Świat

Ameryka wraca do domu

WYWIAD: Żakowski z Friedmanem o Ameryce i Europie

„Świat nadal oczekuje, że Ameryka rozwiąże każdy regionalny kryzys. A my już wiemy, że to absurd”. „Świat nadal oczekuje, że Ameryka rozwiąże każdy regionalny kryzys. A my już wiemy, że to absurd”. DVIDSHUB / Flickr CC by 2.0
Z George’em Friedmanem, amerykańskim politologiem, właścicielem prywatnej agencji wywiadowczej, o nadmiernym znaczeniu Niemiec w Europie i militarnych obowiązkach Polski.
„Od lat wszyscy wiedzieli, że Afganistan jest tykającą bombą. A w 2003 r. CIA była kompletnie nieprzygotowana do wojny w Afganistanie”DVIDSHUB/Flickr CC by 2.0 „Od lat wszyscy wiedzieli, że Afganistan jest tykającą bombą. A w 2003 r. CIA była kompletnie nieprzygotowana do wojny w Afganistanie”
„Metoda Stratforu to geopolityka. Jej założenie jest takie, że wszystkie relacje mają polityczne znaczenie”.Lance Rosenfield/Corbis „Metoda Stratforu to geopolityka. Jej założenie jest takie, że wszystkie relacje mają polityczne znaczenie”.

Jacek Żakowski: – Jak pan szpieguje?
George Friedman: – Nie szpieguję.

To czym się pan zajmuje?
Tym, co pan.

Jestem dziennikarzem.
A ja analitykiem.

Wywiadu.
Firmy wywiadowczej. Zbieramy informacje, integrujemy, dostarczamy odbiorcom.

Którzy płacą.
Na stronie Stratforu znajdzie pan darmowe raporty pisane przez wybitnych ekspertów. Wszystko, co robimy, jest legalne. To wywiad. Nie szpiegostwo. CIA ma dwa piony – wywiadowczy i operacyjny. Pion operacyjny szpieguje. Pion wywiadowczy analizuje. Jak my, jak Zespół Wywiadu w „The Economist”, jak pan.

Nie werbuję agentów.
My też nie werbujemy. Pozyskujemy źródła.

Niejawne.
Pan się chwali każdym źródłem po nazwisku? 

Krowa daje mleko i mleczarz daje mleko. Pan chce dowieść, że nie ma różnicy między mleczarzem a krową.
Jest. Pan, jako dziennikarz, powinien wiedzieć, co się stało. Ja, jako analityk wywiadu, powinienem wiedzieć, co się stanie.

Pan z jakich źródeł korzysta?
Z tych, co pan. Bywamy na tych samych konferencjach. Poznajemy ważne osoby. Podtrzymujemy kontakty. Umawiamy się na lunche i kolacje. Pytamy, słuchamy, porównujemy. Integrujemy wiedzę i układamy w narracje potrzebne odbiorcom.

Jak dyplomaci.
Metoda Stratforu to geopolityka. Jej założenie jest takie, że wszystkie relacje mają polityczne znaczenie. Nasza rozmowa też. Pod jej wpływem pan będzie kształtował swoje otoczenie, ja swoje. Wszyscy świadomie lub nie uprawiamy politykę. Niektórzy rozmawiają z nami otwarcie, a inni poufnie. Jak ktoś poufnie rozmawia z panem, nazywa się go „anonimowym rozmówcą”. Jak rozmawia poufnie ze mną, nazywa się go „tajnym źródłem”.

U mnie CIA nie zamawia raportów.
Czytają POLITYKĘ i nasze biuletyny. Obaj wpływamy na ich opinię. Nie mają lepszych źródeł.

Teraz mnie pan przestraszył.
Też się przestraszyłem, gdy to zrozumiałem. Od lat wszyscy wiedzieli, że Afganistan jest tykającą bombą. A w 2003 r. CIA była kompletnie nieprzygotowana do wojny w Afganistanie. Wszystko ją zaskakiwało. Rok 1989 w Polsce – też. Świat nie jest bezpieczny, kiedy największy wywiad nie rozumie kluczowych regionów.

Dlaczego nie rozumie?
Ma za dużo ludzi i pieniędzy, więc awansują ci, którzy są dobrzy w zarządzaniu. Nie ci, którzy są dobrzy w gromadzeniu danych i analizowaniu wyzwań. CIA uważa, że musi wiedzieć wszystko o wszystkim, więc nie jest w stanie się skupić na ważnym. Znali wszystkie kochanki irackich ministrów, a nie mieli pojęcia, co w razie inwazji zrobią zwykli Irakijczycy. I nawet wzmianka o największym zagrożeniu im nie przechodzi przez usta.

Co to za zagrożenie?
Podkopywanie naszej demokracji przez imperialne funkcje Ameryki.

Czyli?
Zarządzanie światem wymusza przekazywanie władzy technokratom. Nie chodzi o to, że władzę przejęli źli faceci. Nie ma wśród nich Stalina. Próbują zapewnić bezpieczeństwo Ameryce. To nic złego. Groźne jest to, że decyzje nie są poddane procedurom demokratycznym.

Na przykład.
Chodzi o proces. Bronią Sowietów było KGB. Musieliśmy stworzyć CIA jako przeciwwagę. U nas też powstał system ingerujący w prywatne życie ludzi. Najgorszym objawem był maccartyzm. Dziś mamy podobny dylemat. Jak odpowiadać na globalne ryzyko, nie podkopując demokratycznych instytucji. Niestety, nasze imperium stwarza zagrożenie dla naszej republiki.

Nie przypominam sobie imperium, które by nie miało problemu z republiką. Od Rzymu poczynając, przez Francję Napoleona i Prusy, po carską i sowiecką Rosję, imperia powstawały kosztem republiki i upadały, kiedy próbowały się demokratyzować.
Ale chciały być imperiami. A Ameryka to imperium mimo woli. Jest też inna różnica. W każdym imperium była klasa, która chętnie zawieszała działanie demokracji. W Ameryce jej nie ma. Jesteśmy społeczeństwem z gruntu demokratycznym, a nasze dzieci wciąż walczą.

Jak pański syn.
I córka. Była w Iraku dwa lata. Też dlatego jestem wściekły na CIA. Nie sprzeciwiałem się wojnie. Sprzeciwiałem się okupowaniu kraju na końcu świata. To było głupie i niedemokratyczne. Nikt nas nie zapytał, czy chcemy okupować Irak. A większość powiedziałaby „nie”. Ale w imperiach się takich pytań nie stawia. Dlatego republika słabnie.

 

 

Co z tym zrobić?
To kłopot. Wydawało nam się, że sto lat będziemy się zmagali z Sowietami. A oni znikli. ZSRR upadł. Zostaliśmy z całym światem na głowie. Na początku myśleliśmy, że będzie prościej. Uratujemy Kosowo i inne kraje. Ale się okazało, że trudno być samotnym imperium. Tak czy inaczej wszyscy są przeciw tobie. I czegoś od ciebie chcą. Jesteśmy w pułapce. Mamy władzę, której nie chcemy i której nikt nie chce z nas zdjąć. Wszyscy mówią, że świat powinien być wielobiegunowy, a nikt nie kiwa palcem, by stworzyć inny biegun. Syria to dobry przykład. Jak nic nie zrobimy, wszyscy będą nas winili za tysiące ofiar. Cokolwiek zrobimy, będzie dokładnie tak samo.

Będziecie spokojnie patrzyli?
Basen Morza Śródziemnego to problem Europejczyków. Pomogliśmy wam w Libii. Ale nie możecie wiecznie się nami wysługiwać. Ameryka zrozumiała, że nie wszystko może. W Libii nie mamy ważnych interesów. Ani w Syrii. Nie przyjmowaliśmy tam żadnych zobowiązań. Dlaczego mamy tam ginąć? W Ameryce rośnie poczucie, że tego imperium nie chcemy. Ale nikt nam nie wierzy, że nie chcemy. I nikt nie dziękuje, że je utrzymujemy.

Bo jesteście za dużym słoniem jak na globalne bajorko.
Nie schudniemy z dnia na dzień. Staramy się uniezależnić od importu surowców, żeby trochę zwinąć imperialne cielsko. Ale to nie jest proste. Europejczycy najlepiej wiedzą, że zarządzanie krajem liczącym 340 mln ludzi to złożony proces. Obama ani Romney przez noc, ani przez kadencję, Ameryki i świata nie zmienią. Od 10 lat walczymy i mamy tego dość. Nasza następna wojna będzie musiała wprost dotyczyć amerykańskich interesów.

Jest amerykański interes w obronie japońskich wysepek przed Chinami?
To nie jest poważny problem naszej polityki.

Wojna z Chinami nie jest poważnym problemem?
Wojna z Chinami w grę nie wchodzi. Nie da się zająć Chin. Chiny nie mają floty.

Mają lotniskowiec.
Jeden. Czyli oni nie mogą zaatakować nas. A my nie możemy ich podbić. Gdyby zaatakowali Japonię, Tajwan albo Południową Koreę, możemy udzielić pomocy, nie wysyłając armii do Chin. W Waszyngtonie to się rozegra na szczeblu zastępcy sekretarza stanu do spraw Dalekiego Wschodu.

Gdyby Chińczycy zaatakowali wysepki…
Nie zaatakują. Wysłali łodzie rybackie. Pokazali kanonierki. To mało, żeby prowadzić wojnę z Ameryką. Chiny to potężny kraj, ale są sprawy, w których nawet potężne kraje są bezradne. Gdyby Rosjanie weszli na Łotwę, Ameryka też byłaby bezradna. Kto by miał jej bronić?

NATO?
Polska obroniłaby Łotwę?

Polska PiS by broniła.
Jak? Czym? Bezpieczeństwo i wojna to poważne sprawy. Nie wolno tworzyć iluzji. Ameryka kontroluje oceany. Ale nie może kontrolować każdego miejsca na ziemi. Jako młode imperium próbowała. Już wie, że to niemożliwe. Chińczycy wiedzą, że nie mogą zaatakować Japonii ani Tajwanu, bo kontrolujemy ocean. My wiemy, że są kraje, którym nie zdążymy pomóc, jeśli np. Rosja je zaatakuje. Ale Rosja ani Chiny nie są dla nas strategicznym problemem. Problemem jest odrodzenie Japonii jako wielkiej potęgi.

To jest dla Ameryki groźba czy nadzieja?
Wzmocnienie Japonii początkowo będziemy wspierali. Ale na długą metę Ameryka uzna za zagrożenie każdą morską potęgę na Pacyfiku. Zawsze tak robimy. Wspieraliśmy Stalina przeciw Hitlerowi. Potem zostaliśmy z przeciwnikiem, którego siłę pomogliśmy zbudować.

Divide et impera ma granice. Chińczycy budują jeszcze dwa lotniskowce. Planują następne. Za kilkanaście lat będą mieli flotę.
Lub nie. Ich gospodarka zwalnia. W całym regionie rozgrywa się geopolityczne kabuki. Teatr gestów i konwenansów. Jest wielu pretendentów – Chiny, Japonia, Filipiny, Indonezja, Korea. A żaden nie ma floty, by sięgnąć poza swoje terytorium.

Chińczycy będą mieli.
Nie starczą okręty, by mieć flotę. Trzeba 10 lat pływać, by być kapitanem. I 20 lat, by zostać admirałem. By stworzyć flotę, potrzeba pół wieku. Za pół wieku od morskiej ważniejsza będzie flota kosmiczna.

Dlatego bardziej martwię się Europą. Europa w obecnym kształcie wyłoniła się w 1991 r. 17 lat później przyszedł kryzys. Przez pięć lat się z nim nie uporała.

Japonia 20 lat nie uporała się z kryzysem.
Ale z Europą mamy wyjątkowe relacje. Przez ostatnią dekadę bolesne.

Dla Ameryki?
Oczywiście. Amerykanie czują, że w XX w. europejska dyplomacja zawiodła dwukrotnie i musieliśmy z tego powodu ginąć. A od 1948 do 91 r. straciliśmy fortunę, chroniąc Europę. W zamian trochę pomogliście nam w Afganistanie. Poza tym tylko nas krytykujecie.

Głównie wojnę w Iraku.
Nawet jeżeli wojna w Iraku była idiotyczna i sami wpędziliśmy się tam w tarapaty, byliście nam winni pomoc w stu takich wojnach. Jak nie chcieliście pomóc, powinniście siedzieć cicho, kiedy ginęliśmy na pustyni. Kiedy zestawiamy nasz błąd w sprawie irackiej z błędami Europy, za które Ameryka w I i II wojnie płaciła krwią i pieniędzmi, czujemy się oszukani. Nie krytykowaliśmy Francji, kiedy nie dawała rady z Hitlerem. Dlaczego krytykowaliście nas, kiedy nie dawaliśmy rady z ibn Ladenem?

Wdaliście się w awanturę, która niczym wam nie groziła. Nie potrzebowaliście ratunku, jak Europa 60 lat wcześniej.
Ale dlaczego po takim doświadczeniu Ameryka miałaby dać – na przykład Polsce – gwarancje bezpieczeństwa?

Rumsfeld miał logiczną odpowiedź. Stara Europa jest zła, a nowa Europa jest dobra. Polska to „nowa Europa”.
Geopolityka ma lepszą odpowiedź. Polska jako klin między Rosją i Niemcami jest ważna dla równowagi w regionie. Wasz sojusz z Ameryką zmniejsza ryzyko dominacji sojuszu niemiecko-rosyjskiego. Mamy wspólny interes. Mamy też powody, by gwarantować bezpieczeństwo starej Europy. Ale czy w razie czego możemy liczyć na Europę? Poczucie zdrady jest w Ameryce silne. To problem.

Bo rozsadza NATO?
Bo podkopuje jedyną siłę zdolną do stabilizowania świata. Jeżeli amerykańsko-europejskie więzi są słabe, cały świat ma problem.

Myśli pan, że rozczarowanie Europą i ciężar utrzymania imperium popchnie Amerykę do nowego izolacjonizmu?
Ciekawsze jest pytanie, czy Europa zmierza ku izolacjonizmowi? Europa jest demograficznie i ekonomicznie większa niż Ameryka. Ale my przyjęliśmy odpowiedzialność za globalny ład, a wy uprawiacie izolacjonizm. Żeby usprawiedliwić bezczynność i beztroskę, wymyśliliście „miękką siłę”, której ja kompletnie nie rozumiem.

Miękką siłę wymyślił profesor Nye z Harvardu. To jest amerykański koncept, by oprzeć panowanie na demokratycznym marzeniu, Hollywood i bankach, zamiast na lotniskowcach.
To objaw dołączania przez Amerykę do euroizolacjonizmu. Teraz jest pytanie, czy bez wsparcia Europejczyków USA będą kontynuowały politykę interwencjonizmu?

Będą?
To zależy od was. Jeżeli w Syrii Europa nic nie robi, a zarzuca Ameryce bezczynność; jeżeli Europa angażuje się w Libii, a po paru dniach stwierdza, że ma za mało siły i żąda udziału Ameryki, to Amerykanie skłaniają się ku izolacjonizmowi. Niech Europejczycy wreszcie wydorośleją. Niech wezmą odpowiedzialność choćby za najbliższe otoczenie.

 

 

Europa wpycha was w izolacjonizm?
Oczywiście. Instytucją, która nas strategicznie łączy, jest NATO. Sojusz Europy, Ameryki i Turcji to oś światowego ładu. Widzimy, jak słabnie przywiązanie Europy do NATO, i zastanawiamy się, co dziś oznacza sojusz atlantycki. Europa sobie tego pytania nie stawia, bo coraz mniej interesuje się światem i coraz mniej go rozumie. Dlatego najważniejsze jest pytanie o Europę. Przyszłość nie zależy od Chin, od muzułmanów ani od Ameryki, ale od Europejczyków. Europa może odgrywać każdą rolę. Tylko musi coś wybrać. Na peryferiach waszego horyzontu są dwa kraje, wobec których nie jesteście w stanie się określić. USA i Turcja. To jest groźne dla wszystkich. Dlatego Ameryka będzie uparcie czekała, aż zaczniecie coś robić.

Mamy wejść do Syrii, by przekonać was, że jesteśmy dorośli?
Róbcie, co chcecie. My nie mamy fundamentalnych interesów w Syrii.

Macie fundamentalny interes w przyszłości Izraela.
Nie tak jak kiedyś. Do lat 70. przetrwanie Izraela było dla Ameryki sprawą zasadniczą. Teraz to jest bardziej złożone. Gdyby chodziło o przetrwanie państwa izraelskiego, sprawa byłaby poważna. Jeżeli chodzi o osiedla na Zachodnim Brzegu, to dla nas nie ma sprawy. Istnienie Izraela nie jest zagrożone. Zagrożony może być tylko komfort jego istnienia. Dlatego w sprawie irańskiej bomby Izraelczycy i Amerykanie poważnie się różnią. Izrael chce atakować. My uważamy, że ryzyko związane z atakiem jest duże, a szansa na sukces mała. Bardziej racjonalne jest szukanie porozumienia z Iranem. Irańczycy nie są wariatami. Nie zaatakują wiedząc, że nastąpiłby zmasowany rewanż. Kochają swoje dzieci i sami nie chcą ginąć. Budują rakiety i bomby, żeby chronić reżim. Boją się tego, co Ameryka zrobiła w Iraku i Afganistanie.

To usprawiedliwia budowanie bomby?
Zdaniem Ameryki obustronna pewność zniszczenia jest gwarancją pokoju. To działało w naszych relacjach z Sowietami i będzie działało w relacjach Iranu z Izraelem. Nawet jeżeli Irańczycy zbudują tę bombę, będą wiedzieli, że Izrael odpowie i zginą, jeśli jej użyją. To wystarczający powód, żeby nie atakować Iranu.

Izrael nie jest tego pewny.
Dlatego się spieramy. Świat nadal oczekuje, że Ameryka rozwiąże każdy regionalny kryzys. A my już wiemy, że to absurd.

Bo już nie jesteście tak silni?
Każdą armię możemy pokonać. Ale nie umiemy prowadzić okupacji. Możemy okupować Afganistan bez końca, jeżeli się zgodzimy, by co roku ginęło tam dwa tysiące naszych żołnierzy. A tego nie chcemy. Uzmysławiamy sobie, że jest nam obojętne, kto rządzi w Afganistanie. Chcieliśmy uniemożliwić talibom przeprowadzanie ataków na Amerykę. I to się udało. Innych interesów w Afganistanie nie mamy. Więc po co ta okupacja?

Żeby demokratyzować?
Mieliśmy ideę zdemokratyzowania świata. Ale już jej nie mamy. Zrobiliśmy swoje i wracamy do domu.

Niemrawo.
Bo poza interesami mamy poczucie odpowiedzialności za los sojuszników. W Wietnamie ani w Afganistanie Ameryka nie porzuca swoich sojuszników z dnia na dzień, jak Francuzi w Algierii. Nawet kiedy jednocześnie zmagamy się z wojną i z kryzysem.

Co to jest za kryzys? Finansowy? Ekonomiczny? Polityczny? Cywilizacyjny?
To jest kryzys geopolityczny wynikający z upadku europejskich imperiów. Po 1991 r., kiedy upadł ZSRR, pierwszy raz od 500 lat żadne europejskie mocarstwo nie jest potęgą światową. Unia Europejska mogłaby być, ale nie wie, czy chce, czym jest i po co istnieje. Odpowiedź na pytanie, po co Europejczykom Unia, brzmi: „żebyśmy byli bogaci”. Kiedy przychodzi kryzys i bogactwo topnieje, znika racja istnienia Unii. Trzeba ją inaczej uzasadnić. A nie wiadomo jak. Na tym polega zasadniczy kryzys.

Kryzys wybuchł w Ameryce.
Ameryka to projekt moralny, militarny, ekonomiczny. Nas łączy wiele spraw. A was tylko jedna. I co dalej? Trzeba znaleźć uzasadnienie.

Pokój.
W Europie mało kto pamięta, że może go nie być. Polska przetrwała bardzo trudne czasy, bo Polaków coś łączy. W imię czego Europa ma przetrwać trudne czasy? Napięcie między Grecją i Niemcami jest emblematyczne dla pytania, co jedno europejskie państwo winne jest innemu. To nie unia. To strefa wolnego handlu. Można wejść i wyjść nie tracąc tożsamości. Żaden stan nie mógłby opuścić USA, nie tracąc tożsamości. Nas stać na ponoszenie wyrzeczeń dla Ameryki. Żaden kraj Unii nie chce wyrzeczeń na rzecz Aten.

I żaden stan nie chce wyrzeczeń na rzecz Detroit albo Alabamy.
Ale je ponosimy. Mieliśmy w tej sprawie wojnę secesyjną. Wygrali ci, którzy uważali, że Ameryka jest jedna, choć tworzy ją wiele stanów. Naszą jedność przypieczętowaliśmy krwią. Wy – nie. U nas sytuacja jest jasna. U was – nie.

Teraz się wyjaśnia.
Przez dwa tysiące lat europejskie państwa zachowywały się w określony sposób. Tę tradycję Europa ma zakorzenioną w kulturze. Od kilkunastu lat próbujecie ją zmienić. Czy to starczy w obliczu wyzwania, przed którym stoicie?

Mam nadzieję.
To nie jest wystarczający kapitał. Patrząc na wasze problemy, wiem, że muszę odróżnić Europę od Unii. Europa jest ważną częścią współczesnego świata. Jest bogata i silna. A Unia to eksperyment o nieznanej przyszłości. Nie jest dla mnie jasne, czy powinniśmy brać ją pod uwagę w strategicznym myśleniu. A jestem pewien, że musimy brać pod uwagę Niemcy, Włochy, Hiszpanię, Polskę. I zwłaszcza musimy mieć na oku Niemcy.

Bo są najsilniejsze?
Bo w XX w. z powodu Niemiec braliśmy udział w trzech wojnach – w I wojnie światowej, w II wojnie światowej i w zimnej wojnie. Nie jesteśmy jeszcze zaniepokojeni, ale jeżeli Niemcy wyzwolą się z Europy, będziemy bardzo uważni. Niemcy to czwarta gospodarka świata. Prawie połowa ich PKB pochodzi z eksportu. Taki kraj musi mieć politykę zagraniczną. Teraz to jest głównie polityka europejska. Jeśli Unia upadnie, sytuacja się zmieni. To czarny sen Ameryki. I Polski chyba też. On nas łączy. Możemy być sobie niezbędni.

Za Busha Wolfowitz pytany, jaka jest amerykańska polityka wobec Unii, powiedział: „dezintegracja”. Czy z tego, co pan mówi, wynika, że wpływowy zastępca sekretarza obrony źle rozumiał interes Ameryki?
Dezintegracja nie musi osłabić Europy. Uwolnione Niemcy mogą być silniejszym globalnym graczem. Ale ważniejsze jest to, że geopolityka zmieniłaby się zasadniczo. Wolfowitz miał nadzieję, że jeśli pozbędziemy się Unii, pozbędziemy się rywala, jakim jest Europa. To absurd. Europa zostanie. I będzie bardziej nieobliczalna niż kiedykolwiek wcześniej.

Groźniejsza?
Nie wiadomo. Europejczycy nie bardzo wyobrażają już sobie Europę bez Unii.

Jesteśmy z tego dumni.
Bo wydaje wam się, że od 1945 r. integracja ratowała Europę przed wojną. To nieporozumienie. Nie było wojny między Europejczykami, bo w Europie stali naprzeciw siebie Rosjanie i Amerykanie. To się skończyło. Naszym zdaniem Unia jest miłą ideą. Ale mało skuteczną. Od trzech lat co tydzień ogłaszacie, że załatwiliście sprawę kryzysu zadłużeniowego. To się nie udaje. Bo narodowe interesy są sprzeczne, a interes wspólny nie ma reprezentacji i egzekutywy. Z punktu widzenia analityka wywiadu dobrze to nie wygląda.

W jakim sensie?
Widzę niedziałające instytucje i czwartą największą gospodarkę świata, która od zjednoczenia w 1871 r. jest w centrum europejskich problemów. Nie twierdzę, że Niemcy się nigdy nie zmienią, ale pamiętam, że w 1932 r. były liberalną demokracją. Zastanawiam się, dlaczego stosunki amerykańsko-niemieckie nie są tak dobre, jakby mogły. Zastanawiam się, jak poważne są związki niemiecko-rosyjskie. Te dwie osie w ciągu 20–30 lat mogą stworzyć problemy w Europie. Dlatego zasadnicze znaczenie mają stosunki polsko-niemieckie i polsko-amerykańskie. W trójkącie Ameryka–Niemcy–Polska mogą się zdecydować sprawy ważne dla świata.

Ale nie chcecie zaangażować się w Polsce przez obecność wojskową.
Dziś nie ma powodu. A strategicznie Ameryka jako gwarant bezpieczeństwa Polski jest wymagającym partnerem. Konieczna jest klauzula sześciomiesięczna. Musicie być zdolni do półrocznej samodzielnej obrony. Tyle zajmie nam włączenie się do walki. Jeżeli się włączymy. Polska musi mieć – jak Izrael – silną armię, żebyśmy dali gwarancje.

Pan widzi, co militaryzacja zrobiła z waszą republiką. Widzimy, co zrobiła z republiką w Izraelu. Nasza republika jest jeszcze bardziej niedojrzała.
To jest ryzyko. Ale musicie wybrać. Każdy wywiad będzie to obserwował. Ja też.

O Boże!
Jesteście między Rosją i Niemcami, jest was prawie 40 mln, macie dużą gospodarkę, więc macie znaczenie. Dla świata ma znaczenie, dokąd Polska historycznie zmierza. Wiele osób będzie ciężko pracowało, żeby ten trend odczytać.

rozmawiał Jacek Żakowski

George Friedman, założyciel Stratfor, jest jednym z najbardziej kontrowersyjnych analityków politycznych w USA. Jego dwie wydane w Polsce książki („Następne 100 lat” i „Następna dekada”) stały się głośne, bo Friedman uważa, że w XXI w. Polska będzie obok Turcji jednym z kluczowych mocarstw Eurazji. Rozmowa odbyła się podczas Europejskiego Forum Nowych Idei.

Stratfor, prywatna agencja wywiadowcza, nazywany jest „cieniem CIA”. Światowe media zajęły się nim, gdy w lutym tego roku Wikileaks ujawniło miliony maili, które przeszły przez serwery firmy. Jak na swoją legendę jest małą firmą. Zatrudnia około stu osób.

Polityka 44.2012 (2881) z dnia 29.10.2012; Świat; s. 44
Oryginalny tytuł tekstu: "Ameryka wraca do domu"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Andrzej Duda: ostatni etap w służbie twardej opcji PiS. Widzi siebie jako następcę królów

O co właściwie chodzi prezydentowi Andrzejowi Dudzie, co chce osiągnąć takimi wystąpieniami jak ostatnie sejmowe orędzie? Czy naprawdę sądzi, że po zakończeniu swojej drugiej kadencji pozostanie ważnym politycznym graczem?

Jakub Majmurek
23.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną