Hoda Elsadda mówi o obaleniu dyktatury Mubaraka to z entuzjazmem, to z ulgą, jednak w taki sposób, że czeka się, kiedy padnie słowo „ale”. Wykłada literaturę na Uniwersytecie Kairskim, ma doktorat i jest jedną z liderek organizacji feministycznej Kobiety i Pamięć. Zarzuca islamistom, którzy zdobyli trzy czwarte głosów w nowym parlamencie, że łamali prawo wyborcze. – Nie wolno posługiwać się hasłami religijnymi w kampanii, a robili to notorycznie – tłumaczy. I dodaje, że to wypaczyło wynik. A wybór zaledwie ośmiu kobiet do parlamentu – mniej niż 2 proc. deputowanych! – nazywa krótko i dosadnie: skandal! Za chwilę padnie „ale”, które od początku zapowiada ton rozmowy.
– To paradoks, że dyktatura, która tłumiła swobody, promowała prawa kobiet – Hoda mówi tak, jakby nie chciała, żeby te słowa padły; np. za Mubaraka było w parlamencie ponad 30 posłanek. – To obciążenie, dlatego prawa kobiet dziś jeszcze trudniej krzewić niż kiedyś. Owszem, dodaje po chwili, wymachiwanie prawami kobiet było maskaradą dla Zachodu. „Zobaczcie, jacy jesteśmy nowocześni” – zdawał się mrugać Mubarak. „Musimy trzymać za mordę tę muzułmańską ciemnotę i zmuszać ją do respektowania praw kobiet”. W istocie promowano kobiety posłuszne wobec dyktatury, a nie kobiety w ogóle. – Polityka starego reżimu miała niewiele wspólnego z autentyczną troską o nasze prawa. Jednak przez to, że zajmowała się nimi żona dyktatora, Susan, stały się jednym z emblematów mrocznej epoki. Tak uważają islamiści? Hoda mówi, że nie tylko oni. To nie kwestia religii, lecz konserwatywnych postaw, a te łączą często mężczyzn religijnych i liberalnych, wykształconych i ignorantów.
Susan Mubarak prowadziła kampanie przeciwko powszechnym w Egipcie, szczególnie na prowincji, okrutnym praktykom obrzezywania dziewczynek. Niektóre statystyki – możliwe, że zawyżone – podają, że do obrzezania zmusza się w Egipcie nawet 95 proc. dziewcząt. Hoda sądzi, że realny odsetek może być niewiele mniejszy – 80 proc., ale twardych statystyk tu nie ma. To rodzaj tabu, a dla kobiet wyzwolonych rzecz wstydliwa. Żona dyktatora przeforsowała też zliberalizowanie prawa o rozwodach. Wcześniej, by uzyskać rozwód, Egipcjanka musiała udowodnić, że mąż wyrządził jej krzywdę. Teraz może domagać się rozwodu bez dowodzenia czegokolwiek. Tak samo jak mężczyzna.
Czy islamiści to zmienią? Zapytajmy inaczej. Czy egipska historia nastraja optymistycznie? Egipt miewał emancypantki w trudniejszych dla kobiet czasach. Stawiały czoła męskiej dominacji w domu i na agorze. Na przykład legendarna liderka rolników Szahinda Miqlad, która przez kilka dekad toczyła boje z latyfundystami i politycznymi satrapami.
73-letnia Szahinda święci właśnie triumf życia: stanęła na czele nowo utworzonej Federacji Egipskich Rolników – związku, który próbowała założyć od 30 lat. Udało się dopiero teraz, mimo że o prawa drobnych farmerów i chłopów bez ziemi walczy już pół wieku. – Wielu z nich od zawsze uprawia poletko, do którego nie ma praw własności. Tymczasem prawa własności dostają lekką ręką koncerny rolnicze i deweloperzy budujący zamknięte osiedla – opowiada Szahida w swoim mieszkaniu w kairskiej dzielnicy klasy średniej Nasr City. Chłopów domagających się prawa do uprawianej ziemi dawniej prześladowali latyfundyści, potem dyktatorzy: Anwar Sadat (1970–81) i Hosni Mubarak (1981–2011). Zresztą – jak mówi Szahinda – nawet za socjalisty Gamala Nasera (1952–70), który przeprowadził reformę rolną, było niewiele lepiej, bo reforma ślimaczyła się, a możni nie dawali za wygraną.
Poślubiona rewolucji
Jak młoda dziewczyna z wioski Kamszisz w delcie Nilu, z konserwatywnej egipskiej prowincji, w latach 50. stała się aktywistką? Akurat w domu Szahinda musiała postawić się matce, nie ojcu i braciom. To matka, gospodyni domowa, burzyła się, że córka wdaje się w politykę. Popychał ją w tym kierunku, wbrew tradycji, najpierw ojciec, a potem narzeczony i mąż. Ojciec był policjantem, a duszę miał od zawsze czerwoną. Chyba po swoim ojcu, dziadku Szahindy. Miał wprawdzie sporo ziemi, na której uprawiał bawełnę, ale sprzedał prawie całą, by jego 18 dzieci z trzech małżeństw zdobyło wykształcenie. Bo wiedza – jak mawiał – to skarb, wiedza, a nie dobra materialne.
– Z ust ojca usłyszałam po raz pierwszy słowo „socjalizm” – opowiada Szahinda. – Gdy spytałam, co znaczy, odpowiedział: jak dorośniesz – zrozumiesz. Zrozumiała, że socjalizm to sprawiedliwość i równość. Czyli że ma takie same prawo do nauki i własnego zdania jak jej czterej bracia.
Na ścianie w pokoju gościnnym wiszą portrety ojca i zamordowanego męża – towarzysza walki. Ojciec Szahindy sympatyzował z chłopami, którzy w latach 40. i 50. walczyli z latyfundystami. Chłopi uprawiali bawełnę na poletkach, do których nie mieli zwykle praw własności. Latyfundyści zajmowali ich ziemie, powiększając stan posiadania. Stało za nimi prawo dżungli i lokalne układy. Porywali chłopów, zmuszali do niewolniczej pracy. Prześladowani założyli ruch oporu, polała się krew. Partyzanci potrafili wysadzić tamę, żeby odzyskać zawłaszczaną przez możnych wodę. W odwecie możni palili domy chłopów. Krwawa wojna klasowa.
Uwagę dorastającej Szahindy zaczął zwracać starszy kuzyn Salah Hussein, członek jednej z grup zbrojnych, urodzony lider. – Matka sprzeciwiała się temu małżeństwu z troski o mnie. Ciągle się ukrywał, był aresztowany, a ona nie chciała takiego życia dla mnie. Byłam jednak uparta. Szahinda chciała być towarzyszką życia bojownika, ale nie jako żona wyczekująca męża w domu, lecz jako pełnoprawna uczestniczka walki. – Może to śmieszne, ale to Salah nauczył mnie gotować, w domu byłam rozpieszczana, nie umiałam nic zrobić.
Lata 50. i 60., krótko po upadku monarchii. Władzę sprawuje guru arabskiego socjalizmu Gamal Naser, jednak ideały sprawiedliwości społecznej do wiosek w delcie Nilu wciąż nie docierają. Lokalne władze pozostają na usługach latyfundystów. Chłopów walczących o zwrot skradzionej ziemi wtrąca się do więzień. Szahinda wkracza na scenę. W czasie konferencji egipsko-syryjskiej w Kairze (to krótki czas zjednoczenia obu krajów), jako jedyna kobieta i przedstawicielka lokalnej społeczności, zabiera głos. Mężczyźni, mimo oporu, zgadzają się, żeby przemówiła. Wykorzystuje swoje pięć minut – mówi o prześladowaniach, kradzieży ziemi, chciwości możnych. Z sali dochodzą okrzyki: „Zamknij się!”, ale na końcu dostaje oklaski. Rząd Nasera wysyła na wieś ludzi z ministerstwa, latyfundyści muszą oddać część ziemi, lecz nie poddają się. Wkrótce zwycięstwo polityczne zostaje okupione osobistą tragedią: w niewyjaśnionych okolicznościach ginie mąż Szahindy Salah. – Zabili go latyfundyści – mówi, choć śledztwo nie ustaliło winowajcy.
W latach 70., gdy kolejny prezydent Anwar Sadat sprzyjał kapitałowi, również ziemskiemu, Szahinda za organizowanie oporu rolników trafia systematycznie do więzienia. Na kilka dni, tygodni lub miesięcy – w sumie przesiedziała dwa lata. Za reżimu Mubaraka strach przed represjami udaremnił próby tworzenia związku i inne formy oporu. – Coś, o co wtedy walczyłam, teraz rozkwita samoistnie. Ludzie przestali się bać. Czy nie ma poczucia daremnego wysiłku, rozminięcia się z czasem? Nie, bo bez tamtej walki ludzie nie byliby świadomi swoich praw. Małe strumyczki oporu zlały się w wielką rzekę dzisiejszej rewolucji.
W czasie pospolitego ruszenia, które wywróciło rok temu dyktaturę Mubaraka, Szahinda, mimo sędziwego wieku, przychodziła na plac Tahrir. Przyszła też w grudniu, gdy kobiety skrzyknęły manifestację przeciwko brutalności policji. – Kobiety były i będą w awangardzie walki o prawa w Egipcie – tłumaczy. Inna rozmówczyni wyciąga mniej optymistyczne wnioski, zwłaszcza co do tego, czy „będą” – to aluzja do wygranej islamistów w wyborach do parlamentu. Islamiści krzyczeli, że demonstrantki to „córki Susan Mubarak”, ale Szahinda macha ręką i mówi, że to margines. Co teraz? Najpierw duże sprawy: przegnanie wojskowych, którzy zastąpili Mubaraka, demokracja. Oczywiście związek i walka o prawa własności do ziemi dla tysięcy drobnych rolników. Potem mniejsze: zwalczanie spekulantów, którzy sprzedają rolnikom nawozy chemiczne za nieosiągalną cenę.
Nie wyszła ponownie za mąż. – Poślubiłam rewolucję – uśmiecha się spoglądając na portret męża na ścianie.
Nie taki Egipt straszny
Feministka Hoda, która obawia się, że dla praw kobiet idzie trudny czas, zwraca jednak uwagę, że niektóre kwestie należące do tej sfery funkcjonują w Egipcie nawet lepiej niż na Zachodzie. To powracający motyw wielu rozmów, nawet wśród Egipcjanek i Egipcjan zapatrzonych w świecką kulturę Zachodu: „Macie o nas fałszywe wyobrażenia”.
Na przykład wśród kadry naukowej wielu wydziałów Uniwersytetu Kairskiego odsetek wykładowczyń jest wysoki, tak jak i studentek. Czym to tłumaczy? Bardziej zobiektywizowanymi kryteriami otrzymania posady (dość złożony system punktowy), przede wszystkim zaś brakiem rozmowy kwalifikacyjnej, która – jak twierdzi Hoda – prowadzi do dyskryminacji kobiet na uczelniach w Europie. – Płace kobiet i mężczyzn są w sektorze publicznym równe, a więc na uniwersytecie publicznym też. W USA to problem, u nas nie.
Są inne przykłady: trzymiesięczny płatny urlop macierzyński, a potem dwuletni – wychowawczy, po którym można wrócić na posadę. – W USA kobieta, która chce poświęcić czas dziecku, musi zwykle zwolnić się z pracy. Nie żyjemy w czarno-białym świecie – puentuje Hoda i dodaje, że wiele kwestii wymaga dalszych batalii. Np. zmiana prawa dającego ojcu przewagę nad matką w sprawach wychowawczych. Kobieta w Egipcie nie może bez zgody męża sama podróżować z dzieckiem (dotyczy to dzieci powyżej 11 roku życia). – Zresztą prawa czasem łatwiej zmienić niż to, co ludzie mają w głowach. W tym przypadku: w męskich.
Pisarka w świecie macho
Na przykład przeświadczenie, że kobieta nie powinna pisać o seksie, bo to nieprzyzwoite, niestosowne. Tak uważają nie tylko islamiści, lecz również liberalni Egipcjanie, którzy reagowali obraźliwymi wpisami w Internecie z powodu erotycznych scen w powieści Mansoury Ez Eldin, 36-letniej pisarki, najbardziej znanej w swoim pokoleniu. Mansoura dzisiaj się z tego śmieje, lecz kiedy wybierała drogę literackiej kariery, musiała pokonać więcej przeszkód niż jej koledzy. Pierwszą był wuj (ojciec zmarł, gdy miała 9 lat), który nie chciał się zgodzić, by 18-letnia dziewczyna z wioski Szarkawi sama pojechała na studia do Kairu. Mansoura postawiła na swoim, a wsparła ją matka. Przykazała tylko: – Skoro musisz być pisarką, to bądź co najmniej tak dobra jak Naguib Mahfouz (egipski noblista z literatury, 1988 r. – przyp. red.).
Pamięta, że w dniu, w którym rozpoczynała studia na wydziale komunikacji społecznej, islamski fanatyk przeprowadził zamach na Mahfouza. Szczęśliwie nieudany. – Miałam być jak Mahfouz? Boże, jaką drogą wybrałam! – pomyślała 18-letnia Mansoura, która o swoim przerażeniu sprzed lat dziś opowiada z uśmiechem i czułością.
Pisała opowiadania, ale nie miała odwagi nigdzie ich wysłać. Kolega ze studiów zgłosił je na konkurs organizowany przez wydział studiów koranicznych. Opowiadanie Mansoury wygrało. Satysfakcja podwójna. Po pierwsze – bo kobieta. Po drugie – bo z wydziału, którego studenci są obiektem wyzwisk, a nieraz i przemocy fizycznej ze strony studentów fanatyków religijnych. Miała 19 lat. Pisma kulturalne zaczęły zamawiać u niej teksty i prozę – tak się zaczęło.
– Interesuje mnie pogranicze fantazji i rzeczywistości, a także zderzenie islamu z nowoczesnością – mówi. W powieści „Beyond paradise” („Raj obok nas”) opisuje samobójstwo honorowe dziewczyny, która zaszła w ciążę, nie będąc zamężna. Bohaterka truje się arszenikiem, żeby ojciec i brat nie musieli jej zabijać. W ten sposób uwalnia ich od obowiązku, który nakazuje tradycja. Truciznę znajduje – nieprzypadkowo – w łazience. – Kobiety płacą cenę za to, w jakim miejscu na ziemi się urodziły. Przecież w Europie ciąża bez ślubu jest problemem zupełnie innego rodzaju.
Rewolucja zmieniła wyobrażenia Mansoury o bogobojnych i „mężobojnych” Egipcjankach (sama przestała nosić chustę, gdy miała 20 lat). Trzeciego dnia rewolucji, 28 stycznia 2011 r., nazwanego Dniem Gniewu, poszła do meczetu pierwszy raz po długiej absencji. Ku jej zaskoczeniu religijne kobiety wzywały do marszu na plac Tahrir, bo tam się decyduje przyszłość kraju. W czasie innej manifestacji zorientowała się, że na plac przybyło wiele kobiet ze wsi: wydarzenie bez precedensu.
– Rewolucja nie była aktem płynącym z nadziei, lecz desperacji. Gdy nie masz nic do stracenia, idziesz nawet pod kule. Gdy na Tahrir padali zabici, Mansoura napisała na ręku swoje imię, nazwisko oraz adres i telefon, pod którym czekała na nią jej 9-letnia córka (mąż pracował wtedy za granicą). Pisząc to płakała.
– Sądzę, że najgłębsza zmiana dotknęła dzieci, które widziały, jak władza zabija bezbronnych. W ich oczach władza straciła swoją świętość raz na zawsze. W dniach rewolucji córka Mansoury zbuntowała się, powiedziała, że nie pójdzie więcej do szkoły. Dlaczego? Bo tam kłamią: mówią, że Mubarak to narodowy bohater, a przecież wysłał policję, żeby strzelała do ludzi. „Idź i nie przyjmuj wszystkiego bezkrytycznie” – powiedziała jej Mansoura. To dzięki córce wyraźniej dostrzegła zakłamanie języka. – Żyliśmy w orwellowskim świecie, w którym tyranię nazywano „złotą epoką demokracji i wolności”, a dyktatora – „liderem” i „bohaterem”.
Islamski feminizm
Czy nie boi się, że wraz ze zwycięstwem islamistów idą dla kobiet gorsze czasy? Mansoura wierzy, że nie, ale nie ma pewności. Nie chodzi nawet o prawa, bardziej o obyczaje, kulturę życia. Molestowanie seksualne na ulicy, w metrze, autobusie to w Egipcie norma. Teraz jeździ samochodem, więc nie jest narażona na obmacywanie; co najwyżej na troskliwe porady kierowców, że powinna siedzieć w kuchni.
Czy prawdą jest, że chusta i nikab zasłaniający twarz są dla kobiety tarczą obronną? To mit. Przyjaciółka z Libanu, socjolożka, zasłoniła twarz nikabem i wyruszyła na tzw. badania terenowe w Kairze. Była tak samo zaczepiana – słownie i fizycznie – jak wtedy, gdy była ubrana w dżinsy. Najczęściej molestowali ją brodaci, ubrani w tradycyjne galabije.
Hoda z organizacji Kobiety i Pamięć w tej akurat sprawie jest optymistką: czuje, że napastowanie na ulicy jest w odwrocie. Wiele zmieniła grudniowa manifestacja kobiet przeciwko brutalności policji – a seksualne molestowanie i „testy na dziewictwo” na posterunkach były sztandarowymi represjami. Teraz – przypuszcza – wielu mężczyzn dwa razy pomyśli, nim zaczepi nieznajomą. Wiedzą, że może ich spotkać nieprzyjemna riposta. I wstyd przed gapiami.
Na fali politycznego islamu wzrasta też... islamski feminizm – ruch pobożnych muzułmanek, który stara się uświadamiać, że to nie islam zniewala kobiety, lecz mężczyźni fałszywie interpretujący jego reguły. Hoda, która w czasie rozmowy ani słowem nie wspomniała o stosunku do religii, zapytana na koniec o wyznanie, odpowiada: – Oczywiście, jestem muzułmanką. Praktykującą. W ustach egipskiej feministki to wyznanie nieoczywiste, przynajmniej dla rozmówcy z Europy – zapewne niecałkiem wolnego od stereotypowych wyobrażeń, nawet jeśli stara się je przezwyciężyć.