Przy okazji amerykańskich wyborów przeprowadzono również referendum, w którym większość Portorykańczyków opowiedziała się za przyłączeniem swojej ojczyzny do USA. Wcześniej karaibska wysepka była tylko terytorium stowarzyszonym, jej mieszkańcy mieli amerykańskie obywatelstwo, ale nie mogli wybierać prezydenta, a ich delegat do Izby Reprezentantów nie miał prawa głosu. Zarówno Obama, jak i Romney już kilka miesięcy temu oznajmili, że „w pełni uszanują wolę Portoryko”, ale ostateczna decyzja, czy zostanie ono 51 stanem, należy do Kongresu. Ten jednak nigdy nie odrzucił takiej prośby (jako ostatnie zostały przyjęte Hawaje w 1959 r.), więc niedługo będzie trzeba dodać nową gwiazdkę do flagi.
Zmiana dokonuje się w atmosferze rosnących napięć etnicznych w USA. Południowe stany, które borykają się z nielegalną imigracją z Meksyku i Ameryki Środkowej, od kilku lat wprowadzają skierowane przeciw nim prawa, często ocierające się o rasizm, jak w ustawach z Alabamy czy Arizony. Tymczasem Latynosi stają się coraz ważniejszym elektoratem. Prawo głosu mają już 24 mln z nich, a co roku do tej grupy dołącza kolejne 600 tys. nowych wyborców. Żadna inna grupa etniczna w Ameryce nie może się pochwalić takim wzrostem. W przyszłości o przywództwie Ameryki mogą więc decydować Latynosi, a dołączenie Portoryko tylko ten proces przyśpieszy.