Świat

Amerykańska jesień

Wall Street pod okupacją

O co chodzi protestującym? Nie sporządzili listy żądań, mówią tylko, że chcą, aby ich usłyszano. O co chodzi protestującym? Nie sporządzili listy żądań, mówią tylko, że chcą, aby ich usłyszano. Mike Segar/Reuters / Forum
Takiej społecznej mobilizacji Ameryka nie widziała już dawno. Na razie jednak ruch Okupujmy Wall Street, poza chwytliwymi sloganami i czarem wspólnych uniesień, niewiele ma do zaproponowania.
Nowojorski marsz solidarności pod hasłami: „Okupujmy Wall Street” i„99 proc. to my”.Gary Dwight Miller/Zumapress/Forum Nowojorski marsz solidarności pod hasłami: „Okupujmy Wall Street” i„99 proc. to my”.
Uczestnicy protestów w Waszyngtonie mogli podpisać się pod wielką kopią pierwszych słów amerykańskiej konstytucji.Yuri Gripas/Reuters/Forum Uczestnicy protestów w Waszyngtonie mogli podpisać się pod wielką kopią pierwszych słów amerykańskiej konstytucji.
Jeden z protestów w Los Angeles zakończył się aresztowaniem 11 osób próbujących okupować Bank of America.Lucy Nicholson/Reuters/Polityka Jeden z protestów w Los Angeles zakończył się aresztowaniem 11 osób próbujących okupować Bank of America.

To nie jest protest – mówi Charles Holsopple. – My świętujemy przebudzenie świadomości, współczucia i zrozumienia wspólnoty zasobów naszej planety i cierpień siedmiu miliardów ludzi. Charles zaprasza do rozmowy, częstuje kawą wydawaną za darmo w obozowisku. Wokoło ze 30 namiotów rozbitych na betonie waszyngtońskiego Freedom Plaza, placu u zbiegu Pennsylvania Avenue i 14 Street. Transparenty: „99 proc. to my”, „Zatrzymajmy machinę! Stwórzmy nowy świat!”. Machina to „korporacjonizm i militaryzm”, a nowy świat „to ten, w którym ludzkie potrzeby będą ważniejsze niż zyski korporacji”. Ulotki i transparenty sporządził Ruch Października 2011, waszyngtońska kontynuacja Okupujmy Wall Street (OWS) z Nowego Jorku.

Charles, wysoki, szczupły mężczyzna o siwych włosach i twarzy pogodnego proroka, unika retoryki z ulotek i myśli globalnie: – 99 proc. plus 1 daje 100 proc. Czyli siedem miliardów, wszyscy jesteśmy jednością. Przyjechał z Tampa na Florydzie, jest bezrobotny. Nie powie, co robił, zanim stracił pracę: – Moja praca to nieść pomoc głodującej planecie. W tym celu Global Shelter Project, portal internetowy, gdzie bloguje o tym, jak ludzie mogą zapanować nad marnotrawionymi zasobami, jeśli tylko zdobędą się na zrozumienie i współczucie.

Fariah Kaye studiuje nauki polityczne na Uniwersytecie Maryland i działa w Codepink, organizacji „kobiet na rzecz pokoju”. – Chodzi o to, by ukrócić wpływy lobbystów, przestać karmić wielkie korporacje i Pentagon, skończyć te wszystkie wojny, podnieść podatki dla bogaczy – mówi. W Ameryce powinno się wprowadzić „bardziej sprawiedliwy system, jak w Europie, gdzie wszyscy mają zagwarantowane ubezpieczenia zdrowotne”. Ruch Października 2011 dostał od władz pozwolenie, by koczować na placu przez cztery miesiące. – Zostaniemy tu tak długo, aż coś nastąpi – mówi Fariah. Ale co? Fariah nie jest pewna, co to właściwie miałoby być.

Kilka bloków dalej, na McPherson Square, obozowisko pokrewnej koalicji Okupujmy DC. Kolorowe namioty na trawniku, w centralnym miejscu stoisko z darmowymi posiłkami, przekazywanymi koczującym przez stołeczne sklepy i hotele. Peleryny od deszczu, który akurat dziś spadł, podarował związek pracowników transportu. Na skwerze zorganizowano punkt lekarski, miejsce wyrzucania odpadków i stanowisko dla mediów. Miasteczko w mieście. Przy stoisku informacyjnym starannie rozpisany na tablicy plan zajęć: rano marsz solidarności ze związkowcami, w południe posiedzenie komitetu działania, po południu dyskusje.

Daniel, bosy 20-latek w wojskowej kurtce, nie chce podać nazwiska. Nie ma domu, po Stanach przemieszcza się autostopem, nocując kątem tu i tam. – Chcemy zielonej władzy, nie możemy być uzależnieni od ropy – mówi. Heather Britt, jego dziewczyna, nie skończyła college’u, bo pożyczka na czesne niebezpiecznie rosła. Teraz uczy się „w sposób alternatywny”. – Trzeba pociągnąć banki do odpowiedzialności za ich zbrodnie. Ludzi obrabowano. Trzeba ograniczyć władzę pieniądza i lobbystów – mówi. Brzegiem McPherson Square przebiega K Street, słynna ulica, będąca siedzibą biur lobbystycznych.

Usłyszcie nas

W Nowym Jorku, gdzie wszystko zaczęło się 17 września, jeszcze więcej teatru, pikniku i quasi-politycznego Woodstocku. Demonstranci zajęli skwer Zuccotti Park w pobliżu Wall Street. Oprócz własnego centrum medialnego, darmowej kuchni, ośrodka porad dietetycznych i ekipy sprzątającej, urządzono tam Centrum Art/Signs, rodzaj Hyde Parku, gdzie każdy może wykrzyczeć, co go gnębi w amerykańskiej debacie publicznej. Wydano własną gazetę „Occupy Wall Street Journal” w nakładzie 50 tys. egzemplarzy. Protestujących odwiedzają idole lewicy: filmowiec Michael Moore, aktorka Susan Sarandon. Miejscowi artyści tańczą, poeci czytają wiersze i medytują pod „drzewem życia”.

Radosny happening? Nie całkiem. Doszło do kilku starć z policją, która w czasie marszu tłumu na most Brooklyński aresztowała ponad 700 osób. Weterani protestów instruują teraz debiutantów, jak uwalniać się z plastikowych kajdanek.

O co chodzi protestującym? Nie sporządzili listy żądań, mówią tylko, że chcą, aby ich usłyszano. Z dumą wyliczają, od jak dawna okupują park i skąd przyjechali: większość to nowojorczycy, ale wielu przybyło z Bostonu, Chicago i innych miast. Młodzi entuzjaści Marksa mieszają się z rozdawaczami uścisków miłości, pastorami i dziennikarzami. I turystami, bo ruch okupantów Wall Street stał się dla odwiedzających miasto nie lada atrakcją.

W centrum informacyjnym cyfrowy licznik pokazuje, ile osób ogląda w Internecie relację z parku na żywo. Po czterech tygodniach ponad 350 tys. Zapytana o swoje postulaty działaczka samorządowa odpowiada, że chce „28 poprawki do konstytucji”, która regulowałaby działalność korporacji na poziomie federalnym i stanowym. Zbywa popularne na prawicy oskarżenie o „socjalizm”, ale ostrożnie dopowiada, że przepisy rządowe w sprawach oświaty i służby zdrowia „nie są niczym złym”. Proponuje darmowy Internet, jak w Korei Płd., i namawia do kupowania lokalnych produktów.

Conocne koncerty bębnów i orkiestr dętych w parku nie dają spać okolicznym mieszkańcom. Jedna z działaczek próbuje ich udobruchać. Na trawniku dziewczyna wznosi billboard z napisem: „Prostytucja to jedyny sposób, by spłacić moje studia”. Inna domaga się wprowadzenia powszechnej opieki zdrowotnej. Obok chłopak z transparentem: „Hej, Obama, jestem spłukany”. – Od lat 70. nie widziałem takiego zrywu – mówi mężczyzna w średnim wieku w koszulce z napisem „To my stanowimy 99 procent”. Koszulki można kupić na miejscu za 5 dol.

Ruch wielu barw

Fala kontestacji rozlała się na całą Amerykę. We wszystkich większych miastach pojawiły się lokalne odmiany Okupujmy Wall Street. W Chicago na początku października 3 tys. ludzi wyszło na ulice, zbierając się pod luksusowym hotelem, gdzie obradowało Amerykańskie Stowarzyszenie Bankierów, specjalistów od kredytów hipotecznych. Za radą jego prezesa uczestnicy obrad wymknęli się z hotelu podziemnymi tunelami.

W Bostonie aresztowano kilkudziesięciu demonstrantów, którzy nie posłuchali poleceń policji, gdzie wolno im protestować. W Nowym Jorku prezes banku inwestycyjnego Goldman Sachs tak bardzo wystraszył się demonstracji, że odwołał wykład w ekskluzywnym Bernard College.

Ruch mieni się różnymi kolorami. Do protestujących przeciw nadużyciom Wall Street i wszechwładzy pieniądza w polityce dołączyli rzecznicy walki z dyskryminacją rasową i seksualną, feministki, integralni pacyfiści, obrońcy środowiska i niesłusznie skazanych więźniów. Ale motorem protestów pozostaje sprzeciw wobec akumulacji kapitału i władzy przez sektor finansowy, który wyprodukował bańki złudnego dobrobytu i wpędził Amerykę w kryzys, samemu spadając na cztery łapy. Demonstranci mówią „nie” rosnącym od kilkudziesięciu lat nierównościom dochodów, kurczeniu się klasy średniej, spadkowi i stagnacji na rynku pracy, która skazuje młode pokolenie na życie poniżej poziomu wykształcenia i aspiracji.

Prawica zareagowała na protesty z wyraźnym lękiem. „Przyjdą po was, wywleką was z domu i zabiją. Zabiją was dlatego, że jesteście bogaci, za to tylko, co posiadacie” – straszył przez radio komentator Glenn Beck. Przywódca republikańskiej większości w Izbie Reprezentantów Eric Cantor nazwał demonstrantów „niebezpiecznym motłochem”. Potem przypomniał sobie o politycznej poprawności i złagodził swe wypowiedzi, ale w komentarzach konserwatystów dominują oskarżenia o podżeganie do „walki klas” (Mitt Romney), a przynajmniej „napuszczanie na siebie” albo „dzielenie” Amerykanów.

Rozczarowani Obamą

Demonstranci nie zadzierają z policją, a okupacje placów odbywają się za zgodą władz, choć czasem słychać pochwały rewolucyjnej przemocy. Mimo udziału w OWS lewicowych radykałów, nie padają postulaty nacjonalizacji banków albo przemysłu. W nawiązaniu do Arabskiej Wiosny protestujący mówią o Amerykańskiej Jesieni, ale wszyscy wiedzą, że Zuccotti Park to nie plac Tahrir. Protesty odbywają się jednak w sytuacji narastającego sporu o gospodarkę, w którym ważą się losy budżetu, deficytu i dalszego podziału dobrobytu. Barack Obama nalega na wyższe opodatkowanie milionerów, a cały spór toczy się w kontekście zbliżających się wyborów w 2012 r.

Jaką rolę odegra w tej kampanii OWS? Pomoże Obamie czy zaszkodzi? Mieszkańcy pola namiotowego na McPherson Square wyrażają się o prezydencie z niechęcią. – Na pewno nie będę na niego głosował. Okłamał nas, to figurant – mówi Daniel.

Nie popieram prezydenta, nie jest dobrym przywódcą. Zbyt łatwo cofa się przed tymi, którzy chcą go zastraszyć, jak Partia Herbaciana – mówi rzecznik obozowiska przedstawiający się jako Bear, bezrobotny i bezdomny były programista komputerowy. Feriah Kaye przyznaje, że demokraci mają lepszy program niż republikanie, ale „nie widać tego w praktyce”.

Wielu młodych ludzi okupujących dziś place, w 2008 r. agitowało za wyborem pierwszego czarnego prezydenta, w którym pokładali nadzieję na zasadnicze zmiany. Przez kolejne trzy lata mimo kryzysu i recesji czekali na rezultaty. Prezydentura Obamy była dla nich pasmem rozczarowań: bankierom wszystko uszło na sucho, podatków bogaczom nie podniesiono, wojna w Afganistanie trwa, a więzienie w Guantanamo dalej działa. Dlatego OWS porównuje się do Tea Party – oddolny lewicowy ruch miałby się stać przeciwwagą dla Partii Herbacianej, której udało się przeciągnąć republikanów na prawo i zablokować inicjatywy Obamy.

Są nawet pewne podobieństwa: jedni i drudzy potępiają ratowanie banków pożyczkami z budżetu. Poza tym różnią się jednak zasadniczo: Tea Party walczy o ukrócenie rządu i wolność dla biznesu, OWS o ukrócenie potęgi korporacji i sprawiedliwość dla świata pracy. Największa jednak rozbieżność dotyczy stylu myślenia i działania. Herbaciani, wśród których dominują starsi Amerykanie, nie kontestują systemu i działają zgodnie z jego tradycyjnymi regułami. Mimo gniewu skierowanego przeciw stołecznemu establishmentowi potrafią z nim współpracować. W OWS, ruchu młodych, panuje tymczasem duch anarchiczny, słychać echa kontrkultury z lat 60. i współczesnego postmodernizmu.

Symbolika 99 proc.

Demonstranci nie ufają żadnym politykom i ciążą ku demokracji bezpośredniej. Stąd mgławicowość celów, brak liderów, strategii, formalnych postulatów, niechęć do instytucji i oficjalizmów. Ruch jest wszystkim, hierarchie nie obowiązują, porozumiewamy się między sobą, a nie z tymi na górze. Komitet Działania to wszyscy uczestnicy obozowiska, którzy spontanicznie chcą się do tej grupy przyłączyć. Członkowie Ruchu Października 2011 z Freedom Plaza na apel nieformalnych liderów wyruszyli do Kongresu, aby zająć jeden z budynków mieszczących biura Senatu, co herbacianym nigdy nie przyszłoby do głowy. Skończyło się na aresztowaniach, gdyż amatorów znalazła się garstka.

Kontestatorzy z ruchu 99 procent zdają się bardziej zainteresowani działaniem symbolicznym. Najbardziej konkretnie brzmią postulaty, by wyeliminować z polityki lobbystów i pieniądze. Tyle że są zupełnie oderwane od rzeczywistości. Krytycy ruchu nawołują, by sformułował on bardziej realistyczny program, z którym można by naciskać na Kongres. Demokracja w USA polega w końcu na wymuszaniu zmian ustawowych, a nie okupowaniu ulic.

Problem z OWS mają jego potencjalni sojusznicy, czyli Obama i demokraci. Demokratyczny Komitet ds. Kampanii do Kongresu rozesłał okólnik wzywający do oficjalnego poparcia protestów. Z ruchem sympatyzuje lewe, postępowe skrzydło partii, jej waszyngtoński think tank Center for American Progress i tacy politycy, jak była przewodnicząca Izby Reprezentantów Nancy Pelosi. Demokraci liczą, że to przebudzenie naturalnego elektoratu sprawi, że w wyborach w przyszłym roku młodzi idealiści, którzy wynieśli do władzy Obamę trzy lata temu, znowu pomogą w jego reelekcji i w wyborze kandydatów do Kongresu.

Niektórzy demokratyczni stratedzy ostrzegają jednak, że ruch 99 procent może zepchnąć partię za bardzo na lewo – tak herbaciani zepchnęli republikanów na prawo.

Obama do niedawna stawiał na kompromisy z opozycją i przyciągnięcie niezależnych wyborców, dlatego unikał posunięć, które łatwo można by zaszufladkować jako lewicowy populizm. Ale ostatnio zmienił kurs, starając się złapać w żagle powiew rosnącego niezadowolenia i resentymentu przeciw bankierom i korporacjom. Według komentatorów musi teraz uważać, aby nie rozpętać burzy, która mogłaby wywrócić jego własny statek.

Współpraca: Helena Chmielewska-Szlajfer

Polityka 43.2011 (2830) z dnia 19.10.2011; Świat; s. 58
Oryginalny tytuł tekstu: "Amerykańska jesień"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Andrzej Duda: ostatni etap w służbie twardej opcji PiS. Widzi siebie jako następcę królów

O co właściwie chodzi prezydentowi Andrzejowi Dudzie, co chce osiągnąć takimi wystąpieniami jak ostatnie sejmowe orędzie? Czy naprawdę sądzi, że po zakończeniu swojej drugiej kadencji pozostanie ważnym politycznym graczem?

Jakub Majmurek
23.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną