Świat

Chińczyk szuka żony

Jak sprawić, by kawalerowie i panny znalazły swoją drugą połówkę? Jak sprawić, by kawalerowie i panny znalazły swoją drugą połówkę? garryknight / Flickr CC by SA
Rywalizacja na chińskim rynku małżeństw jest ostra, presja ogromna, swoje trzy grosze dorzucają także rodzice. Miłość w nowym mocarstwie to połączenie romantyzmu, Konfucjusza i pieniędzy.
Jak wynika z szacunków, w 2020 roku liczba kawalerów w Chinach, którzy nie znajdą żony, przekroczy 24 miliony.bfick/Flickr CC by 2.0 Jak wynika z szacunków, w 2020 roku liczba kawalerów w Chinach, którzy nie znajdą żony, przekroczy 24 miliony.
Artykuł pochodzi z 6 numeru tygodnika FORUM, w kioskach od 6 lutego 2012 r.Polityka Artykuł pochodzi z 6 numeru tygodnika FORUM, w kioskach od 6 lutego 2012 r.

Pewnej deszczowej niedzieli Xin Yunyue po raz piętnasty wyrusza w poszukiwaniu kobiety swojego życia. Wsiada do starego Chevroleta - nie jest to samochód, który ułatwia znalezienie dziewczyny w Chinach - mknie przez przedmieścia, mija fontannę ze złotymi żabami i punktualnie wchodzi do sali, by usłyszeć słowa anioła miłości. Anioł mówi: „Mamy dziś więcej myśliwych niż zwierzyny.” Nie brzmi to zachęcająco.

Ale Xin postanawia, że nikt mu nie odbierze nadziei, a już na pewno nie anioł miłości z fryzurą na jeża. Prawdą jest, że liczba mężczyzn przewyższa liczbę kobiet - tak jest w jego firmie i w całych Chinach, tak jest i tutaj, na imprezie dla singli w Szanghaju. Jej gospodarze nazywają się aniołami miłości i pracują dla firmy „Błyskawiczne małżeństwo”.

Xin mierzy wzrokiem swoich konkurentów. Oto oni, pozostali łowcy. Mają różowe jedwabne wstążki na szczęście. Nonszalanccy owinęli je wokół nogawki lub bicepsa. Porządni noszą je na nadgarstku, zakończone kokardką, tak jak on. Osiemdziesięciu młodych Chińczyków, którzy chcą wierzyć w baśń z dynastii Tang. W to, że czerwona nić łączy tych, którzy są dla siebie przeznaczeni. Tylko jeden nie chce wierzyć - przyczepił wstążkę do parasola. Ale on i tak co chwila zasypia na krześle.

Xin chce się ożenić, i to szybko. Potem znów będzie mógł jadać w spokoju. Codziennie przy kolacji jego matka porusza ten temat: Masz już prawie trzydziestkę na karku. Musisz nadrobić stracony czas. Synowie znajomych już dawno się ożenili. 29-letni Xin czasami połyka w pośpiechu ryż tylko po to, by uniknąć tego biadolenia.

„Jak sprawić, by kawalerowie i panny znalazły swoją drugą połówkę?” Takie pytanie napisali ludzie z „Błyskawicznego małżeństwa” na plakacie wiszącym obok szwedzkiego stołu. No właśnie, jak? Xin oraz pozostali muszą się nieźle natrudzić, dlatego jeden z aniołów miłości ciągle zachęca do bicia braw. Należą im się, bo każdego ranka z trudem wstają z łóżek. I są wytrwali w dążeniu do miłości. Sami biją sobie brawo - niemrawi, apatyczni, zmęczeni. Poszukiwanie szczęścia stało się dla nich udręką.

Dzień singla

Xin próbuje raz jeszcze, bierze udział w zabawie, w której ma być Billem Clintonem. Musi znaleźć na sali Hillary, w końcu znajduje dwie i uśmiecha się smutno. Pierwsza jest dla niego za wysoka, druga też. Xin wysłuchuje jeszcze napomnień anioła miłości: „Nie idźcie teraz razem do domu. Jesteście przecież wykształceni, macie maniery. Wybierzcie się do baru karaoke.” Potem odjeżdża. Darował sobie główny punkt programu, polonez samotnych, w czasie którego masują sobie plecy, drepcząc w miejscu i chichocząc.

Xin to jeden z 260 milionów Chińczyków opętanych myślą znalezienia tej właściwej lub tego właściwego. To 180 milionów singli i 80 milionów zatroskanych rodziców, jak podaje „Raport badawczy na temat małżeństwa i związków 2010”. Chiny obchodzą nawet dzień singla, który przypada w listopadzie.

Xin mówi: „Miłość jest wtedy, kiedy ciągle o niej myślę.”

Xin mówi: „Małżeństwo jest wtedy, kiedy dwie rodziny stają się jedną.”

Oczywiście chce respektować wolę rodziców, każde chińskie dziecko od czasów Konfucjusza ma taki obowiązek, dlatego dobrze, że w wielu kwestiach zgadza się z ojcem. Oboje uważają, że kobieta z północnych lub zachodnich Chin nie wchodzi w rachubę. Postanowili, że narzeczona będzie z Szanghaju.Jednak, jak twierdzi Xin, Szanghaj to miejsce, w którym najtrudniej znaleźć miłość w całych Chinach. „Dziewczyny z Szanghaju to największe materialistki”, mówi. „W takim mieście każda się taką staje.”

Szanghaj to splendor, sukces, pieniądze. Kto poradzi sobie tutaj, poradzi sobie wszędzie. Szanghaj to obietnica szczęścia, miasto o wiele bardziej czarujące niż pełna bufonady stolica. Tutejsze kobiety pragną zwycięzców, bo same są dobre - wykształcone, absolwentki najlepszych szkół i uniwersytetów. Chcą poślubić dobre życie. Przystojny mężczyzna, ładne mieszkanie, dobre auto.

Poniższy dialog z telewizyjnego show randkowego posłużył za diagnozę całego społeczeństwa. „Wybierzesz się ze mną na rower?” spytał jeden z kandydatów. Kobieta odpowiedziała: „Wolałabym siedzieć w BMW i płakać.” Po emisji programu, odpowiedni urząd określił nowe zasady, które mówią: „W programach typu show powinno się unikać prezentowania niewłaściwych wartości społecznych, jak na przykład adorowanie pieniądza.” Partia komunistyczna trochę wstydzi się tego, co boom gospodarczy zrobił z Chińczykami.

Przez plac budowy w centrum Szanghaju idzie piękna Shan Lina. Nie wie na co ma patrzeć, na kałuże, nowe budynki czy na mężczyzn. Nie może sobie teraz zabłocić butów, musi wyglądać dobrze. Ma 27 lat i nie brakuje jej dużo, żeby skończyć jako "lao guniang”. Blisko trzydziestki i niezamężna - o takich kobietach mówi się w Chinach „stare dziewczyny”.

Szczęście mierzone w metrach kwadratowych

„Dajcie miłości dom” - tak nazywa się impreza, na którą przyszła Shan. Chce dać miłości mieszkanie własnościowe. Na szczęście spotka dziś wyłącznie mężczyzn, którzy dobrze zarabiają, to znaczy 100 tysięcy juanów, około 11 500 euro rocznie. I którzy chcą kupić mieszkanie. Tylko tacy zostali zaproszeni przez biuro matrymonialne „Szczęśliwe zrządzenie”. Sprawa jest prosta: Gdy narzeczony nie posiada nieruchomości, narzeczona nie powie „tak”. Narzeczony musi zaimponować jej metrami kwadratowymi. „Szczęśliwe zrządzenie” znajduje więc mężczyzn, którzy szukają żony, a osiedle „Hongqiao numer 1” pokrywa koszty imprezy.

Dla firm to udany biznes, dla singli efektywnie spędzona sobota. „Od 120 do 150 metrów kwadratowych”, mówi Shan. „Cztery pokoje." O tym właśnie marzy. A to? Shan ogląda błyszczącą kołdrę, firanki. „Wygląda jak pokój hotelowy. Kategoria standard." Za mało szuflad w szafie. Stół: za mały, gdzie będą siedzieć krewni? Jedyna rzecz, która się zgadza, to odstęp między sofą a telewizorem. Shan odchodzi.

Od początku nie szło dobrze. Niezadowolona była już w sali bankietowej, nim wyruszyli oglądać mieszkania. Jedni kandydaci potykali się o leżące na podłodze dekoracje z balonów, inni fatalnie wypadli przy powitaniu. A polecenie dla mężczyzn było jasne: Najpierw kontakt wzrokowy. Następnie wyciągamy prawą rękę. Potem mówimy: „Miło cię poznać.” Tak poleciła moderatorka. Tymczasem ponad połowa facetów, którzy przechodzili obok Shan, nawet na nią nie spojrzała.

Shan wzdycha. „Jest coraz gorzej”, mówi. Młodzi Chińczycy stają się coraz bardziej nieśmiali i niepewni na widok kobiety. Młoda, męska część światowego mocarstwa zmieniła się w tchórzy. Odkąd chińscy rodzice, pod przymusem polityki jednego dziecka, muszą się cieszyć także z córek, odkąd córki stają się konkurencją na uniwersytecie i w pracy, synowie nie wiedzą już jak być mężczyzną.

W biurze, gdzie pracuje Shan, jeden z jej kolegów przez pół roku nie odważył się zapytać sympatycznej koleżanki o numer telefonu. Również na imprezie, na którą przyszła, to właśnie Shan musiała wyduszać wszystko z faceta podczas zabawy o nazwie „Przyjaźń w osiem minut”. Ten nie potrafił nawet porządnie wypełnić formularza dla kandydatów. Wpisał swój nick internetowy: „Obie ręce w kieszeniach”. Miało chyba brzmieć swobodnie. Jednak najważniejsze pola „zawód” i „pensja roczna” zostawił wolne. A mimo to był jedynym, który wydał się Shan atrakcyjny.

Oczywiście ma swoje wyobrażenia jak każdy. Niscy, grubi, łysi odpadają na starcie. Powinien wyglądać „czysto” i być nieowłosiony, jak chłopcy z koreańskich oper mydlanych. Tylko nie jak Ujgur, z krzaczastymi brwiami i tak dalej. Shan śmieje się i zakrywa usta dłonią. „Cerę może mieć lekko żółtą, byle nie za bardzo, inaczej wyglądałby jak chory na żółtaczkę typu B”.

 

 

Najlepiej z grupą krwi 0

„Obie ręce w kieszeniach” nadawałby się, nawet gdyby w pośpiechu Shan nie wydobyła z niego informacji o grupie krwi. Według niej, ci z grupą A są zbyt uparci, z grupą B zbyt emocjonalni, z grupą AB zbyt skomplikowani. Shan chciałaby takiego z grupą zero.

Niestety „Obie ręce w kieszeniach” zniknął sprzed jej stolika i zmuszona była zadawać się z facetem, który ciągle fotografował komórką kobiece nogi. Temu się wydawało, że może sobie pozwalać na wszystko, tylko dlatego, że jest adwokatem i ma 1,78 wzrostu. Śmiał nawet chwycić ją za rękę, gdy wchodziła po schodach do mieszkania. Powiedział, że chciał tylko pomóc. Tam jest poręcz, syknęła.

Wrócili do sali, rozpoczęło się ostatnie pół godziny nadziei. Czas na quiz, quiz na temat obejrzanego mieszkania. „Ile poduszek leżało na łóżku?” W powietrzu pojawia się las rąk. Młody mężczyzna wstaje: „Cztery!”Jakiej marki jest lodówka?” „Siemens!” I ostatnie pytanie: „Ile wynosi cena za metr kwadratowy?” Panowie nie mogą się już dłużej powstrzymać, machają rękoma, wywijają palcami, kilku z nich krzyczy, ich twarze promienieją. Wygrywa pewien mężczyzna w okularach i białej koszuli. Wchodzi na scenę i mówi: „18,5 tysiąca juanów”. W nagrodę dostaje plastikowego króliczka. To z powodu Roku Królika, wyjaśnił organizator, i symboliki: dwoje uszu, to dwoje kochających się ludzi.

Od tej chwili wszystko toczy się błyskawicznie. Agent nieruchomości chwyta za mikrofon: „Dziś zostańcie parą, a jutro kupicie mieszkanie!” Następnie dwójka mężczyzn może wręczyć swojej wybrance niedźwiadka-skarbonkę. Cisza na sali. Pierwszy, w niebieskiej koszulce polo, rusza do przodu. Wszyscy obserwują go z walącym sercem. „Podejdź do niej!”, namawia moderatorka. Ten mówi: „Wyszła do toalety.” Drugi, w zielonej koszulce polo, rusza do przodu. Pada na kolana. Wręcza niedźwiadka. Pisk. Ponownie pierwszy z mężczyzn, jego wybranka wróciła z toalety. Przełyka ślinę, zaczyna śpiewać: „Nic nie trwa wiecznie”.

Miliony kawalerów do wzięcia

Sytuacja jest trudna dla mężczyzn, a będzie jeszcze trudniejsza. To pokłosie tego, że żeńskie płody często są w Chinach niepożądane i dlatego od lat rodzi się tam więcej chłopców niż dziewczynek. Jak wynika z szacunków, w 2020 roku liczba kawalerów, którzy nie znajdą żony, przekroczy 24 miliony. Przegrani, to już dziś biedni, niewykształceni rolnicy. Nie mogą zauroczyć kobiety, więc ją kupują. Wywiezienie, podstęp, ślub - tak kończy niejedna Birmanka czy Koreanka z północy. Koszmar, będący tematem powszechnej dyskusji: Hordy sfrustrowanych mężczyzn migrują do miast i korzystają z usług prostytutek. Rośnie zachorowalność na HIV, a także przestępczość. Powiększa się rzesza niezadowolonych, którzy zostają sami na prowincji, bez dzieci, bez zabezpieczenia na starość, pozostawieni w tyle przez ludzi z perspektywami, ludzi takich jak Xin.

Xin, facet z Chevroletem, ma już mieszkanie. Skończył wzornictwo przemysłowe na słynnej akademii sztuki, do tego ma dobrą pracę. Xin mówi: „Każdy wie, że nie jestem dość wysoki.” Matka jego byłej dziewczyny też tak uważała. Ale wolała zasłaniać się chińskimi znakami zodiaku i tak długo bredziła o walkach psa z kogutem, aż Xin - pies, zostawił jej córkę - koguta. Młodzi Chińczycy są bezpośredni, pytają prosto, ironicznie, a zarazem śmiertelnie poważnie: Należysz do klubu zwolenników wyglądu? Chcą się dowiedzieć, czy można kochać także tych brzydkich.

Xin mówi, że wygląd to podstawa. Bez dobrego wyglądu nie ma przyciągania. Jego przyszła żona powinna, nie, musi mieć od 1,58 do 1,62 wzrostu. Niestety, mówi Xin, takie kobiety chcą mężczyzn, którzy mają przynajmniej 1,70 m. Xin jest o cztery centymetry za niski dla kobiety swoich marzeń. W tym problem.

Ma sobie dać złamać nogi za 100 tyś. juanów, tylko po to, by zyskać sześć do ośmiu centymetrów? Przez rok nosić śruby w kościach, tylko po to, by na przyjęciu dla singli, w „formularzu szczerości” wpisać inną liczbę? Inną niż 1,66 m.

Nowa powieka, nowy nos już nie wystarczą. Młodzi Chińczycy od dawna chodzą do chirurga na przedłużanie nóg, także mężczyźni. Wszystko w tym kraju jest udoskonalane. Jednak im bardziej idealni stają się ludzie, tym bardziej bezlitosne stają się kryteria i niektórzy mężczyźni ze strachu nie są w stanie wydobyć z siebie słowa. Teraz mogliby swobodniej decydować o sobie niż kiedyś, gdy głos w sprawach małżeństwa i rozwodu mieli sąsiedzi, a zamiast tego zmieniają miłość w udrękę.

Organizowane są nawet kursy nauki flirtowania. Siedzą na nich mężczyźni przed trzydziestką, zwykle informatycy, nieupiększeni operacyjnie, i notują: „Używać maseczki do twarzy. Obcinać włosy w nosie. Zapach z ust?” Uczą się, że istnieją dwa rodzaje kobiet: trujące grzyby, które mogą cię zabić, i dobre grzyby, przywracające życie. Trujące chcą jedynie, żeby kandydat zapłacił za napoje. Mężczyźni muszą na stojąco i chórem przysiąc: „Będę traktował dobrze każdą dziewczynę, z którą flirtowałem.”

Xin nie zalicza się do tych trudnych przypadków. On najchętniej zakłada koszulki Calvina Kleina, no i zna zasady: Mężczyźni nie noszą rzeczy w kolorze liliowym. Mężczyźni nie noszą koszul w kwiaty. Mężczyźni nie wychodzą na ulicę w piżamie. Oczywiście chodniki w Szanghaju pełne są ludzi w piżamach. Nie zmienił tego nawet wydany przez władze zakaz wychodzenia w piżamach podczas Expo, kiedy to nawoływano do tego, by pokazywać się w sposób „cywilizowany”. Ale tacy mężczyźni to stare Chiny, nie są dla Xina konkurencją.

Pewnej letniej niedzieli Xin zobaczył Chiny, jakich jeszcze nie znał. Mężczyźni i kobiety w starszym wieku trzymali w dłoniach notesy i stali przed ścianami, na których wisiały ogłoszenia lub siedzieli pod rozpiętymi parasolami - na każdym z nich kartka, na każdej kartce oferta. To rodzice, którzy wychwalali swoje dzieci. Wyglądali jak jego rodzice.

Matki oraz ojcowie co weekend przychodzą do parku. Jakaś kobieta w czerwonej jedwabnej bluzce wybiera numer telefonu z ogłoszenia i podaje w słuchawce dane swojego syna: „Urodzony w 1975 roku, informatyk, zarabia 17 tys. na miesiąc, ja jestem nauczycielką, mąż był lekarzem, już nie żyje, spotkajmy się w przyszłym tygodniu, to obejrzymy zdjęcia naszych dzieci.”

Jakiś mężczyzna w spodniach z zakładkami nosi ze sobą wizytówkę syna i album z jego zdjęciami: tu jego syn grający na skrzypcach, a tu w birecie doktorskim. Wymienia numery telefonów z innymi rodzicami, ale tylko, jeśli wszystko jest jak należy - w końcu jego syn studiował w Melbourne, a teraz jest menedżerem w Nokii.

 

 

Swaty w parku

Niektórzy rodzice klamerkami przyczepili do krzewów kartkę z informacjami o swoim dziecku. Machają wachlarzem, pot ścieka im po szyi, perli się na ich wargach, ocierają go starannie złożonym kawałkiem materiału. Ta praca niemal odbiera im dech.

Chronili i rozpieszczali swoje dziecko, jedyne dziecko, wszystko w nie zainwestowali, opłacali lekcje gry na pianinie, olimpiady matematyczne, semestry za granicą. Przez ponad 20 lat pielęgnowali je jak drogocenną orchideę, kupili nawet mieszkanie. Oczywiście teraz także chcą dla swojego dziecka tego co najlepsze i oczywiście uważają, że bez ich pomocy to się nie uda. Widzieli bowiem, jak ich dziecko dorosło, ale nie wydoroślało. Zatem mają obowiązek, ale również prawo, troszczyć się o małżeństwo swego dziecka.

Xin ma nadzieję, że jego rodzice nie chodzą potajemnie do parku. „Nie podoba mi się to”, mówi. Te wszystkie „tygrysie mamy”, surowe chińskie matki, które ze swojego tygrysiątka zrobiły atrakcyjny produkt, by sprzedać go właśnie tutaj.

Miał dwanaście lat, gdy ojciec zaczął w niego inwestować i zapisał na kurs malowania. Xin wolałby powłóczyć się po dworze, zamiast tego musiał kopiować pejzaże ze zdjęć na płótnie i malować szklane przedmioty. Robił to co weekend, od rana do wieczora, przez trzy lata. Ojciec siedział obok niego. Czasem Xin uciekał pograć w gry komputerowe, ale ojciec za każdym razem go znajdował. Wtedy Xin obrywał parę razy i wracał na krzesło.

Xin mówi: „Nie mówię, że to było dla mnie złe. Tak zacząłem się kształcić w zawodzie projektanta.” Nigdy nie przyznał się do tego, że nienawidził tych zajęć. Mruknął tylko: „Nie mam talentu.” Na co jego ojciec odparł: „To musisz się bardziej postarać.”

Kobiety natomiast, im są bardziej wykształcone, tym wcale nie mają łatwiej. Shan Lina kończy właśnie drugi kierunek - zarządzanie finansami. Prawdziwa męka - najpierw praca, potem szkoła wieczorowa. I po co to? „Nowoczesny Chińczyk oczekuje od kobiety trzech lat spędzonych na uniwersytecie. Wszystko powyżej go przeraża. Mężczyźni myślą, że taka kobieta jest zbyt silna.”

Shan myśli o swojej karierze, nie chce być zależna od faceta. To dość skomplikowane - z jednej strony chce, żeby jej mąż miał pieniądze, z drugiej, bogaci mężczyźni często miewają romanse. W Chinach dużo mówi się o „tej małej trzeciej”, młodej i pięknej dziewczynie, która korzysta ze wsparcia zamożnego mężczyzny. Niektóre studentki ustalają reguły takiego związku na piśmie: seks dwa razy w tygodniu, tylko ze stroną umowy, za 6 tyś. juanów miesięcznie, mieszkanie i prezenty na Walentynki.

Z niewolnika - generał

„Gdy będę pracować, mąż będzie miał dla mnie więcej szacunku i nie straci zainteresowania mną”, uważa Shan. Już sama myśl: ona w domu z dzieckiem, a dziecko nie jest prymusem klasowym - nie, oszczędzi sobie wyrzutów ze strony męża. Rozczarowanie Chinek wyraża się w dwóch prawdach: „Od niewolnika do generała” - tak nazywają niezwykłą przemianę wielu mężczyzn po ślubie. Wesele, ciąża, małżeństwo oznacza: „Przez jeden dzień księżniczka, przez dziewięć miesięcy królowa, przez całe życie sprzątaczka.” Kobiety robią więc wszystko, by tego dnia być księżniczkami ile się tylko da.

400 tyś. juanów, około 46 tys. euro kosztuje szybki ślub w Szanghaju. Bankiet w luksusowym hotelu, koktajl na lądowisku dla helikopterów, miesiąc miodowy na Malediwach. Poniżej 150 tys. nic się nie zorganizuje. A ponieważ panowie młodzi nie są w stanie finansowo sprostać swoim własnym wymaganiom, płacą rodzice, pokazując w ten sposób, do jakiej klasy należy rodzina.

Shan chciałaby wziąć ślub w Wenecji, ale i ona nie uniknie zwyczajnego szczęścia w Chinach: rozdawania szczęśliwych słodyczy gościom weselnym i szczęśliwych papierosów, które panna młoda wyciąga z czerwonego pudełka, przynoszącego szczęście. Shan mówi: „Goście i tak przez cały czas jedzą.” Jej rodzice chcą spektaklu, a Shan też nie nadaje się do „gołego ożenku”, nowego ruchu, który propaguje miłość bez mieszkania, wesela, pierścionka. W końcu już tyle razy dawała w prezencie weselnym koperty z pieniędzmi, teraz sama chciałaby też jakieś dostać.

Jeszcze tego samego wieczoru, po przyjęciu, Shan napisała wiadomość swojemu faworytowi „Obie ręce w kieszeniach”. W internecie Shan jest „Rajskim ptakiem”.

Rajski ptak, godzina 21.19: „Jesteś?”

On, minutę później: „Wiedziałem, że to ty.”

Na razie wszystko wydawało się być w porządku. Spytał nawet, co studiuje, a Shan Lina, rajski ptak, ćwierkała z podniecenia i co parę sekund pisała mu coraz to nowe słowa, zbyt niecierpliwa, by czekać na jego odpowiedzi. Następnego dnia spróbowała znowu.

Rajski ptak, godzina 21.12: „Oglądasz Mam talent?

On: „Tak.”

Dwa dni później, ona, godzina 23: „Dopiero co wróciłeś?”

On: „Nie, już jakiś czas temu.”

Na końcu, Shan zadała 15 pytań, on 3. A gdy po kilku tygodniach wysłała mu uśmieszek, nic nie odpowiedział.

Wcale nie pytali o wzrost

Ale Xin Yunyue podarował już komuś swe serce, i to ze srebra - wisi teraz na szyi pewnej wspaniałej kobiety. To studentka, nosi koński ogon i ma paznokcie pomalowane na turkusowo, a jej ojciec jest właścicielem fabryki. Xin ma nadzieję, że będzie mógł ją poślubić. „Nieprzekraczalny termin to 2013 rok”, mówi. Ale mówi też: „Jeszcze nie zostałem zaproszony przez jej rodzinę, dlatego niczego nie jestem pewien.”

Wiesza na ścianie ich wspólne zdjęcia - zrobili sobie wycieczkę, dumni, bo stoją przed wypożyczonym sportowym wozem, szczęśliwi, bo przed nimi noc w hotelu. Mieszkają jeszcze u rodziców - to problem, jeśli chodzi o seks przedmałżeński.

Poznali się lata temu na pewnej uroczystości, jednak nie było między nimi nic więcej poza sympatią. Potem Xin zamieszkał w jej sąsiedztwie i nadszedł „ten” dzień. Pewnego przedpołudnia wybrał jej numer - na próżno. Zadzwoniła do niego wieczorem, nie wiedząc o jego telefonie. Ona uważa, że to przeznaczenie. Uważa, że są parą od tamtego dnia. On liczy od dnia, kiedy pierwszy raz trzymali się za ręce - było to dwa miesiące później. Po kolejnych trzech tygodniach miał miejsce pierwszy pocałunek.

Dziś Xin cieszy się, że nic nie wyszło z kobietami z „Błyskawicznego małżeństwa”, że nie wymuszał szczęścia, lecz pozwalał mu dojrzewać. A szczęście było blisko niego. Dziś on i jego dziewczyna mają wspólną paczkę, i teraz on może wiercić znajomym dziurę w brzuchu, jak to robi jego przyszła żona. Ale jednego tematu Xin i jego dziewczyna nie poruszali nigdy. On nigdy nie pytał jej o wzrost. Ona nigdy nie pytała go o wzrost. Po prostu pocałowali się, siedząc w jego starym srebrnym Chevrolecie, w promieniach zachodzącego słońca.

Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Rynek

Jak portier związkowiec paraliżuje całą uczelnię. 80 mln na podwyżki wciąż leży na koncie

Pracownicy Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego od początku roku czekają na wypłatę podwyżek. Blokuje je Prawda, maleńki związek zawodowy założony przez portiera.

Marcin Piątek
20.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną