Zniszczone domy, brak prądu, kolejki po benzynę – dla mieszkańców New Jersey dotkniętych huraganem Sandy wtorkowe wybory prezydenckie były najmniejszym zmartwieniem. A będzie gorzej, bo według meteorologów nad Wschodnie Wybrzeże USA nadciąga nor’easter, zimowy sztorm podobny do huraganu. Na zrujnowanych obszarach już na początku tygodnia zaczął padać deszcz ze śniegiem, spadła też temperatura. W rezultacie władze musiały jednocześnie nieść pomoc, rozstawiać polowe lokale wyborcze i szykować się do ewakuacji kolejnych 40 tys. mieszkańców w samym tylko stanie Nowy Jork.
Wbrew nadziejom prawicowych mediów Sandy nie zaszkodził Barackowi Obamie. Na dzień przed wyborami niektórzy uważali wręcz, że mu pomoże – inaczej niż po Katrinie, tym razem władze federalne sprawnie zorganizowały pomoc, co dowiodło, że państwo, zaciekle zwalczane przez Mitta Romneya, na coś się jednak przydaje. Zarówno republikański gubernator New Jersey, jak i kojarzony z prawicą burmistrz Nowego Jorku chwalili Obamę za odpowiedź na kataklizm. Wyborów huragan jednak nie rozstrzygnął – w obu dotkniętych stanach prezydent od dawna miał pewną przewagę sondażową.
W Europie Obama wygrał już w przedbiegach – takie wyniki przyniosła tegoroczna edycja Transatlantic Trends, badania opinii publicznej prowadzonego przez German Marshall Fund. Gdyby Europejczycy mogli głosować, najwięcej głosów otrzymałby we Francji (89 proc.) i Niemczech (87 proc.). Urzędujący prezydent wygrałby nawet w Rosji i Polsce, choć w tych dwóch krajach zebrałby najmniej głosów w Europie – odpowiednio 27 i 35 proc. Polska jest też osobliwym krajem, gdzie największe poparcie na całym Kontynencie odnotował Mitt Romney – kandydat republikanów dostałby u nas 16 proc. głosów, znacznie więcej niż u innych Europejczyków. Co równie wymowne, 49 proc. Polaków nie wiedziałoby, na kogo zagłosować.