Kanclerz Niemiec nie jest królową trybun. Angela Merkel odwiedziła swoją reprezentację w Gdańsku tuż przed Euro 2012, ale na mecze chodzi raczej z obowiązku. Co innego Hannelore Kraft. 51-letnia premier Nadrenii Północnej-Westfalii od 30 lat kibicuje Borussii Mönchengladbach i w zielono-czarnym szaliku klubowym szaleje na trybunach, dopingując swoją drużynę. Gdy kibice VfL Bochum wywrzeszczeli jej, że to nieładnie kibicować Borussii, gdy jest się premierem całego landu, Kraft odkrzyknęła najczystszą, zagłębiowską gwarą, że na meczach jest kibicem jak oni. W ubiegłą środę parlament Nadrenii Północnej-Westfalii ponownie powierzył jej stanowisko premiera i misję tworzenia rządu. Na razie w Düsseldorfie, ale niebawem być może w Berlinie.
Równo miesiąc temu Kraft zafundowała niemieckiej SPD największe święto od 2005 r. Socjaldemokraci od siedmiu lat są w defensywie – najpierw jako niemy partner w wielkiej koalicji pod wodzą Merkel, a od trzech lat jako przegrywająca w kolejnych landach opozycja. Kanclerz z CDU wydaje się za mocna, by można ją było obalić, a liderzy SPD są za słabi, by móc rzucić jej wyzwanie. Panuje opinia, że lewica, kierowana przez pogrobowców Gerharda Schrödera, oderwała się od robotniczej bazy, straciła społeczną wrażliwość. Aż tu nagle Kraft wygrywa wybory w najludniejszym landzie Niemiec, na dodatek w wielkim stylu: zagarnia dla SPD prawie 39 proc. głosów, nokautując Norberta Röttgena, kandydata CDU i pupila Merkel.
Wyczekiwany sukces dał socjaldemokratom nadzieję na wygranie wyborów w całym kraju. Kraft znalazła się na szczycie partii, tuż obok triumwiratu, z którego ma zostać wyłoniony kandydat SPD na kanclerza. Jej konkurenci to politycy z pierwszej ligi: Peer Steinbrück był ministrem finansów, Frank-Walter Steinmeier stał na czele niemieckiej dyplomacji, Sigmar Gabriel prowadził resort środowiska, a dziś kieruje partią.