszeniach obywateli, nawet bogatych.
W przeciwieństwie do Bersaniego, który rozlicza centroprawicę, Renzi w ogóle nie mówi o przeszłości. Z tej okazji szczególnie prawicowe media podkreślają, że Złomiarz nie jest obciążony zapiekłą nienawiścią swojej partii do Berlusconiego. Faktycznie, w 2010 r. jako burmistrz Florencji nie wahał się odwiedzić ówczesnego premiera w jego prywatnej rezydencji pod Mediolanem, by przy winie załatwić sprawy ważne dla miasta, co zresztą część lewicy uznała za zdradę. Jak napisał najwybitniejszy prawicowy publicysta Vittorio Feltri, Renzi jako przywódca lewicy to niepowtarzalna szansa zasypania przepaści nienawiści dzielącej dziś włoskich polityków, partie i społeczeństwo.
Niemniej jednak to właśnie Bersani wygrał pierwszą turę prawyborów. W kraju, gdzie średnia wieku elit wynosi 59 lat, polityk przed czterdziestką uważany jest za dziecko. Poza tym – jak powiedział pierwszy kandydat do zezłomowania, szara eminencja PD Massimo D’Alema (63 lata) – „zwycięstwo Renziego będzie oznaczało koniec socjaldemokracji”. Elektorat lewicy najwyraźniej się obawia, że proponowane przez Renziego reformy idą za daleko, są zbyt liberalne i mogą rozbić partię. Nie wszystkim też odpowiada perspektywa zakończenia bardzo mobilizującej wojny z centroprawicą. O ile Włosi są już gotowi na swego Blaira, o tyle włoska lewica potrzebuje jeszcze trochę czasu, by się z nim oswoić.