Nie było niespodzianek. Nowym prezydentem Meksyku będzie 45-letni Enrique Peńa Nieto, dotychczasowy gubernator stanu Meksyk i kandydat opozycyjnej Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej (PRI). Tym samym do władzy po 12 latach przerwy wraca ugrupowanie, które autorytarnie i nie stroniąc od korupcji rządziło Meksykiem przez 71 lat. Zgodnie z sondażami gładko pokonał rywala z lewicy i reprezentantkę rządzących dotąd konserwatystów, pierwszą kobietę ubiegającą się o najwyższy urząd w państwie.
Peńa nie jest politykiem idealnym. Przeciwnicy zarzucają mu, że bezbarwny, bezideowy, technokrata, z ustami pełnymi frazesów. I że popularność zawdzięcza podejrzanie bliskim związkom ze stacjami telewizyjnymi, modnym fryzurom formowanym dużą ilością żelu, żonie aktorce grającej w popularnej telenoweli, a także słabościom konserwatystów. Bo ci nie tylko rozpętali trwającą już siódmy rok wyjątkowo dramatyczną wojnę z gangami narkotykowymi, która pochłonęła 55 tys. ofiar, ale także nie zasypali wielkiej przepaści między bogatymi a najbiedniejszymi. Choć wielu, zwłaszcza starszym Meksykanom, PRI kojarzy się fatalnie, właśnie nadzieje na rozkwit gospodarczy i poprawę bezpieczeństwa zachęciły do głosowania na Peńę i innych kandydatów partii, bo razem z prezydentem wybierano ponad 600 członków obu izb parlamentu i niektórych gubernatorów. Peńa ma przed sobą 6-letnią kadencję, konstytucja nie przewiduje reelekcji. A do pałacu prezydenckiego wprowadzi się dopiero w grudniu.