Ronald Kessler, autor książki „In the President’s Secret Service” (W tajnej służbie prezydenta), twierdzi, że żołnierze marynarki chroniący prezydenta USA starannie zbierają pościel, szklanki i wszystkie przedmioty, których dotykał. Są potem sterylizowane lub niszczone. Chodzi o to, aby materiał genetyczny nie wpadł w ręce niepowołanych osób. Dzięki pobraniu tylko jednej komórki prezydenta można bowiem wyhodować wirusa, który zaatakuje tylko jego.
Oficjalnie amerykańskie tajne służby w ogóle odmawiają komentowania tego typu informacji. Jednak jeśli wierzyć przeciekom z WikiLeaks z 2010 r., sekretarz stanu Hillary Clinton instruowała amerykańskie ambasady, by dyskretnie zbierały próbki DNA pochodzące od przywódców obcych państw i czołowych urzędników ONZ. Najwyraźniej Stany Zjednoczone chcą uzyskać strategiczną przewagę, poznając biologiczną charakterystykę światowych przywódców. Dziwne by było, gdyby liderzy innych krajów nie robili tego samego.
Dotąd nie zanotowano w świecie prób użycia zaawansowanej broni genetycznej, jednak jest to coraz bardziej realne. Ludzkość dysponuje już bowiem technologią, która takie działania umożliwia. Już dziś jest wykorzystywana w nauce i biznesie do celów handlowych. Ponadto rozwija się w błyskawicznym tempie i jest coraz tańsza. Właściwie każdy, kto interesuje się nauką, dysponuje przyzwoitym łączem internetowym i ilością gotówki wystarczającą na zakup używanego samochodu, ma wszystko, co potrzebne, by mógł spróbować sił jako haker biologiczny. Znamy koszmarne scenariusze filmowe wykorzystania tych możliwości: złoczyńcy konstruują broń masowego rażenia, ewentualnie beztroscy naukowcy doprowadzają do przypadkowego uwolnienia się mikrobów, powodując światową pandemię. A jednak to spersonalizowana broń genetyczna stanowi największe, bo trudne do wykrycia zagrożenie.
Pełna wersja artykułu dostępna w 47 numerze "Forum".