Beduini to najbardziej cierpliwi ludzie na świecie. – Cierpliwości nauczyli się na pustyni i od pustyni. To ich dom. Gdy człowiek z miasta nie ma ognia albo nie ma co jeść, idzie do sklepu na sąsiedniej ulicy, zajmuje mu to pięć minut. Beduin, gdy nie miał ognia, musiał sto razy pomyśleć, jak go zdobyć, czym wykrzesać. Zdarzało się, że mijał dzień, nim zdołał to wymyślić, a potem ogrzać się i przygotować posiłek.
Tak właśnie Eid Abu Chamis, lat 45, przywódca obozowiska Beduinów z plemienia Dżahalin, 20 minut drogi samochodem od centrum Jerozolimy, puentuje opowieść o swoim ludzie. Potem zapada długa cisza. Bo i co po tym wszystkim powiedzieć? Abu Chamis dolewa z czajniczka wciąż ciepłą, słodką herbatę. Niech pan pyta, zachęca.
W pięciu obozowiskach między Jerozolimą a żydowską osadą Ma’ale Adumim na palestyńskich terytoriach okupowanych mieszka około 2,5 tys. Beduinów. W Chan el Ahmar – obozowisku Abu Chamisa – 160 osób, 22 rodziny. Mieszkają na obszarze objętym przez zakazy władz okupacyjnych. Osiedla żydowskie i autostrady nie są dla Palestyńczyków, czyli dla nich też nie, bo traktowani są tak samo.
Szałasy sklecone z desek, płacht i blach, platforma z desek, na której śpią w nocy strażnicy – żeby nie pokąsały ich pustynne węże i skorpiony. Meczet wyglądający gorzej niż wychodek. Nic więcej.
Żyją niczym w pułapce, przestrzennej i administracyjnej. Jak ktoś zachoruje albo zdarzy się wypadek, np. samochód na autostradzie potrąci dziecko, dzwonią do szpitala w Jerozolimie, ale szpital odpowiada, że nie ma karetek dla Beduinów. Zresztą, Beduini jako Palestyńczycy nie mogliby wjechać do Jerozolimy bez specjalnego pozwolenia. Niech dzwonią do szpitala zarządzanego przez Autonomię Palestyńską.