Polską opinię publiczną coraz częściej zajmuje zwłaszcza gaz łupkowy. Złoża gazu łupkowego mieszczą się na pasie, biegnącym w poprzek kraju, na głębokości około czterech kilometrów. Ponoć może się tam znajdować aż 5,3 bilionów metrów sześciennych gazu - najwięcej w Europie. Polskie ministerstwo środowiska rozdało już 110 koncesji na próbne odwierty w tym pasie, ciągnącym się od okolic Gdańska przez Warszawę aż po południowo-wschodnie regiony Polski. Najwięcej koncesji na próbne odwierty ma polski PGNiG - uzyskał on ich aż 15 - ale zaangażowane są też wielkie międzynarodowe koncerny energetyczne, takie jak Exxon Mobiles czy Chevron.
Jednak w celu uzyskania gazu musi być zastosowana procedura szczelinowania hydraulicznego: woda nasycona chemikaliami wpompowywana jest pod dużym ciśnieniem w odwierty. Ciśnienie i zastosowanie kuleczek kwarcu sprawia, że ze skały uwalnia się gaz. Według firm, zajmujących się wydobyciem gazu, stosowane do szczelinowania chemikalia - w tym substancje rakotwórcze - które wtłaczane są w odwierty aż do pięciu kilometrów głębokości, nie powinny przedostawać się do wód gruntowych, które znajdują się na głębokości 100-300 metrów. Jednak szkody dla środowiska, powstałe na skutek eksploatacji gazu łupkowego w Stanach Zjednoczonych, a udokumentowane zostały w filmie „Gasland”, przeczą tej tezie. Z tego względu mieszkańcy terenów, na których znajdują się złoża gazu, są mocno zaniepokojeni. Coraz to dochodzi do kolejnych lokalnych protestów.
Ekolog i działacz na rzecz ochrony środowiska, Marek Kryda, krytykuje politykę informacyjną koncernów i władz gmin: ogłoszenie decyzji o rozpoczęciu odwiertów następuje tuż przed nimi, a wszelkie informacje dostępne są wyłącznie dla mieszkańców, a nie dla kogoś z zewnątrz. W ten sposób nie może dość do żadnej debaty społecznej na ten temat. Mieszkańcy, których postawiono przed wizją rychłych odwiertów, nie mieli czasu zasięgnąć rady żadnych ekspertów.
W ten sposób sprzeciw wobec eksploatacji gazu łupkowego pojawia się jak dotąd tylko lokalnie, grupy oponentów z całej Polski nie mają ze sobą łączności. Obecnie pewna grupa z Torunia ma nadzieję na większy rozgłos – a jedna z gazet regionalnych gazet wspiera jej działania, i to w wyjątkowo agresywnym tonie.
Koncern "Marathon Oil" poszukuje złóż gazu na terenie rezerwatu przyrody w Brodnicy, który należy do programu „Natura 2000“ .Mieszkańcy zdają sobie sprawę z tego, że łamane jest prawo, jednak od dwóch miesięcy bezskutecznie czekają na odpowiedź ministerstwa środowiska, które udzieliło koncesji na odwierty. Teraz mieszkańcy działają w ugrupowaniu „Ostoja Brodnicka“ i chcą zjednoczyć się z grupami protestu z innych regionów kraju.
Marian Tomoń, dyrektor parku opowiada, że przed dwoma laty dyrekcji parku krajobrazowego odebrano kompetencje w sprawie planowanych odwiertów. Obecnie wraz z ochotnikami chce on zagrodzić obszar parku przed pracownikami koncernu i prosi na łamach gazety regionalnej o wsparcie. Pod koniec lutego protesty odbyły się też nieopodal Gdańska, w pobliżu innego miejsca, przeznaczonego do odwiertów.
W sporze o gaz łupkowy ścierają się ze sobą dwie odmiany polskiej tradycji oporu. Z jednej strony obrońcy środowiska stają wobec samowoli urzędów i przedstawicieli rządu. Ten klasyczny schemat „my na dole kontra ci na górze“ może niekiedy wyzwolić olbrzymi potencjał – jak pokazują to przykłady ruchu „Solidarność“ czy niedawno demonstracji przeciw ACTA.
Z drugiej strony piewcy starego polskiego etosu wolnościowego wzywają do niezależności od Rosji. Według nich dzięki wydobyciu gazu łupkowego Polska mogłaby urosnąć do roli eksportera gazu i uniezależnić się od bliskiego Kremlowi „Gazpromu”. Obrońcy środowiska - jak twierdzi jeden spośród nich, Jan Borawski – znieslawiani są przez tę stronę jako „agenci Gazpromu“. Bowiem kto jest przeciwko wydobywaniu gazu łupkowego, działa rzekomo na korzyść Moskwy.
Z kolei dalej na zachód, na wybrzeżu Bałtyku formuje się właśnie pierwsze polskie ugrupowanie przeciwko energetyce jądrowej. W miasteczku portowym Mielno 94 procent mieszkańców odrzuciło w głosowaniu projekt budowy w tym miejscu elektrowni jądrowej. Należący w polowie do państwa koncern "Polska Grupa Energetyczna" (PGE) ma jeszcze do końca 2013 r czas do podjęcia decyzji o lokalizacji elektrowni. Prezes PGE, Witold Drożdż, podczas oficjalnych wystąpień demonstruje więc pewność siebie. Uważa, że szczegółowe rozmowy z mieszkańcami doprowadzą do tego, że zbiorowo zmienią oni swoją decyzję.
Jednak aktywiści nie chcą pozwolić koncernowi na grę na czas. Jeśli wola mieszkańców nie będzie brana na poważnie, chcą rozszerzyć swój protest także na inne regiony, których mieszkańcy zdecydowanie opowiadają się przeciwko budowie elektrowni jądrowej – jak na przykład w Choczewie niedaleko Gdańska, gdzie też narasta opór przeciwko budowie elektrowni.
Pierwsza spośród dwóch zaplanowanych przez rząd elektrowni jądrowych miałaby zostać podłączona do linii przesyłowych w 2020 r. Polscy Zieloni obawiają się, że Polska w 2020 r. nie będzie pokrywać 15 procent zapotrzebowania w energię z odnawialnych źródeł energii – a w tym kierunku, zgodnie z dyrektywą UE z 2009 r., miałaby pójść polityka energetyczna państw wchodzących w skład Unii Europejskiej.
Zgodnie z deklaracją Zielonych, nowelizacja ustawy, przeprowadzona przez ministerstwo gospodarki w grudniu 2011 r., znacznie utrudni pozyskiwanie energii ze źródeł alternatywnych. Jednak głos tej partii póki co jest słabo słyszalny. Na listach SLD w wyborach parlamentarnych w 2011 r., nie uzyskała ona ani jednego mandatu.