Zabójstwo w ataku rakietowym szefa wojskowego skrzydła Hamasu Ahmeda Dżabariego zburzyło krótkotrwały i kruchy spokój w strefie Gazy. Może też stanowić kolejny krok na drodze do zmiany podstawowej równowagi sił wewnątrz samego Hamasu, a nawet w szerzej rozumianym palestyńskim ruchu narodowym. Izraelski atak to najpoważniejszy przypadek eskalacji konfliktu od czasu operacji Płynny Ołów –ofensywy na Gazę w grudniu 2008 r., która kosztowała życie około 1400 Palestyńczyków oraz 13 Izraelczyków.
Siły Obronne Izraela ogłosiły, że zabicie Dżabariego było pierwszym ciosem w „szerokiej kampanii” , której celem jest „ochrona izraelskich cywilów i sparaliżowanie terrorystycznej infrastruktury”. Faktycznie, w kolejnych godzinach zaatakowano szereg celów w Gazie, zabijając dalszych Palestyńczyków. Minister obrony Awi Dichter oznajmił, że „Izrael musi dokonać przeformatowania i przemeblowania Gazy”. Nie sprecyzował, co te złowieszczo brzmiące słowa mogą oznaczać w praktyce.
Nie da się przewidzieć, jak rozwinie się konflikt, ale jest jasne, że nawrót przemocy to wynik wielu wydarzeń zmieniających układ sił wewnątrz Hamasu oraz jego stosunki z innymi państwami regionu, Izraelem, a także Autonomią Palestyńską na Zachodnim Brzegu Jordanu. Przez dłuższy czas od zakończenia operacji Płynny Ołów władający Gazą Hamas powstrzymywał się od atakowania Izraela i starał się zapobiegać atakom podejmowanym przez inne zbrojne grupy palestyńskie. Jednak w ciągu tego roku to się zmieniło – głównie wskutek przemian w samym Hamasie.
Zgodnie z tradycyjną wewnętrzną dynamiką organizacji, przywódcy jej politbiura, prawie w całości rezydującego w sąsiednich krajach arabskich, byli bardziej wojowniczy niż ich rodacy w Gazie. To liderzy na wygnaniu utrzymywali bliskie kontakty z reżimami w Iranie i Syrii, podczas gdy rząd Hamasu w Gazie zachowywał większą powściągliwość, mając więcej do stracenia w konfrontacji z Izraelem.
Zerwanie z Damaszkiem
Sytuacja odwróciła się w ostatnich miesiącach, kiedy to zagraniczne sojusze Hamasu przeszły zasadnicze zmiany, a jego krajowe skrzydło podjęło śmiałą próbę przejęcia władzy. Związki z Damaszkiem załamały się całkowicie, gdy Hamas opowiedział się przeciw reżimowi prezydenta Baszara al-Asada. Politbiuro musiało opuścić centralę w Damaszku i jest teraz rozrzucone po stolicach świata arabskiego. Doprowadziło to również do ogromnych napięć z Iranem, który najwyraźniej znacznie ograniczył finansowanie palestyńskiej organizacji.
Kierownictwo w Gazie coraz częściej dowodziło, że politbiuro nie stanowi nadrzędnego przywództwa, ale raczej dyplomatyczne skrzydło, którego główną rolą jest zapewnianie międzynarodowej pomocy i wsparcia ze strony zagranicznych rządów. Zgodnie z tą argumentacją to siły paramilitarne i rząd Hamasu w Gazie są u steru, bo są naprawdę zaangażowane w walkę z Izraelem.
Pragnienie, by objąć przewodnictwo w tej dziedzinie, wyjaśnia, dlaczego Hamas zaangażował się w tym roku w ataki rakietowe i dlaczego robił znacznie mniej, by zapobiec aktywności innych grup w ostatnich tygodniach. Ataki mają być kolejnym argumentem na rzecz transferu przywództwa od emigrantów do politycznego i wojskowego kierownictwa w Gazie, które przedstawia siebie jako tych, którzy rządzą i walczą.
Wewnętrzne zmagania zaostrzyło wrześniowe oświadczenie obecnego szefa Hamasu, który ogłosił, że zamierza zrezygnować z pełnionej funkcji. Dwaj kandydaci na jego miejsce to de facto lider organizacji w Gazie, Ismail Hanija, oraz obecny numer dwa w politbiurze, urzędujący w Kairze Musa Abu Marzuk. Zwycięstwo Haniji scementowałoby przekazanie władzy w Hamasie do Gazy, podczas gdy Abu Marzuk jest przedstawicielem tych, którzy wiążą dalsze losy organizacji z Islamski Przebudzeniem, jak Hamas interpretuje to, co inni nazywają arabską wiosną. Ataki rakietowe nasiliły się nie tylko w okresie intensywnego sporu wewnętrznego, ale również przed zbliżającymi się styczniowymi wyborami w Izraelu. Rząd Beniamina Netanjahu znalazł się pod ogromną presją i musiał odpowiedzieć na ostrzał– według strony izraelskiej chodzi o ponad 800 rakiet od początku roku. Zabójstwo Dżabariego to wyraźny sygnał tej determinacji.
Osłabić Autonomię, to wzmocnić Hamas
Netanjahu zbudował polityczną karierę na kwestiach bezpieczeństwa, ale wbrew jego nadziei, że pożoga będzie mieć ograniczoną skalę, sytuacja może łatwo wymknąć się spod czyjejkolwiek kontroli. Trzeci bardzo istotny kontekst izraelskiej ofensywy to inicjatywa Organizacji Wyzwolenia Palestyny, by oficjalnie poprosić o podniesienie statusu Palestyńczyków w Zgromadzeniu Ogólnym Organizacji Narodów Zjednoczonych do „nieczłonkowskiego państwa obserwatora”. Izrael zaciekle sprzeciwia się rezolucji, która – jeśli zostanie poddana pod głosowanie – z pewnością zdobędzie konieczną większość. Zareagował całą serią złowieszczych gróźb: odcięcia wpływów podatkowych na rzecz Autonomii Palestyńskiej, ogłoszenia nieważności porozumień z Oslo, obalenia prezydenta Autonomii Mahmuda Abbasa, rozszerzenia akcji osadniczej, a nawet aneksji okupowanej części Zachodniego Brzegu.
Izrael – najwyraźniej z powodzeniem – zabiega też o amerykański i europejski sprzeciw wobec dążeń do ustanowienia palestyńskiego państwa. Krok OWP uznano za „jednostronny” i prowokacyjny, co przygotowuje grunt pod działania odwetowe. Izrael musi mieć jednak świadomość, że jakiekolwiek dalsze finansowe, dyplomatyczne czy polityczne ciosy zadawane ciężko niedomagającej Autonomii – obecnie niebędącej w stanie płacić pensji pracownikom publicznym – mogą tylko wzmocnić Hamas.
Patroni przybywają z darami
W chwili ubiegłorocznej inicjatywy OWP w ONZ Hamas – przechodzący wówczas kryzys stosunków z Syrią i Iranem – był w takiej rozsypce, że nie mógł wykorzystać izraelskiej „kary” dla OWP. Jednak tym razem sytuacja jest zupełnie inna: wydaje się, że osiągnięcie regionalnego i międzynarodowego uznania jest na wyciągnięcie ręki. Gazę odwiedził niedawno, jako pierwsza głowa państwa, emir Kataru. Obiecał tamtejszemu, faktycznie hamasowskiemu rządowi 400 mln dolarów na pomoc w odbudowie. Turecki premier Recep Tayyip Erdogan podobno również rozważa oficjalną wizytę w Gazie. O względy Hamasu stara się także Egipt, choć prezydent Mohamed Mursi zrobił dotychczas niewiele, by udzielić mu praktycznej pomocy.
Hamas może po raz pierwszy od wielu lat twierdzić, że ma wizję, wiarygodnych patronów i doczekał się sposobnej chwili do działania, jako główny beneficjent fali politycznych zwycięstw islamistów na Bliskim Wschodzie. Może też przekonywać, że konkurencyjna OWP nie ma pieniędzy, przyjaciół, wizji ani przyszłości. Jeśli OWP wystąpi ze swoją inicjatywą w ONZ, a Izrael i Zachód zareagują znaczącymi środkami odwetowymi, Hamas będzie miał większą niż kiedykolwiek szansę na polityczne korzyści. Nigdy jeszcze nie był tak blisko upragnionego celu, jakim jest przejęcie kontroli nad palestyńskim ruchem narodowym – a może nawet nad samą OWP – z rąk świeckich nacjonalistów.
Naród izraelski nie znajdzie pokoju ani bezpieczeństwa w niekończących się wojnach z wciąż zmieniającym się zastępem palestyńskich organizacji bojowych. Ich istnienie jest nieuniknionym skutkiem braku porozumienia pokojowego. Mimo zniszczeń i ofiar operacja Płynny Ołów nie rozwiązała żadnego z problemów związanych z bezpieczeństwem Izraela i nie osłabiła władzy Hamasu w Gazie. Wystawiła za to państwo izraelskie na bezprecedensowe międzynarodowe potępienie w związku z atakowaniem cywilów i celów niewojskowych, domniemanymi zbrodniami wojennymi i nadmiernym użyciem siły. Tych, którzy odpalają rakiety z Gazy albo przyzwalają na takie ataki, również należy winić za izraelską reakcję, której się spodziewają. Cenę, jak zawsze, zapłacą głównie zwyczajni, niewinni Palestyńczycy.
Z pewnością zabójstwo Dżabariego to poważny cios dla wojskowego skrzydła Hamasu, które utraciło wieloletniego przywódcę. Ale nawet jeśli to początek „przeformatowania” Gazy, Izrael może po raz kolejny skończyć jako zwycięzca bitwy, który przegra wojnę: jeśli nie będzie ostrożny, rozwój wypadków w Gazie bardziej wzmocni niż osłabi Hamas. Co gorsze, może też dodać sił nowym, skrajnym palestyńskim organizacjom dżihadystów, które zaczęły pojawiać się w Gazie. Potencjał błędu w ocenie sytuacji – możliwość wywołania kolejnego okresu zamętu – jest dla wszystkich stron bardzo wysoki.
Autor (ur. w 1963 r. w Libanie), z wykształcenia literaturoznawca, jest amerykańskim publicystą, ekspertem ds. Bliskiego Wschodu.