Syrię opuszczają obserwatorzy ONZ. Od kwietnia bezradnie próbowali monitorować proces wprowadzania zawieszania broni między rebeliantami a dyktatorem Baszarem Asadem, jednak 6-punktowy plan przygotowany przez Kofiego Annana ani na chwilę nie wszedł w życie. Tymczasem liczba ofiar śmiertelnych w wojnie domowej przekroczyła już prawdopodobnie 20 tys. Konflikt ogarnął zachód i północ Syrii, szczególnie intensywnie w ponaddwumilionowym Aleppo, którego mieszkańcy mają serdecznie dość obecności powstańców. Aleppo, gospodarcza stolica kraju i tygiel etniczny, długo pozostawało spokojne, dopiero przed miesiącem rebelianci wkroczyli do miasta. Teraz twierdzą, że kontrolują połowę dzielnic. Rozgrzana upałami metropolia ostrzeliwana jest przez rządową artylerię i lotnictwo, w tym odrzutowe myśliwce. Brakuje prądu i wody. Wiadomo, że wyjechało ok. 200 tys. osób, ale nikt nie potrafi policzyć cywilnych ofiar ani podsumować zniszczeń.
Wojna staje się coraz bardziej zacięta, obie strony dopuszczają się zbrodni, a rebelianci coraz chętniej organizują zamachy samobójcze. Wolna Armia Syryjska przyznała się do zdetonowania cysterny z paliwem zaparkowanej w Damaszku w pobliżu sztabu armii rządowej i przy okazji niedaleko hotelu, w którym mieszkają oenzetowscy obserwatorzy. Do głosu dochodzą również radykalne ugrupowania islamistyczne, walczące u boku Wolnej Armii, jawnie powiązane z Al-Kaidą, zasilane ochotnikami z Libii, Maroka, Libanu i innych państw muzułmańskich. Wielu z tych przybyszów to doświadczeni kombatanci wojny z Amerykanami w Iraku. Ten nowy, niepokojący rys konfliktu sprawia, że zwłaszcza Stany Zjednoczone z narastającą niechęcią myślą o zbrojeniu przeciwników Baszara Asada i pośrednio wzmacnianiu Al-Kaidy.